
Policja brytyjska odnotowała już 120 tysięcy przypadków „mowy nienawiści”, które nie były przestępstwami. Policja musi badać każdy przypadek, a Brytyjczycy coraz częściej boją się wygłaszać swe opinie.
Policja w Wielkiej Brytanii ma obowiązek badać każde zgłoszenie o „mowie nienawiści” i prowadzi statystyki dotyczące takich incydentów.
Okazuje się, że zbadano już 120 tysięcy takich przypadków, które nie były przestępstwami. Zapis o incydencie trzeba archiwizować aż przez 6 lat.
„Sunday Mail” ujawnił, że żadna z 43 sił policyjnych w Anglii i Walii nie była w stanie wymienić ani jednego przestępstwa, któremu zapobiegło badanie przypadku „mowy nienawiści”.
Policjanci zajmowali się więc 120 tysiącami spraw, które zakończyły się niczym. Spowodowały jedynie dalsze narzucanie cenzury i u Brytyjczyków wywoływały obawy przed przedstawianiem własnych poglądów.
Oczywiście policjanci prowadząc dochodzenia w sprawie „mowy nienawiści” nie zajmowali się w tym czasie rzeczywistymi przestępstwami.
Były policjant, Harry Miller, który był badany przez policję w Humberside po udostępnieniu rzekomo „transfobicznych” wpisów w Internecie, mówi: „Zgłoszenia incydentów nienawiści niezwiązanych z przestępstwami nie mają żadnej użyteczności jako narzędzie zapobiegania przestępczości. Tłumią tylko wolność słowa, ponieważ powodują, że ludzie zastanawiają się dwa razy przed wypowiedzeniem lub opublikowaniem czegoś w mediach społecznościowych w obawie, że może to spowodować ukaranie ich. Raporty te pozwoliły policji na uzbrojenie lewicowych aktywistów, którzy próbują zaatakować i zamknąć ludzi, jeśli ci odważą się wyrazić poglądy, z którymi się nie zgadzają”.
Policjant ma na myśli lewackich aktywistów donosicieli, którzy meldują policji, różnym instytucjom, czy administratorom portali społecznościowych o opiniach, które im się nie podobają.
Donosiciele działają na takiej zasadzie jak założony w Polsce przez oszusta kryminalistę Gawła Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych.
Brytyjscy strażnicy politpoprawności otrzymali nowe wytyczne, z których wynika, że mają także wśród dzieci badać przypadki „złej woli, złośliwości, pogardy, uprzedzeń, nieprzyjazności, antagonizmu, urazy i niechęci”. Inaczej mówiąc prowadzą dochodzenia w sprawie przezywających się dzieci.
Policja namawia tez obywateli by zmienili się w donosicieli i meldowali jej o „obraźliwych komentarzach, online, osobiście lub na piśmie”.
Poseł John Hayes przewodniczący przewodniczący powołanej w parlamencie grupy Zdrowy Rozsądek ostrzegł, że ograniczenia wypowiedzi podważają podstawowe prawa Brytyjczyków.
– W naszym społeczeństwie istnieje realne zagrożenie rozwoju policji myśli, gdy dozwolone będą tylko niektóre poglądy, a wszystko inne będzie w najlepszym przypadku uważane za niedopuszczalne, a w najgorszym za nielegalne – oświadczył.
– Nie wolno nam wkraczać do orwellowskiego świata, w którym pewne poglądy są wykluczane przez niereprezentatywną i gorliwą mniejszość, która jest zdeterminowana, by wykluczyć wszelkie poglądy niezgodne z ich własnymi. Podważają samą istotę tego, czym jest życie w wolnym społeczeństwie – mówił w rozmowie z „Sunday Mail”.
Z sondażu przeprowadzonego w tym miesiącu przez Savanta ComRes wynika, że 50 procent brytyjskiej opinii publicznej uważa, że wolność słowa w Wielkiej Brytanii jest zagrożona. Aż 42 procent stwierdziło, że boi się mówić głośno o kwestiach zmiennopłciowców.
49 procent twierdzi, że ma mniejsza swobodę wyrażania swych opinii niż 5 lat temu.