Materace Kościńskiego, czyli wielkie kłamstwo, nowe podatki i sami swoi

Tadeusz Kościński. Foto: PAP
Minister Finansów Tadeusz Kościński. Foto: PAP
REKLAMA

Po co minister finansów zachęca Polaków do „wyjęcia oszczędności spod materaca”? Wszystko wskazuje na to, że chodzi o zwiększenie inwigilacji rodaków i przykrycie pomysłów ozusowania umów cywilnoprawnych.

Wyciągnijmy pieniądze spod materaca i zacznijmy wydawać – takiej rady we wtorek 19 stycznia publicznie udzielił Tadeusz Kościński, który w rządzie Mateusza Morawieckiego pełni stanowisko ministra finansów.

Kościński zachęcał, aby pieniądze wydawać na konsumpcję i inwestycje, co – jego zdaniem – pobudzi gospodarkę dotkniętą kryzysem wywołanym przez koronawirusa. Ale nie tylko to. Minister wprost zachęcał, aby gotówkę przechowywaną w domu włożyć do banku. Jego zdaniem, spowoduje to, że bank będzie miał więcej pieniędzy, którymi mógł będzie dysponować, udzielając kredytów, co z kolei stworzy ich podaż, a więc ułatwi do nich dostęp, a to zaś przyczyni się do rozwoju gospodarki. Firmy będą bowiem mogły zaciągać kredyty na inwestycje, czyli w perspektywie stworzyć nowe miejsca pracy. Czy jednak rzeczywiście o to chodzi?

REKLAMA

Wielkie kłamstwo

Każdy ekonomista (niżej podpisany przygotowuje się właśnie do obrony doktoratu z tej dziedziny) wie, że konsumpcję równie dobrze pobudzić mogą wydatki. Jeśli dziesięć tysięcy Kowalskich nagle poczuje potrzebę zbudowania domu, to wówczas dają oni zarobić firmom budowlanym, które nie muszą udawać się do banku po kredyty.

Po drugie: wydatki na bieżące potrzeby konsumpcyjne stoją w sprzeczności z ideą oszczędzania na tzw. czarną godzinę. Wreszcie po trzecie: oprocentowanie lokat bankowych jest bardzo niskie, a nikt nie ma gwarancji, że jeszcze nie spadnie, zatem perspektywa oszczędzania w banku nie jest tak bardzo atrakcyjna. W dodatku same banki nie narzekają na brak gotówki, bo rząd dodrukowuje jej ogromne ilości. O co więc naprawdę chodzi ministrowi Kościńskiemu?

Wydaje się, że przede wszystkim o to, aby objąć całkowitą inwigilacją, kontrolą pieniądze Polaków. Póki Kowalski trzyma swoje oszczędności w skarpecie lub wspomnianym „materacu”, może dowolnie nimi dysponować. Może na przykład wezwać do swego domu fachowca (np. hydraulika), któremu gotówką zapłaci za jego usługę.

Jeśli ma więcej czasu, może dogadać się z firmą urządzającą mieszkania na wykonanie remontu i również zapłacić gotówką. Taka transakcja realizowana jest wówczas „z ręki do ręki”, czyli poza systemem bankowym, czyli poza wścibskim okiem bankowego „Wielkiego Brata” a zatem nie jest ujawniona fiskusowi kierowanemu przez ministra Kościńskiego. To oznacza, że urzędnik skarbowy nie może dowiedzieć się, czy Kowalski, płacąc Nowakowi za usługę remontu domu, zapłacił mu fakturę, a zatem czy szczęśliwy nabywca odprowadził pożądany przez ministra podatek VAT i dochodowy.

Podejrzenie, że chodzi właśnie o to, nasuwa się jeszcze po analizie wypowiedzi Kościńskiego, który dał się poznać jako twardy zwolennik tzw. elektronicznego pieniądza, czyli obrotu bezgotówkowego. Kościński, od początku swojego urzędowania, nie ukrywa, że będzie dążył do tego, aby wyeliminować z obiegu gotówkę i zastąpić ją „cyfrowym pieniądzem”. Takie rozwiązanie daje fiskusowi możliwość śledzenia każdej transakcji, a to stanowi znakomity sposób inwigilacji obywatela.

Druga prawdopodobna przyczyna odezwy Kościńskiego to chęć załatania dziury budżetowej w bardzo uciążliwy dla obywatela sposób. Zadośćuczynienie chęci ministra polegać miałoby na tym, żeby właściciel gotówki zebrał ją w całość i wpłacił do banku. Taką wpłatę oczywiście zarejestrowałby system bankowy i przesłał informację o niej do bazy. Systemy bankowe mają specjalne algorytmy przystosowane do identyfikacji tzw. transakcji podejrzanych. Kto w czasie krótszym niż jeden miesiąc wpłaci na swoje konto gotówką więcej niż równowartość 10 tys. (w niektórych bankach 15 tys.) euro, musi liczyć się z tym, że system bankowy „wyłapie” taką transakcję i informację o niej prześle do Generalnego Inspektora Informacji Finansowej.

Ten zaś z urzędu może wszcząć procedurę przeciwdziałania praniu brudnych pieniędzy, czyli np. zablokować konto, a obywatela wezwać na przesłuchanie i spytać, skąd miał pieniądze. Obywatel może się tłumaczyć, że to jego oszczędności z wielu lat pracy, ale urząd może takiego tłumaczenia nie przyjąć. Każdy, kto miał do czynienia ze skarbówką, wie doskonale, że obowiązuje w niej domniemanie winy obywatela. Nawet jeśli ma się rację i jeśli pieniądze pochodzą z legalnych źródeł (np. z oszczędności), trzeba to wykazać urzędnikowi aparatu skarbowego, który zainteresowany jest tym, aby obywatela „ukarać”, bo i sam ma z tego premię, i do państwowej kasy coś wrzuci. „Wrzucić” można sporo, bo nieujawnione dochody są, według prawa, opodatkowane 75-procentową stawką.

W tej sytuacji zadośćuczynienie woli ministra Kościńskiego dla osoby, która pod wspomnianym materacem zgromadziła większą sumę, może być aktem ekonomicznego samobójstwa.

Nowe podatki

Zachęta ministra Kościńskiego zbiegła się w czasie z apelem Federacji Przedsiębiorców Polskich do rządu o zainicjowanie procesu legislacyjnego ustawy obejmującej wszystkie umowy-zlecenia pełnym ubezpieczeniem społecznym. FPP chce, aby nowe prawo weszło w życie z początkiem 2022 roku. „Apelu” FPP nie zauważyła większość polskich mediów (analizę tego pomysłu przedstawił jako pierwszy portal Filary Biznesu). Tymczasem sprawa jest poważna, bo oznacza, że jeśli pomysł wejdzie w życie, osoby zatrudnione na umowach-zleceniach zostaną objęte przymusowymi składkami na ZUS.

Będzie to oznaczało, że pracodawca będzie musiał odprowadzić do ZUS 19,52% wynagrodzenia pracownika zatrudnionego w ten sposób, aby w przyszłości zapewnić mu emeryturę. To o tyle istotna zmiana, że dotychczas umowy te nie były objęte składką ZUS, co było wygodne i dla pracobiorców, i dla pracodawców, bowiem pozwalało obniżyć koszty pracy o monstrualne (i niepotrzebne) składki na ZUS. To rozwiązanie było furtką dla mniejszych firm i zatrudnionych w nich osób.

Ozusowanie umów-zleceń to pomysł bardzo niepopularny zarówno wśród pracodawców, jak i pracobiorców. Tym pierwszym bowiem wzrosną koszty, a tym drugim spadną zarobki. Dla tysięcy mniejszych firm, borykających się problemami wynikającymi z pandemii koronawirusa, może to oznaczać bankructwo. Walczący ze spadającą popularnością rząd nie chce o tym mówić (tym bardziej że już spadła na niego wystarczająca fala krytyki z powodu systematycznego podnoszenia podatków), dlatego publiczna zachęta do tego, aby pieniądze spod „materacy” (czyli skrywane przed wścibskim rządem) wyjąć i włożyć do banku, jest „zasłoną dymną”.


E-BOOKI W BIBLIOTECE WOLNOŚCI


Sami swoi

Jest to tym bardziej perfidne rozwiązanie, że oficjalnie pomysł oskładkowania umów-zleceń nie wyszedł ani od ministra Kościńskiego, ani od kierowanego przez niego resortu, ani z rządu, ale… z organizacji, której nazwa wskazuje na to, że zrzesza pracodawców. Federacja Przedsiębiorców Polskich (o której większość przedsiębiorców usłyszała dopiero w związku z kontrowersyjnym pomysłem) ma w swoich organach nieprzypadkowe osoby: Zbigniewa Jagiełłę – prezesa PKO, a prywatnie kolegę Mateusza Morawieckiego; Beatę Daszyńską- Muzyczkę – prezes Banku Gospodarstwa Krajowego; Adama Bugajczyka – wiceprezesa KGHM (spółki kontrolowanej przez Skarb Państwa) do spraw rozwoju; Olgierda Cieślika – prezesa Totalizatora Sportowego (spółka kontrolowana przez Skarb Państwa).

Wszystkie te osoby w dużym stopniu zależne są od premiera Morawieckiego, a w nieco mniejszym od ministra finansów Kościńskiego. Mają więc osobisty interes w tym, aby publicznie popierać ich pomysły. Inaczej mówiąc: dążący do wprowadzenia w Polsce totalnej inwigilacji i socjalizmu minister finansów będzie wprowadzał składki ZUS od umów-zleceń rzekomo nie z własnej woli, ale z inicjatywy organizacji o dumnie brzmiącej nazwie Federacja Przedsiębiorców Polskich, której twarzami są osoby zależne od premiera Morawieckiego.

Minister Kościński nie zdradził, jakie ma plany na wypadek gdyby krnąbrni Polacy nie posłuchali go i jednak nie wyjęli ton pieniędzy spod materacy. Czy Kościński wówczas, wzorem Hilarego Minca, ogłosi wymianę dewaluujących się złotówek na nowe z zastrzeżeniem limitu wymiany (pozostałe banknoty będzie można wyrzucić do kosza). Czy też – wzorem eurosocjalistów z UE – wprowadzi limit gotówki, którą można posiadać przy sobie?

Leszek Szymowski


Najwyższy Czas! 05-06 (2021)

REKLAMA