Policja poszukuje strzyżących fryzjerów. Dziesiątki kontroli jednego dnia

mandat za fryzurę Fryzjer/Obrazek ilustracyjny/Fot. Pixabay
Fryzjer/Obrazek ilustracyjny/Fot. Pixabay
REKLAMA

Białostocka policja zrobiła nalot na fryzjerów. W ciągu zaledwie jednego dnia funkcjonariusze skontrolowali blisko 70 zakładów. Policjanci poszukiwali „nielegalnie” strzyżących się klientów.

Od 27 marca, na „dwa tygodnie”, fryzjerzy pozostają zamknięci z powodu koronsrestrykcji. Podziemie jednak działa. Fryzjerzy i klienci wciąż jednak z utęsknieniem czekają na odmrożenie branży.

Białostocki „Kurier Poranny” podkreśla, że mimo obietnic tarczy, fryzjerzy pozostali bez pomocy. „Mają do opłacenia rachunki, rodziny na utrzymaniu, opłaty za wynajem lokali. Niektórzy z nich podjęli walkę. Wrócili do pracy” – przypomina gazeta.

REKLAMA

– Nikt nie wie, czy dostaniemy pomoc czy nie. Jako właścicielka salonu jestem przerażona i nie wiem, co będzie dalej. Boję się, że będę zmuszona zamknąć działalność, a moje pracownice stracą pracę – mówiła cytowana przez gazetę fryzjerka.

Białostocka policja poinformowała, że funkcjonariusze skontrolowali aż 67 salonów jednego dnia. – Wiem, że ludzie się strzygą. Część pokupowała maszynki i się strzygą, żona męża, dziewczyna chłopaka, syn ojca, ojciec syna itd. Gdzieś tam się spotykają na zapleczach sklepów, komisów samochodowych, hurtowni, ale też po domach – mówił fryzjer, który z powodu groźby grzywny nie chce ryzykować otwarcia.

„Wszystko jest dobrze zorganizowane. Jedni jeżdżą do domów klientów. Wybierają tych najbardziej zaufanych. Kontakt odbywa się telefonicznie, niektórzy zagadują bezpośrednio pracowników na prywatnych komunikatorach: Facebook, Telegram, Instagram. W mediach społecznościowych istnieją zamknięte grupy, do których trudno się dostać. Tam też ludzie z branży pozyskują klientów. Niektórzy używają aplikacji SeniorApp z reguły służącej do pomocy osobom starszym. Za pomocą tej aplikacji można zamówić usługi do domu, wśród nich jest fryzjer i kosmetyczka. Płatność odbywa się gotówką, karta kredytowa zostawia ślad, który mógłby naprowadzić służby” – donosi „Kurier Poranny”.

– Pozostawili nas bez środków do życia i chcą żebyśmy się podporządkowali. Jedna osoba w gabinecie powoduje zarazę, a już tłumy w sklepach jak Biedronka czy Lidl to brak zagrożenia. To wszystko to jakaś paranoja. Brak słów – skwitowała właścicielka jednego z salonów.

Absurdalne koronarestrykcje

Sprawa wydaje się być jeszcze bardziej kuriozalna w obliczu słów wypowiedzianych przez jednego z ekspertów Rady Medycznej przy premierze. Prof. Miłosz Parczewski przyznał bowiem, że zamknięcie fryzjerów nie było oparte na wiarygodnych danych naukowych dotyczących transmisji wirusa.

– Otwarcie salonów fryzjerskich jest dyskutowane w różny sposób i wiele krajów nigdy ich nie zamknęło. Tak naprawdę nie ma dobrych danych, że ta decyzja była dobra – mówił w RMF FM.

Źródła: poranny.pl/PCh24.pl/RMF24.pl/nczas.com

REKLAMA