Grzegorz Braun o Rzeszowie: tylko ja mogę zaproponować nowe otwarcie [WYWIAD]

Grzegorz Braun na rynku w Rzeszowie. Foto: PAP
Grzegorz Braun na rynku w Rzeszowie. Foto: PAP
REKLAMA

Odejście prezydenta Rzeszowa Tadeusza Ferenca zakończyło pewną epokę; byłoby smutnym paradoksem, gdyby nowa epoka miała konserwować to, co było, tylko ja mogę zaproponować nowe otwarcie – powiedział w rozmowie z PAP kandydujący na prezydenta Rzeszowa poseł Konfederacji Grzegorz Braun.

PAP: Dlaczego ponaglał pan premiera Mateusza Morawieckiego do ogłoszenia przedterminowych wyborów na prezydenta Rzeszowa, mówiąc, że „nie wypada i nie godzi się premierowi rządu Rzeczypospolitej prowadzić tutaj rozgrywek personalnych, partyjnych, kosztem interesu naszych obywateli”.

Grzegorz Braun: Bo mieszkańcy Rzeszowa mają prawo jak najszybciej przesądzić o własnej przyszłości na swoją korzyść. Gdy wypowiadałem te słowa w piątek, rozporządzenie było już od dawna gotowe, a ukazało się dopiero w godzinach popołudniowo-wieczornych w piątek. Oczywiste jest, że władza warszawska prowadzi tu swoje gry i przeszeregowania wyborcze, że jest problem z wyłonieniem kandydatów.

REKLAMA

Jednego z nich, wiceministra sprawiedliwości Marcina Warchoła z Solidarnej Polski, zarekomendował już 10 lutego ustępujący wtedy po 18 latach prezydentury Tadeusz Ferenc. Informowano, że 80-letni Ferenc ustąpił ze względu na stan zdrowia, który pogorszył się po przejściu COVID-19.

To, z jakich przyczyn ustąpił pan Tadeusz Ferenc, to być może jeszcze czas pokaże, a historia opisze. I dowiemy się, kto tu komu złożył propozycję nie do odrzucenia. Ale faktem jest, że końca dobiegła pewna epoka w historii miasta i to sam pan prezydent Ferenc ogłosił.

Jak by pan ją podsumował?

Do tego potrzebny jest bilans otwarcia, audyt dotychczasowej polityki. Tutaj dawno nie było mowy o czymś takim, i nie ma co się dziwić. Kiedy układ władzy i interesów trwa całe lata, dekady, to nie ma tutaj chętnych, żeby taki audyt przeprowadzać. Bo przy okazji jakieś nieprzyjemne felery mogłyby się ukazać światu.

Już w sobotę przekonywał pan, że jak najszybciej powinny być debaty wyborcze kandydatów, bo „to one pozwolą mieszkańcom poznać te osoby i ich program”.

Byłoby smutnym paradoksem, gdyby nowa epoka miała się zacząć od usilnego konserwowania tego, co było do tej pory. A jak można było zauważyć w szczątkowo wyartykułowanym programie jednego z moich szanownych kontrkandydatów (M. Warchoła – red.), pojawiła się właśnie pisemna gwarancja zachowania dotychczasowych stanów kadrowych w Urzędzie Miasta i spółkach od miasta zależnych. To jakieś kompletne nieporozumienie tak w ciemno gwarantować prolongatę wszystkich kontraktów. To po prostu zły interes, to nierozważne.

Pojawiają się natomiast kandydatury ludzi, którym można by z pełnym zaufaniem powierzyć dalsze wykonywanie obowiązków – i owszem – urzędniczych, administracyjnych. Ale jeżeli ktoś reprezentuje administrację rządową, to czy może być godnym reprezentantem interesu samorządowego? To byłoby nieporozumienie, to by oznaczało, że rzeszowianie wybierają sobie komisarza rządowego.

Mam nadzieję, że dzięki tej kampanii wyborcy będą mogli ocenić i docenić różnice między kandydatami. Bo ci, którzy są dziećmi dotychczasowych układów, z układem podkarpackim na czele, nawet przy maksimum dobrej woli, której im nie odmawiam, mogą okazać się niezdolni do wykroczenia poza dotychczasowy paradygmat niedorozwoju miasta, przy pewnych pozorach jego dynamizmu. Mogą okazać się niezdolni, żeby skonfrontować się właśnie z dotychczasowymi układami. A to zupełnie niezbędne.

I stąd nieskromnie uważam, że tylko moja kandydatura to propozycja nowego otwarcia – z szacunkiem dla tradycji i dokonań, i z możliwością pełnego wykorzystania potencjału miasta Rzeszowa w obliczu bardzo groźnych prognostyków, tak w polityce krajowej, jak i w polityce międzynarodowej. Trzeba się trzymać mocno, i właśnie w Rzeszowie musimy się utrzymać, żeby Rzeszów, jako miasto wolnych ludzi, przetrwał w nietracącej suwerenności Rzeczpospolitej.

Co mógłby pan zrobić dla tych „wolnych ludzi”, jeżeli panu zaufają?

Potrzebne jest otwarcie miasta na ich problemy. To jest pytanie o to, czyj będzie Rzeszów? Czy będzie miastem przyjaznym swoim obywatelom, czy też, jak do tej pory, będzie republiką deweloperów?

Co ma pan na myśli?

Bardzo bym chciał, żeby nie powstawały na przykład osiedla, na których matki wychodzące z dziećmi do piaskownicy, nie znajdują metra kwadratowego cienia. Cienia nie dają przecież tuje zasadzone pro forma przez dewelopera. Tymczasem w okolicy znikła wyższa roślinność, wycięte zostały ostatnie drzewa.

Taka radosna twórczość była i jest dalej uprawiana, bo zaledwie 16-17 procent powierzchni Rzeszowa jest objęte planami zagospodarowania przestrzennego. Decyzje WZ, czyli o warunkach zabudowy, zatruły życie mieszkańców Rzeszowa. I to trzeba zmienić.

Jednocześnie mówi pan, że Rzeszów urósł do miasta z perspektywami na jedną z metropolii z najważniejszych miast w krajach Trójmorza.

Z szacunkiem, a nawet z dumą powtarzam, że Rzeszów rozwinął się demograficznie i terytorialnie, jednak do tej pory nie skonsumował owoców tak gwałtownego rozwoju. Zagospodarowanie przestrzenne aż prosi się o architekta miejskiego. Dopominają się o to ruchy miejskie, społecznicy i mieszkańcy osiedli. A ja do towarzystwa architektowi miejskiemu dodałbym miejskiego inżyniera.

O rozmiarach niektórych inwestycji i budowli, które nie odpowiadają charakterowi miasta, jego mieszkańcy dowiedzą się na dobre dopiero wtedy, kiedy one się pojawią w pejzażu. Są też pustki i nieużytki na aktualnej mapie miasta. Rzeszów musi nadążyć za własnym dotychczasowym rozwojem.

Czyli Rzeszów mógłby rozwijać się jeszcze szybciej i z większą korzyścią dla mieszkańców?

Na przykład wciąż niewykorzystane są szerokie pasy zieleni między jezdniami niektórych ulic. Były przewidziane jeszcze w latach 60-tych. W latach 70-tych powstały założenia urbanistyczne z myślą o rozwiązywaniu problemów komunikacyjnych Rzeszowa przez szybki tramwaj. Do tej pory to się nie udało.

Nadal nie jest domknięta południowa obwodnica Rzeszowa. Rodzi się też pytanie, czy nie została nakreślona zbyt ciasno, jak na tempo rozwoju miasta.

Dla wielu mieszkańców doniosła będzie też odpowiedź na pytanie, jak długo Rzeszów pozostanie jedynym chyba wojewódzkim miastem bez aquaparku, albo jak długo tutejsze kluby piłkarskie będą się zmagać z niedostatkami w infrastrukturze.

(PAP)

REKLAMA