
Lubelski restaurator Jacek Abramowski ma za sobą jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu. Musi sprzedać dom, by uratować biznes i pracowników.
Branża gastronomiczna jest jedną z najbardziej poszkodowanych w wyniku rządowych restrykcji, obostrzeń, nakazów i zakazów. Pan Jacek praktycznie stracił możliwość zarabiania, a koszty utrzymania ma wysokie.
Prowadzi dwie restauracje – Sielsko Anielsko i Jezuicka 16 – w Lublinie, w których zatrudnia ok. 30 pracowników.
By ratować ich oraz swoje źródła (gdy restrykcje zostaną wreszcie zniesione) dochodu, zmuszony jest sprzedać dom. – Gdybym nie musiał, nigdy bym się stąd nie wyprowadził – mówi w rozmowie z „Dziennikiem Wschodnim”.
Dom jest duży, ma 336 mkw., 8 pokoi, a działka 1400 mkw. Oaza pana Jacka położona jest na obrzeżach Lublina, wśród natury.
– Kocham to miejsce. Jest wyjątkowe i jeszcze nieodkryte. Za domem mam dolinę Łazęgi. Przychodzą sarny, listy, zające. Jest jak w bajce. Nazywam to „Lubelskim Disneylandem” – mówi restaurator.

W wyniku postanowień rządu, restauracje mogą sprzedawać jedzenie jedynie na wynos i w dowozie. To ledwie promil poprzednich obrotów. Opłaty za wodę, prąd, gaz czy ogrzewanie pozostają bez zmian. Trzeba płacić czynsz, podatki, pensje. A przychodów jak na lekarstwo.
Pan Jacek stanął przed piekielnie trudną decyzją. Albo zwolnienie pracowników, albo sprzedaż domu.
– Wszyscy są w tej chwili na minimalnych pensjach, ale i na to nie mam pieniędzy. Byli ze mną przez wiele lat i nie mam sumienia, żeby w tak trudnym czasie się z nimi rozstać. To dobra i sprawdzona ekipa. Cały czas jesteśmy w blokach startowych. Gdy tylko dostaniemy zielone światło na powrót do normalnej działalności, zaczniemy przyjmować gości – mówi.
Na pomoc rządową, by utrzymać miejsca pracy, nie ma co liczyć. – Miałbym ochotę zanieść premierowi Morawieckiemu te 5 tys. zł, o których mówi, że uratuje przedsiębiorców i kazać mu utrzymać za to całą Radę Ministrów – mówi Abramowski.
– Bardzo denerwuje mnie, gdy słyszę w telewizji, jak to dzięki pomocy rządu polskie firmy radzą sobie z epidemią. Od marca do czerwca jakoś przetrwaliśmy. Wakacje były dobrym czasem. Dzięki nim mogliśmy oddać długi zaciągnięte przy pierwszym lockdown’ie. Ale nie wystarczyło żeby odłożyć pieniądze na drugie zamknięcie – przyznaje.
Sprzedaż domu to ostateczność, ale nie ma już wyjścia. Wcześniej sprzedał kolekcjonowane od lat obrazy.
W połowie listopada Abramowski wystosował apel do rządzących. Do przeczytania poniżej.
Źródło: Dziennik Wschodni/NCzas