Nie ma już „bezpiecznych” zawodów. Skarbówka rzuciła się na YouTuberów

Urząd skarbowy i hieny. Zdjęcie ilustracyjne. / Foto: YouTube
REKLAMA

Okazuje się, że nie ma już w Polsce bezpiecznych zawodów – nikt nie ucieknie skarbówce. Fiskus znalazł sobie nowe ofiary – YouTuberów.

Własny kanał na YouTubie daje zyski, ale trzeba się nimi „dzielić” z fiskusem – tak o złodziejstwie państwowego lewiatana pisze wtorkowa „Rzeczpospolita”. Gazeta dodaje, że urzędnicy upomną się o haracz, i to z odsetkami, nawet po kilku latach. Nie trafia do nich  tłumaczenie, że nie prowadzimy firmy.

Dziennik zwraca uwagę na to, że nowy zawód jest coraz popularniejszy. „Niestety, wiele z nich nie ma świadomości, że jest podatnikami VAT. Dowiadują się o tym dopiero wtedy, gdy zainteresuje się nimi fiskus” – dodaje gazeta.

REKLAMA

Dziennik pisze również o tym, że przepisy w Polsce są niejasne ws. zarabiania z YouTube’a.

„Podstawowy problem to brak jasnych kryteriów, od kiedy działalność na YouTubie staje się profesjonalna na tyle, by była uznana za działalność gospodarczą, która skutkuje koniecznością zapłaty PIT i VAT” – zwraca uwagę cytowany przez dziennik Michał Wojtas, doradca podatkowy, wspólnik w kancelarii EOL. Dodaje, że od tego zależy, w jaki sposób trzeba rozliczyć się z fiskusem. Jarosław Ziobrowski, adwokat, partner w kancelarii Kupisz i Ziobrowski, którego cytuje gazeta przypomina z kolei: „To, że ktoś formalnie nie jest firmą, nie oznacza, że nie jest nią dla fiskusa. O tym decydują przepisy, i to niejasne”.

Wątpliwości, według „Rzeczypospolitej”, dotyczą też tego, na rzecz kogo dany youtuber świadczy usługę reklamową: odbiorcy krajowego, czy zagranicznego. „Youtuber, który zarabia na reklamach, świadczy usługę na rzecz platformy, na której emitowane są jego filmy” – mówi dziennikowi Dawid Milczarek, partner w kancelarii LTCA. Zauważa, że mało kto sprawdza regulaminy i umowy pod tym kątem. „A od tego zależy, w jakim kraju jest opodatkowana usługa reklamowa” – dodaje.

Źródło: „Rzeczpospolita”

REKLAMA