Piątka dla zwierząt na miękko? Władza usiłuje niszczyć polskie rolnictwo metodą kija i marchewki

Pisowski urzędnik, minister rolnictwa Grzegorz Puda wykańcza hodowców zwierząt. Nakazał zabicie wszystkich norek hodowlanych w powiecie kartuskim. Hodowcy nie dostaną odszkodowania. Zdjęcie: PAP/Wojciech Olkuśnik
Pisowski urzędnik, b. minister rolnictwa Grzegorz Puda wykańcza hodowców zwierząt. Nakazał zabicie wszystkich norek hodowlanych w powiecie kartuskim. Hodowcy nie dostaną odszkodowania. Zdjęcie: PAP/Wojciech Olkuśnik
REKLAMA

Rząd PiS nie odpuszcza. Hodowcy bydła i branża futrzarska alarmują, że władza usiłuje wprowadzić uderzającą w polskie rolnictwo, tzw. piątkę dla zwierząt, wykorzystując inne instrumenty.

Rząd chce dać hodowcom bydła marchewkę i po dobroci zachęcić, by sami zrezygnowali z uboju rytualnego. Tym razem jednak, zamiast zakazów, wykorzystane mają być instrumenty finansowe.

– To miękka próba wprowadzenia części założeń z zamrożonej w Sejmie piątki dla zwierząt. Program ma dużo lepszą, dobrowolną formułę. Obawiamy się jednak, że w obecnym kształcie zamiast przyczyniania się do poprawiania dobrostanu zwierząt, może oznaczać wylanie dziecka z kąpielą – ocenił prezes Polskiego Związku Hodowców i Producentów Bydła Mięsnego Jacek Zarzecki. Jak dodał, na dziś przewidziano rozmowy resortu z producentami.

REKLAMA

Chodzi o projekt Planu Strategicznego Wspólnej Polityki Rolnej po 2022 roku. W jego myśl hodowcy bydła, którzy zrezygnują ze sprzedaży zwierząt odbiorcom stosującym ubój rytualny, będą mogli otrzymać pieniądze w ramach programu „Dobrostan zwierząt”. Hodowcy będą musieli przedstawić oświadczenie od kupującego o tym, że nie zabija on zwierząt w sposób rytualny.

„To spora zmiana – dotychczas pieniądze dla bydła mięsnego w ramach programu przeznaczone były jedynie do krów mamek – 329 zł za sztukę rocznie. Dopłacano za zapewnienie im minimalnej powierzchni bytowej czy liczby dni wypasu w sezonie pastwiskowym. Chętnych było wielu. Jak wylicza PZHiPBM, w poprzednim roku skorzystało z tego 50 tys. gospodarstw. Był to pilotaż. Łączna pula trwającego obecnie programu to 50 mln euro” – donosi Dziennik Gazeta Prawna.

Skutki rezygnacji z uboju rytualnego

Jednak rezygnacja z uboju rytualnego jest jednoznaczna z porzuceniem intratnego kanału sprzedaży. Rolnicy podkreślają, że eksportowane mięso z takiego uboju jest droższe o nawet 70 proc. Na razie nie jest znana pula, jaka po 2022 roku zostałaby przydzielona gospodarstwom rezygnującym z tej formy uboju.

Ponadto pojawiają się wątpliwości prawne – wokół samego pojęcia „ubój rytualny”. W polskim prawie funkcjonuje bowiem tylko formuła uboju bez ogłuszania. Kontrowersje wzbudza także konieczność przedstawienia zaświadczenia od kupującego.

– Rolnicy nie zabijają zwierząt, więc nie powinni brać odpowiedzialności za coś, czego nie robią. Uzależnianie środków, które mogą przyczynić się do modernizacji gospodarstw od tego, co zrobią nabywcy, to absurd – wskazał prezes PZHiPBM. Branża proponuje za to stworzenie rejestru uboju bez ogłuszania lub wprowadzenie monitoringu w ubojniach i autach transportujących bydło.

W ocenie prezesa Zrzeszenia Producentów Bydła Mięsnego, Jerzego Wierzbickiego, w obecnym kształcie regulacja mogłaby faworyzować odbiorców, którzy nie pośredniczą w transakcjach i nie posiadają własnej rzeźni. Mogliby bowiem, zgodnie z prawdą, wydać takie oświadczenie.

Ponadto rolnicy wskazują, że nie ma to wpływu na to, co tak naprawdę stanie się ze zwierzęciem, gdy trafi do rzeźni. Jednocześnie może to być pretekst do zbijania cen. Co więcej, jeśli część hodowców wycofa się ze sprzedaży takiego mięsa, może to spowodować nadwyżkę na rynku tradycyjnym, a w konsekwencji negatywnie wpłynąć na ceny. Ponadto, rezygnacja ze sprzedaży do ubojni zabijających bez ogłuszania wymuszałaby też zmianę działania zakładów. Te musiałyby szukać nowych rynków zbytu.

Oranie branży futrzarskiej

„Piątkę dla zwierząt” na miękko władze zafundowały także hodowcom norek. Minister rolnictwa, pod pretekstem koronawirusa, każe wybijać całe fermy, jeśli zostanie wykryte choć jedno zakażone zwierzę. Po takim przypadku na pomorskiej fermie hodowcy walczą o odszkodowania dla gospodarstw, które zostaną przymusowo zlikwidowane.

– W przypadku hodowcy z województwa pomorskiego nie będzie już możliwa sprawiedliwa wycena utrzymywanych tam zwierząt. Formalnie nie ma też możliwości, aby otrzymał on odszkodowanie. Pytanie, czy resort rolnictwa zdąży podjąć działania przed ewentualnym kolejnym przypadkiem znalezienia koronawirusa na fermie norek – wskazał prezes Związku Polski Przemysł Futrzarski Szczepan Wójcik. Resort zapewnia, że „trwają prace końcowe” nad rozwiązaniami, które regulowałyby „przyznanie pomocy” hodowcom, którzy muszą postępować zgodnie z rozporządzeniem ministra Pudy.

Źródło: DGP

REKLAMA