
Boty zamiast uczniów oraz kupowanie wypracować i sprawdzianów? Nauka zdalna to kpina, a dzieci bez problemu mogą oszukać system.
Coraz więcej rodziców zdaje sobie sprawę jak naprawdę wygląda nauka zdalna ich pociech. A oceny tego rozwiązania nie są pozytywne.
Do naszej redakcji zgłosili się rodzice, którzy opowiedzieli jak wyglądają zdalne zajęcia. Natomiast niektórzy czytelnicy postanowili sprawdzić czy uda im się „oszukać” system.
– Ciekawych wniosków o kondycji nauki na odległość dostarcza kontrowersyjny eksperyment społeczny, skierowany do uczniów szkół średnich, jaki na szerszą skalę przeprowadziłem w ciągu ostatnich dwóch tygodni. Niedawno powołałem do życia projekt „pomocy” przy wypracowaniach, sprawdzianach, pracach domowych. Nazwałem go dość prześmiewczo „Wsparcie” – napisał do redakcji nczas.com czytelnik.
– Działalność, według zapewnień prawników, legalna, a jednak… Z przykrością i niedowierzaniem okazało się, jak duża liczba obserwujących i zainteresowanych tą formą „pomocy” niestety wzrastała, mimo wątpliwości natury etycznej. Pomoc ze sprawdzianami oczywiście była ułatwiona przez nauczanie zdalne – przekonuje nasz czytelnik, który postanowił przeprowadzić eksperyment.
W praktyce nasz czytelnik po prostu tworzył konta w mediach społecznościowych, które zawierały w nazwie patronów szkół. Jedna z nich była projektem skierowanych do uczniów jednego z warszawskich liceów.
– Zawsze w opisie strony zawierałem bardzo kontrowersyjną reklamę „Nasi eksperci pomogą ci z każdym sprawdzianem, pracą domową lub wypracowaniem. W razie potrzeby pisz DM!”. Wystarczyła jedna wiadomość do innej strony związanej ze szkołą lub samorządem, od razu dostawałem propozycję darmowej promocji. Pojedyncze strony, skierowane do konkretnych szkół, w ciągu kilku godzin zyskiwały od stu do dwustu followersów. Strony były prowadzone zupełnie anonimowo. Mimo to, już niedługo po utworzeniu zacząłem otrzymywać prośby o wyręczenie w klasówkach, pisanie wypracowań itd. W opisie strony zawarta była też informacja, że pomoc nie jest darmowa – podkreśla nasz czytelnik.
Co szokujące, zgłaszający się po pomoc w klasówkach godzili się zapłacić np. 80 złotych za test składający się z pytań zamkniętych, ograniczony czasowo do 20 minut. Wypracowanie czy rozprawka za 100 złotych? Żaden problem.
– Większość potencjalnych klientów akceptowała tak wygórowane stawki. Jako iż był to eksperyment, gdy uczeń przystał na warunki, rozmowa urywała się. W sumie udało mi się z sukcesem otworzyć ok. 40 analogicznie skonstruowanych profili w szkołach największych miast Polski (…). W przeważającej większości przedstawiciele szkół godzili się na reklamę lub sami taką proponowali, skierowaną do uczniów danej placówki – wskazuje nasz rozmówca.
– Co najbardziej zszokowało mnie po tak przeprowadzonym eksperymencie, to naiwne zaufanie, jakim uczniowie darzą zupełnie anonimowo zakładane strony. Są w stanie zapłacić nieokreślonemu podmiotowi spore pieniądze w zamian za szansę na wyręczenie w obowiązkach nauki zdalnej. Po około dwóch tygodniach, gdy w pełni ujawniły się potrzeby szerokich grup uczniów, do których kierowałem eksperyment, wszystkie strony zamknąłem. W jednym momencie na czterdziestu profilach zamieściłem komunikat o fakcie eksperymentu i zachęciłem do uczciwej, rzetelnej nauki – podkreślił nasz czytelnik.
Autor eksperymentu wskazuje, że uczniowie na zdalnym nauczaniu przywykli do ściągania i coraz większych ułatwień.
„W zasadzie nie ma żadnych technicznych przeszkód dla prowadzenia takiej działalności, jaką ja wypróbowałem w ramach eksperymentu. Efekty eksperymentu ujawniły też sporą desperację uczniów w oszukiwaniu nauczanie zdalnego” – dodaje nasz rozmówca.
Eksperyment pokazał, że można bez przeszkód w sposób organizowany „oszukać” naukę zdalną. Natomiast uczniowie są takimi oszustwami zainteresowani i są w stanie wydać nieokreślonemu podmiotowi duże pieniądze po to tylko, aby swój wysiłek ograniczyć do minimum…
Chyba, że po drugiej stronie byli prawdziwi właściciele „portfeli” uczniów, którzy również przywykli do grania z systemem.