„Stop zastraszaniu obywateli”. Zapadł ważny wyrok ws. legitymowania obywateli na protestach

Policyjne kontrole w lokalach otwartych pomimo obostrzeń.
Policja - zdjęcie ilustracyjne. / foto: PAP
REKLAMA

W ciągu ostatnich kilku miesięcy przez Polskę przeszła fala antypisowskich protestów. W ich trakcie policjanci wylegitymowali wiele osób – możliwe, że bezprawnie.

Bydgoski sąd wydał wyrok ws. pani Ilony Michalak, inżynier budownictwa po pięćdziesiątce. Kobieta od 2015 roku cyklicznie bierze udział w różnych protestach przeciwko pisowskiemu aparatowi władzy. M.in. w protestach pt. „Stop zastraszaniu obywateli”.

Przez ten czas spotkała się z wieloma absurdalnymi reakcjami policji. Raz na przykład stwierdzono, że bierze udział w nielegalnym zgromadzeniu, choć protestowała samotnie.

REKLAMA

– Podeszli [policjanci – red.] bardzo blisko, na odległość może metra, oznajmili, że popełniam wykroczenie, bo jestem na nielegalnym zgromadzeniu, i zażądali okazania dowodu osobistego – wspomina pani Ilona.

– Odpowiedziałam, że przecież tu nie ma zgromadzenia, bo stoję samotnie z dala od innych. Co najwyżej to oni, podchodząc do mnie, zaczęli tworzyć jakieś zgromadzenie. Mam również założoną maseczkę. A do manifestowania swoich poglądów mam konstytucyjne prawo. Gdy podeszli jeszcze bliżej, zaczęłam spokojnie, ale stanowczo i głośno mówić: „Proszę się do mnie nie zbliżać. Jest epidemia, trzeba zachować dystans”. „Ale pani musi się wylegitymować”, nalegali. W pewnym momencie doszło jeszcze czterech policjantów, zaczęli mnie otaczać. Wycofywałam się, krzycząc, że to nękanie, przeciw któremu właśnie protestuję.

Ktoś z przechodniów krzyknął wtedy: „Nie macie prawa jej legitymować!”. Policjanci odpuścili więc, ale zapowiedzieli, że zajmą się panią Iloną później. Swoją groźbę spełnili w ciągu półtorej godziny.

Inżynier wracała właśnie do swojego biura – wtedy na horyzoncie pojawili się mundurowi.

– Zdążyłam wystukać kod na domofonie i wejść do kamienicy, ale wtedy z wozu policyjnego wyskoczyła policjantka. Włożyła nogę między futrynę a zamykające się drzwi. Za chwilę wpuściła do środka kolejnych czterech policjantów. Szósty stanął pod drzwiami na zewnątrz. Otoczyli mnie w ciasnym korytarzyku. Nie pozwolili wejść do biura ani wyjść na zewnątrz. Bałam się. I to bardzo. Żadnych świadków i sześciu przeciwko mnie jednej. Jakbym była groźnym przestępcą. Znów zażądali wylegitymowania się, „bo brała pani udział w nielegalnym zgromadzeniu i popełniła pani wykroczenie”. Albo żebym chociaż podała PESEL.

Kobieta odmówiła, a policjanci „zgarnęli” ją na posterunek, gdzie była przetrzymywana przez dwie godziny. Jakby tego było mało – mundurowi wnieśli zawiadomienie do prokuratury o popełnieniu przestępstwa. Powołali się na art. 65 Kodeksu wykroczeń par. 2, który mówi, że (…) „kto wbrew obowiązkowi nie udziela właściwemu organowi państwowemu lub instytucji, upoważnionej z mocy ustawy do legitymowania, wiadomości lub dokumentów (…), podlega karze ograniczenia wolności albo grzywny”.

Wyrok ważny dla wszystkich protestujących

Sprawą zajął się sędzia Maciej Stpiczyński. Odmówił jednak wszczęcia postępowania, bo, jak stwierdził, „czyny [Ilony Michalak] nie stanowią wykroczenia – z akt sprawy nie wynika bowiem, żeby przeprowadzona przez funkcjonariuszy czynność legitymowania obwinionej była uzasadniona okolicznościami zdarzenia”.

Stwierdził również, że „policjanci mają prawo legitymowania osób w celu ustalenia ich tożsamości jedynie w przypadku rozpoznania, zapobiegania i wykrywania przestępstw, przestępstw skarbowych i wykroczeń, poszukiwania osób ukrywających się przed organami ścigania lub wymiaru sprawiedliwości lub poszukiwania osób, które na skutek wystąpienia zdarzenia uniemożliwiającego ustalenie miejsca ich pobytu należy odnaleźć w celu zapewnienia ochrony ich życia, zdrowia lub wolności”.

Teraz to pani Ilona zamierza sądzić się z policjantami, którzy ją zatrzymali.

– Bo co tu dużo ukrywać. To zatrzymanie było jak napad. Policjanci wyraźnie chcieli mnie zastraszyć. Nie reagowali na moje argumenty. Wiele dni po zatrzymaniu złapałam się na tym, że idąc ulicą, oglądam się za siebie i sprawdzam, czy mnie ktoś nie śledzi – mówi kobieta.

W Polsce niestety nie ma prawa precedensowego – zwyczaju, który powinien być nieodłącznym elementem cywilizacji europejskiej. Na sprawę pani inż. Michalak nie można się więc powoływać. Wyrok bydgoskiego sądu daje jednak nadzieję wszystkim tym, którzy również chcieliby się sądzić ze służbami mundurowymi państwowego lewiatana.

Źródło: Onet.pl

REKLAMA