Nowy etap „rewolucji macic”

Warszawa, 30.10.2020. Uczestnicy protestu pod hasłem
Warszawa, 30.10.2020. Uczestnicy "Strajku Kobiet" pod hasłem "Na Warszawę!" w centrum stolicy. W najbliższych dniach możemy spodziewać się powtórki. (Fot. PAP/Leszek Szymański)
REKLAMA

Któż nie zna słów z opery „Rigoletto” Józefa Verdiego: „La donna è mobile qual piuma al vento, muta d’accento e di pensiero” – co się wykłada, że kobieta zmienną jest jak piórko na wietrze, zmienia akcent i zdanie? Takiego nie ma oczywiście między nami, bo postępactwo takich rzeczy może już nie wiedzieć albo nie chcieć o nich słyszeć, jako że kłóci się to z zatwierdzonymi poglądami, że kobiety nie różnią się od mężczyzn nawet genitaliami.

  • Czytasz artykuł Stanisława Michalkiewicza, który ukazał się w ostatnim numerze dwutygodnika „Najwyższy Czas!”
  • To, jak i inne wydania dostępne w Bibliotece Wolności (kliknij)

Patrząc na niektóre szczególnie postępowe panie, można nabrać podejrzeń, że coś jest na rzeczy – jak w przypadku księżnej de Guise, jednej z postaci z nieśmiertelnego poematu „Bania w Paryżu”.

Księżna była niezwykle postępowa i uważała, że gwoli osiągnięcia całkowitej równości, kobiety powinny mieć wszystko to samo co mężczyźni.

REKLAMA

Oczywiście złe języki, jak to one, rozpuszczały fałszywe pogłoski, że „księżnej biorą się wybryki stąd, że jej stale rosną wąsy”, ale były to oczywiście kłamstwa mające na celu dyskredytację jej wielkiego umysłu. Więc postępactwo może nie chcieć słuchać takich rzeczy, nie mówiąc już o przyjmowaniu ich do wiadomości, ale życie płata rozmaite figle – i tak właśnie stało się w tym przypadku.

Wprawdzie „Strajk Kobiet” pojawił się znacznie wcześniej niż Trybunał Konstytucyjny, zwany w środowiskach postępackich, sfiksowanych na punkcie praworządności podobnie jak rząd Królestwa Niderlandów, „trybunałem Julii Przyłębskiej”, ale prawdziwy rozgłos przyniosło mu dopiero hasło „aborcja na żądanie”. Pod tym znakiem stanęły tysiące kobiet płci obojga, czemu trudno się dziwić, bo żeby mogło w ogóle dojść do aborcji na żądanie, to wcześniej musi dojść do coitusa – oczywiście też na żądanie, no bo jakże inaczej?

Wprawdzie pojawia się trend, by przed każdym bliskim spotkaniem III stopnia strony spisywały akt notarialny, precyzujący warunki umowy o świadczenie usług, ale hormony, czyli spontan i odlot, często biorą górę nad skomplikowanymi procedurami „seksu bezpiecznego” – i na to właśnie liczą młode kobiety płci męskiej. Ponieważ taki jeden z drugim kobiet groszem nie śmierdzi, to hasło „aborcji na żądanie” nie może mu się nie podobać, bo uwalnia od wydatków na ćwiartowanie.

Wydawało się tedy, że – jak powiadają gitowcy – „wszystko gra i koliduje”, aż tu nagle gruchnęła wieść hiobowa, jakoby „Strajk Kobiet” odstępował od tego punktu programu. To znaczy nie żeby odstępował w ogóle, ale wycofuje go gdzieś do głębokich tylnych szeregów swoich żądań, podobnie jak miłośnicy demokracji musieli wycofać do tylnych szeregów pana Mateusza Kijowskiego, kiedy – po pierwsze – od walki o demokrację przeszliśmy na walkę o praworządność, a po drugie – że w międzyczasie pan Kijowski trochę się zaśmierdział.

Wywołało to wściekłość redaktora Jerzego Urbana, którego tygodnik „Nie” bardzo się w tę sprawę zaangażował. Dlaczego – to sprawa osobna – a ponieważ pan red. Urban mi się nie zwierza, to, domyślam się, że z dwóch powodów. Po pierwsze – że aborcja na żądanie ma dotyczyć przede wszystkim potomstwa głupich gojów, a nie starszych i mądrzejszych, którzy jeszcze w Rajskim Ogrodzie otrzymali rozkaz intensywnego rozmnażania się, który skrupulatnie wykonują – a po drugie – że w ten sposób, przy pomocy kobiecego proletariatu zastępczego, można nękać reakcyjny kler, który zawsze sypał piasek w szprychy rozpędzonego parowozu dziejów.

Możliwe tło polityczne

O ile zatem przyczyn irytacji red. Urbana nietrudno się domyślić, to znacznie ciekawsze może być tło polityczne tej zaskakującej decyzji. Zwraca uwagę okoliczność, że została ona ogłoszona zaraz po bliskim spotkaniu III stopnia pani Marty Lempart z Donaldem Tuskiem. Po tym spotkaniu okazało się, że do mediów „wyciekły” rewelacje o zakażeniu pani Lempart zbrodniczym koronawirusem, w związku z tym sam pan Adam Bodnar, piastujący nadal operetkową posadę „rzecznika praw obywatelskich”, zamierza w sprawie tego wycieku zainspirować energiczne śledztwo.

Tymczasem sprawa może być banalna, jako że kobietom często różne rzeczy wyciekają, więc nie jest wykluczone, że i tym razem przyczyna mogła być naturalna. Mniejsza jednak o to, bo znacznie ważniejszy może być wpływ bliskiego spotkania III stopnia pani Lempart z Donaldem Tuskiem na tę zaskakującą decyzję „Strajku Kobiet”. Zdarza się, że podczas takich zbliżeń kobiety wspinają się na wyższy poziom świadomości nie tyle może dobrego i złego, co raczej konieczności złożenia ofiary w zaoferowaniu potencjału aktywistek do wpompowania świeżej krwi w sklerotyczne żyły Platformy Obywatelskiej, która pod przewodnictwem Wielce Czcigodnego posła Pupki zdradza objawy starczego otępienia.

Na taką możliwość wskazują uwagi pani Marty Lempart pod adresem opozycji, że chce ona kobiety stłamsić, a potem – zwyczajnie zostawić na pastwę aborcji. „Wy obalcie ten rząd – powiada o opozycji pani Lempart – a my już sobie dalej poradzimy. Porządzimy sobie wami po swojemu.” Pani Marta twierdzi, że politycy opozycji „już tak mówią, już się dzielą z kolegami stołkami w rządzie, już się moszczą na miejscach w Sejmie”.

Tymczasem cały ciężar obalenia znienawidzonego rządu „dobrej zmiany” mają ponieść kobiety płci obojga, które reżym właśnie oskarża o działanie w zmowie ze zbrodniczym koronawirusem. Pani Lempart energicznie odpiera te zarzuty, wyjaśniając, że jeśli nawet ścisłe kierownictwo „Strajku” nawołuje, żeby „wypierdalać”, to jednocześnie namawia, by robić to ostrożnie, to znaczy w maseczkach – a jeśli chodzi o wychodzenie na ulice, to tylko za potrzebą.

Wskazuje to na zachodzące w łonie „Strajku Kobiet” jakieś zasadnicze przewartościowania, skoro pani Zygulska, „aktywistka miejska”, twierdzi, że w sprawie aborcji na żądanie „rewolucja macic” wywiesiła białą flagę. Przy okazji dostało się pani Klementynie Suchanow, zasiadającej w ścisłym kierownictwie „Strajku”, że jest osobą „przemocową” i „transfobiczną”. Nietrudno się domyślić, że są to echa oskarżeń pani Suchanow ze strony „Margota”, a być może również „Łani”, która mogła nabrać obaw o trwałość swojej pozycji towarzyskiej w środowisku. Jak mówiła pani Anna Bojarska, „od polityki uciec niepodobna” – i widzimy, jak wciska się ona nawet w te wstydliwe zakątki, powodując różnice zdań i niesnaski również w gronie „siostrzanym”.

Nowy etap „rewolucji macic”

Co w takim razie czeka nasz nieszczęśliwy kraj po Nowym Roku, kiedy to rząd miał podać się do dymisji, a władzę przejąć „Strajk Kobiet”, który miałby powołać „rząd fachowców”, którzy jednak rządziliby dopóty, dopóki – jak to określiła pani Lempart – by „zapierdalali”?

Bardzo możliwe, że ta zaskakująca decyzja oznacza, iż rozpoczęły się przygotowania do wkroczenia „rewolucji macic” w nowy etap, w którym będą obowiązywały już inne mądrości i inna hierarchia priorytetów.

Czy „kobiety” płci obojga same to wszystko wymyśliły, czy też stare kiejkuty doszły do wniosku, że dotychczasowa formuła już się wyczerpała – o tym przekonamy się już wkrótce, to znaczy kiedy już zakończy się orgia terapeutyczna, do której właśnie się przygotowujemy w ramach poświątecznego adwentu szczepionkowego…

Stanisław Michalkiewicz


REKLAMA