Zapomniany prorok? O Władysławie Studnickim – bez politrucznych smrodów

Władysław Studnicki.
Władysław Studnicki. (Fot. NAC)
REKLAMA

Na łamach niedawnego wydania tygodnika „W Sieci” Piotr Gursztyn bierze jakby z buta sylwetkę Władysława Studnickiego, a już flekuje bezpardonowo „ludzi promujących dzisiaj Studnickiego”, co do których „nie wie, czy są tylko nieodpowiedzialnymi pożytecznymi idiotami, czy świadomymi prowokatorami”. I konkluduje w agitatorskim stylu, jakby gazety żydowskiej Michnika wyjętym: „Wiadomo za to jedno z pewnością – państwo polskie, jego instytucje i przedstawiciele, a także wszyscy przyzwoici ludzie powinni trzymać się od tego śmierdzącego tematu jak najdalej”.

Przypomina mi to słynne wezwanie gazety żydowskiej sprzed lat: kto dociekał będzie, czy Jerzy Buzek był TW „Karol” i „Docent” , czy nie – ten powinien zostać uznany za świnię, bojkotowany towarzysko i zamilczany na wieki…

Mniejsza o „państwo polskie, jego instytucje i przedstawicieli” – ale czemu „wszyscy przyzwoici ludzie” mieliby „trzymać się z dala od tego śmierdzącego tematu”? I dlaczego właściwie ten temat jest aż „śmierdzący”?…

REKLAMA

Nie jestem ani germanofilem, ani „promotorem Studnickiego” (cokolwiek znaczyłoby słowo „promotor” w tym kontekście), ale nie widzę najmniejszych powodów, by „trzymać się z daleka od tego tematu”. Bo ten temat to pytanie: czy gdybyśmy w 1939 roku nie przeciwstawili się Niemcom zbrojnie – za poduszczeniem Anglii – wyszlibyśmy na tym lepiej, czy gorzej niż na przykład Rumunia, Węgry czy Słowacja?

Sądzę, że nie jest to temat tylko dla „pożytecznych idiotów lub prowokatorów” – jak mniema p.Gursztyn – ale dla poważnych debat i dyskusji historycznych lub politologicznych. Także dla poważnej młodzieży. Podwyższający poprzeczkę pożądanej wiedzy. Bardzo pouczający. Tym bardziej że historia lubi się powtarzać i – wbrew znanemu porzekadłu – nie zawsze powtarza się jako farsa, ale niekiedy znacznie bardziej dosłownie.

W innym miejscu swego tekstu („Po co Polsce Studnicki?”) Gursztyn pyta histerycznie: „Co współczesna Polska zyska na wykreowaniu kultu germanofila Studnickiego? (…) Co się stanie, gdy zachęcona opinia publiczna sięgnie do książki Studnickiego”?

Czy jednak komukolwiek chodzi w Polsce o „wykreowanie kultu Studnickiego”? Czy tylko o przywrócenie do intelektualnego obiegu i świadomości jego postaci i publicystyki? Tematyki, jaką poruszał?…

Konkretnie chodzi o książkę „Wobec nadchodzącej drugiej wojny światowej”, opublikowaną w 1939 roku, a właściwie o ten jej fragment, w którym Studnicki zwraca uwagą na zainteresowanie „światowego żydostwa” konfliktem zbrojnym w Europie. Czy to aby nie najistotniejszy powód histerycznego tekstu p.Gursztyna, w którym proponuje par excellence cenzurę polityczną publicystyki Studnickiego?

Chciałbym zwrócić uwagę, że właśnie żydowska finansjera w Ameryce wspierała po I wojnie światowej odbudowę przedwojennej, silnej pozycji Niemiec (vide: wspomnienia Dmowskiego o konferencji w Paryżu!), a lektura (owszem, rzadkich, ale istniejących) publikacji na temat kredytowania i finansowania przez niektóre amerykańsko-żydowskie banki drogi Hitlera do władzy powinna być raczej upowszechniana niż zamilczana! Znana jest odpowiedź Hitlera amerykańskim bankowcom, ile kosztowało będzie pokojowe, demokratyczne objęcie władzy przez nazistów – a ile w drodze przewrotu… Finansowanie dojścia Hitlera do władzy w Niemczech i jego sukcesy gospodarcze spowite są dziwną mgłą tajemnicy, zwłaszcza pośród „światowych historyków”…

Obawy p.Gursztyna względem tego, jak zareagują na świecie żydowscy rasiści lub politycy niemieccy na publikację publicystyki Studnickiego, zawierają w sobie logikę bardziej politruka niż dziennikarza czy intelektualisty. Takie obawy to zachęta do ulegania politycznemu szantażowi. Tymczasem uleganie szantażowi jest niekiedy rozsądne w polityce – ale nie w debacie intelektualnej, w sporach ideowych, historycznych, naukowych. Krótko mówiąc: w polityce, ale w żadnym wypadku w kulturze czy w nauce. Ale i w polityce obawa przed szantażem bywa często większa niż realne zagrożenie, jakie niesie. Trzeba sprawdzać… Odnoszę nieprzyjemne wrażenie, że pośród obecnych polskich elit politycznych obawa przed żydowskim szantażem politycznym wynika głównie z żałosnej, tchórzliwej obawy o własne stołki, a nie z realnego zagrożenia…

Pisze też p.Gursztyn, że Studnicki nie mógł nie zauważyć mowy Hitlera z 1939 roku, w której Hitler mówił o zniszczeniu „światowego żydostwa”. Hm… Czy p.Gursztyn sądzi, że ewentualną (a wobec sowieckiej praktyki, znanej już wówczas od 20 lat, niemal pewną!) eksterminację polskich elit w sowieckiej strefie podczas II wojny światowej i po niej powinien Studnicki oceniać jako coś ewentualnie znacznie lepszego od hitlerowskiej ewentualnej eksterminacji europejskich Żydów?…

Warto też zwrócić uwagę – o czym p.Gursztyn nie wspomina – że Studnicki uprawiał swą publicystykę i skromną działalność polityczną (wymagającą wielkiej odwagi cywilnej) na swój osobisty, indywidualny rachunek, od nikogo nie pobierał za to pieniędzy, ponosił osobistą odpowiedzialność.

Czy Studnicki był antysemitą? Nie wiem, ale wydaje mi się to najmniej ważne. Antysemita to ktoś, kto nie lubi Żydów tylko dlatego, że są Żydami. Jak to było w przypadku Studnickiego – nie wiem, nie siedziałem mu w duszy. Dopóki taki antysemita nie wywodzi ze swej antypatii dyskryminujących wobec Żydów żądań albo obelg – jego sprawa. Dziś jednak za „antysemitów” uznaje się łatwo osoby, których nie lubią Żydzi – ot, choćby dlatego, że krytykują rasistowskie żydowskie żądania finansowe albo krytykują politykę Państwa Izrael, albo przeciwne są tej czy innej formie uprzywilejowania prawnego Żydów.

Nie trzeba ani okadzać, ani potępiać Studnickiego. Warto go czytać ze zrozumieniem.

Pan Gursztyn nie wygląda na totalniaka, dziwi więc jego gwałtowna filipika za zamilczeniem Studnickiego. Czyżby „promotorzy” Studnickiego ubiegali się o grant na wydanie jego książki, a minister kultury bał się przyznać ten grant, więc p.Gursztyn daje zaporowy odpór?

Marian Miszalski


REKLAMA