Wozili go przez 10 godz. od szpitala do szpitala. 17-latek zmarł. „Takich ofiar jest znacznie więcej”

Karetka pogotowia ratunkowego.
Karetka pogotowia ratunkowego. (Fot. PAP)
REKLAMA

17-latek z podejrzeniem koronawirusa krążył w kartce od szpitala do szpitala, trwało to 10 godzin. Diagnoza okazał się chybiona, a chłopak zmarł. Według biura Rzecznika Praw Pacjenta nie doszło jednak do naruszenia prawa. „Takich ofiar jest znacznie więcej” – skomentował tragedię doktor Paweł Basiukiewicz.

„17-letni Bartek z Sulikowa na Dolnym Śląsku zmarł 1 maja, dwa dni po tym, jak gorzej się poczuł i zapadł w śpiączkę. Ratownicy podejrzewali, że nastolatek może być zakażony koronawirusem” – opisuje sytuację gazeta.pl.

Karetka przewiozła go do szpitala w Zgorzelcu, ale jako, że tam pacjentów z koronawirusem nie przyjmowano, to pomoc była mu udzielana na parkingu. Następnie przewieziono go do szpitala w Bolesławcu. Tam okazało się, że chłopak nie ma COVID-19, tylko ropień śródczaszkowy.

REKLAMA

W tej placówce lekarze nie byli w stanie pomóc choremu. Dlatego przewieziono go do Legnicy. Na stół operacyjny trafił 10 godzin po zgłoszeniu. Po dwóch dniach od zabiegu zmarł.

Rodzice pytają, dlaczego ich syn od razu nie został przewieziony do szpitala w Legnicy, skoro było zagrożenie życia. Droga z jego miejsca zamieszkania do tego szpitala trwa nie 10 godzin, a 1,5 godz.

Biuro Rzecznika Praw Pacjenta przesłało do redakcji „Faktu” specjalne oświadczenie, z którego dowiadujemy się, że „zespół ratownictwa medycznego  prawidłowo zakwalifikował chłopca do grupy osób potencjalnie zakażonych koronawirusem”. Co za tym idzie, nie doszło do naruszenia praw pacjenta.

– Testy na zakażenie koronawirusem robi się równoczasowo. A jeśli młody człowiek jest w śpiączce, na jakiej podstawie podejrzewa się COVID? Jeśliby go zbadano, to pewne symptomy wskazywałyby, że nie jest to zakażenie SARS-CoV-2. Ile ludzi musi umrzeć? Co się dzieje? Pandemia nie zwalnia z myślenia. Lekarz musi myśleć o rzeczach najprostszych i podstawowych. A nie zbierać wywiad epidemiologiczny tam, gdzie nie trzeba – skomentował specjalista medycyny rodzinnej dr Michał Sutkowski.

Do sprawy odniósł się także dr Paweł Basiukiewicz. „Jakże typowy przykład collateral damage. W normalnych warunkach chłopak trafiłby na pierwszy lepszy SOR i miał wykonaną z punktu TK głowy. Być może trafiłby wcześniej nie zniechęcany paranoicznym 'zostań w domu’. Oczywiście, nie wiadomo czy by przeżył” – skomentował na Twitterze.

„Takich ofiar jest znacznie więcej, są to najczęściej osoby starsze, które częściej trafiają do szpitala z zaostrzeniami chorób przewlekłych i media się tym mało interesują, bo 70+. To są nadmiarowe zgony. To nie koronawirus, tylko nadmiarowa, obsesyjno kompulsyjna izolacja” – podsumował w drugim wpisie.

 

REKLAMA