Jak mawia Stanisław Michalkiewicz „kroczymy od sukcesu do sukcesu”. Narodowy Bank Polski zmienił prognozy inflacji, czyli ukrytego podatku który rząd nakłada bez ustawy, co oznacza jeszcze większy wzrost cen w najbliższym czasie.
Już teraz rząd premiera Mateusza Morawieckiego ma powody do dumy. Dane za rok 2020 wskazują, że Polska była liderem pod względem inflacji w ubiegłym roku. Według danych Eurostatu wyniosła 3,4 procent – nieco niższe dane podawały krajowe instytucje.
Wzrost cen
Jeszcze gorsze prognozy dotyczą nadchodzącego roku 2021. NBP przewidywał bowiem, że inflacja wyniesie 1,8-3,2 procent, tymczasem będzie to 2,7-3,6 procent. To bardzo duża różnica.
To spowoduje wzrost prognozy inflacyjnej także na kolejne lata. W 2022 roku inflacja ma wahać się między 2,0-3,6 procent, natomiast w roku 2023 będzie to już 2,2-4,2 procent.
Najprościej mówiąc oznacza to, że o tyle więcej średnio zapłacimy za produkty i usługi. Część z nich podrożeje jeszcze bardziej, częściej nawet potanieje, w ogólnym ujęciu Polacy jednak odczują podwyżki cen, które już i teraz są wysokie.
Inflacja
Czym jest inflacja? Milton Friedman, laureat Nagrody Nobla z ekonomii, nazywał ją „podatkiem, który rząd może nałożyć” bez ustawy.
Z kolei Ludwig Von Mises wyjaśniał, że „kiedy rząd zwiększa ilość papierowych pieniędzy, rezultatem tego jest to, że siła kupna jednostki pieniądza zmniejsza się i skutkiem tego wzrastają ceny. To nazywa się inflacją”.
„Musimy pamiętać, że na długą metę możemy wszyscy umrzeć i na pewno umrzemy. Ale powinniśmy urządzić nasze ziemskie sprawy na krótką metę, w której mamy żyć, w najlepszy możliwie sposób. I jednym ze środków koniecznym do tego celu jest porzucenie polityki inflacyjnej” – przekonywał Von Mises.
Tymczasem zupełnie odmienne podejście stosują polskie władze, a ekonomiści przyklaskują takiej polityce i prognozowanej inflacji, tłumacząc że przecież mieści się ona w celu inflacyjnym.
– O drożyźnie cały czas nie powinniśmy mówić. Inflacja na poziomie 3-3,5 procent wciąż mieści się w celu inflacyjnym – mówi portalowi money.pl Jakub Sawulski, kierownik zespołu makroekonomii Polskiego Instytutu Ekonomicznego. Jego zdaniem o problemie moglibyśmy mówić, gdyby ceny zaczęły rosnąć o 15 czy 20 procent.