W odmętach lewackiego szaleństwa. Słowa roku nie będzie. Według politruków z PWN, „Julka” oznacza nietolerancję i agresję

Typowe
Typowe "Julki" - prymitywne, wulgarne dziewuchy i kobiety na Strajku Kobiet. PWN uznał, że takie określenie jest słowna agresją. (Zdj. PAP/Radek Pietruszka)
REKLAMA

Nie będzie zwycięzcy konkursu na Młodzieżowe Słowo Roku. Organizator uznał, że „Julka” jest „agresją słowną” i oznacza „promowanie języka nietolerancji”.

Od 5 lat konkurs na Młodzieżowe Słowo Roku organizują Polskie Wydawnictwo Naukowe. Głosują i zgłaszają Internauci, a ostateczną decyzję podejmuje kapituła.

W tym roku ogromną popularnością cieszy się słowo „Julka”. Oznacza ono młode, głupie dziewczę z dużego miasta, które bezmyślnie powtarza wszystkie lewicowe bzdury i komunały, bo chce uchodzić za nowoczesne i postępowe. No i koniecznie chce zawalczyć o szczęście ludzkości – coś jak nierównoważona psychicznie i emocjonalnie Szwedka Greta Thunberg. Julka o niczym nie ma pojęcia, żadnego doświadczenia życiowego, ale zabiera głos w każdej sprawie. Myślenie zdeterminowane jest buzującymi się hormonami, egoizmem i narcyzmem. To takie dziewczę, które nigdy o nic nie musiało zabiegać, bo wszystko miało podetknięte. Zostało zepsute i skrzywdzone przez rodziców, którzy wcześniej uwierzyli w brednie o bezstresowym wychowaniu. „Julki” to te głupie, rozhisteryzowane dziewczątka biorące udział w blokowaniu miast, mazaniu na fasadach kościołów i wywrzaskujące wulgarne hasła za ordynarną Lempart.

REKLAMA

Kapitule PWN nie spodobało się jednak to, że imię „Julka” mogłoby zostać Młodzieżowym Słowem Roku. Politrucy pilnujący poprawności politycznej w wydawnictwie zadecydowali, to słowo oznacza agresję słowną.

Zgodnie z regulaminem kapituła ma decydujący głos w kwestii werdyktu lub jego braku. Jako organizator plebiscytu pragniemy zaznaczyć, że podzielamy stanowisko jury i nie zgadzamy się, by plebiscyt przekształcił się w platformę promowania języka nietolerancji i agresji słownej – napisało Polskie Wydawnictwo Naukowe.

PWN nawiązał do swych komunistycznych, stalinowskich tradycji. Powstał w 1951 roku jako Państwowe Wydawnictwo Naukowe. Wtedy we wszystkim podkreślano sojusz ze Związkiem Radzieckim, przewodnią rolę partii, ideały socjalizmu. Wszystko oceniane było pod katem zgodności z marksizmem-leninizmem.

Teraz PWN uprawia ten sam bełkot tyle, ze małpowany za Zachodem. Musi więc być mowa  o tolerancji, inkluzyjności, niedyskryminowaniu etc. – wszystkich tych wynalazkach nowomyśli i nowomowy mających służyć ograniczaniu wolności, w tym wolności słowa

O tym, że słowo Julka (tak jak p0lka) stało się bronią w walce politycznej i w wojnie płci świadczą komentarze, napływające po ogłoszeniu kapituły w tej sprawie na profilu PWN i na prywatnych profilach członków kapituły – są to głosy niemal wyłącznie mężczyzn – napisał przewodniczący kapituły Marek Łaziński.

Politrucy z PWN siedli i policzyli ile jest głosów mężczyzn ile kobiet. Chodzi o to, by równouprawnienie rozumieć podobnie prymitywnie jak lewica. Zgodnie z zasadą parytetów politrucy uznali, że głosów płci męskiej jest za dużo.

PWN słusznie wykluczył słowa wulgarne. Na usprawiedliwienie swej decyzji dotyczącej „Julki” podał, iż we wcześniejszych konkurach odrzucił słowa „Janusz” i „Grażyna” oznaczające parę wszystkowiedzących, ale za to czasami niedomytych prostaków z prowincji .

Politrucy z PWN przyjęli prymitywna zmianę w kulturze Zachodu oznaczająca m.in że ludzi traktuje się jak idiotów specjalnej troski, których trzeba wciąż chronić, bo wszystko ich może urazić, czy zranić. Strażnikami są oczywiście lewacy, którzy decydują co rani i dyskryminuje, a co nie. Zachód wychowuje ludzi mimozy, którymi łatwo sterować. Mówi się o „Królewnach Śnieżkach”, czy pokoleniu „wychowanym na mleku sojowym” a więc słabym, przewrażliwionym na swym tle, które byle co może skrzywdzić, ale przekonanym o swej wyjątkowości. To takie pokolenie, które uznaje że darcie mordy na ulicznych imprezach ordynarnej Lempart jest niemal tak heroicznym czynem jak udział w konspiracji w czasach II Wojny Światowej, czy antykomunistycznym podziemiu.

W tym wszystkim jest oczywiście mnóstwo obłudy. Rozhisteryzowana Julka może na ulicznej awanturze, czy w sieci wywrzaskiwać najbardziej ordynarne hasła, być wulgarna i prowokująca, ale jak nazwać ja „Julka” to może się rozbeczeć poraniona, a nawet dostać jakiegoś ataku. Małpowana za Zachodem politpoprawność zabija też inwencję, sztukę, kulturę, bo te rodzą się także w konflikcie.

REKLAMA