Rząd szuka pieniędzy na służbę zdrowia. Tradycyjnie chcą sięgnąć do kieszeni Polaków

Zdjęcie ilustracyjne/Foto: Pixabay
REKLAMA

Szykują się kolejne podwyżki przygotowywane przez rząd. Tym razem padło na składki zdrowotne. Przedstawiciele władzy coraz częściej przebąkują o konieczności ich podniesienia. Ostatnio mówił o tym wiceminister zdrowia Sławomir Gadomski.

Składki miałyby wzrosnąć w ciągu 2-4 lat. W konsekwencji więcej pieniędzy trafi do rządu, a mniej na konta Polaków.

Podwyżka miałby wynieść jeden procent od honorarium brutto. Dzisiaj płacimy na nią po 9 proc., a rządzący celują w 10 proc.

REKLAMA

Powodem tego posunięcia mają być rosnące wydatki na zdrowie. Zapłacą za nie wszyscy – zatrudnieni na umowę o pracę, umowę zlecenie oraz przedsiębiorcy.

W tym momencie składka zdrowotna wynosi 9 proc., chociaż w rzeczywistości wychodzi niecałe 8 proc. z powodu odliczenia części od podstawy obliczania podatku.

„Dla przykładu osoba z pensją 3 tys. zł brutto oddaje na NFZ 232 zł. Na rękę ma 2,2 tys. zł wynagrodzenia. Pracownik z wynagrodzeniem na poziomie 5 tys. zł oddaje co miesiąc na NFZ 313 zł. Z kolei zarabiający 10 tys. zł brutto w ramach umowy o pracę płaci 712 zł składki na ubezpieczenie zdrowotne” – wylicza money.pl.

Jeśli rząd podniesie składkę o 1 proc. to zgarnie 10 mld zł. Można jednak wyobrazić sobie, że to rozwiązanie będzie zróżnicowane i np. więcej zapłacą bogatsi. To dosyć prawdopodobne biorąc pod uwagę socjalistyczne zapędy polityków.

Ciekawie wygląda też sytuacja samozatrudnionych, którzy płacą składkę od 75 proc. przeciętnego wynagrodzenia w ostatnim kwartale 2020 roku. I to właśnie od tej kwoty obliczają 9 proc. Co dawało w ubiegłym roku minimum 381 zł składki. Tutaj rządzący mogą wpaść na pomysł, żeby odliczać od 100 proc., a wtedy opłata wzrosłaby – w odniesieniu do podanej wyżej składki – do 509 zł.

REKLAMA