Unijny Fundusz Zadłużenia. Ustanówmy Święto Targowicy!

Stanisław Michalkiewicz. Foto: PAP
Stanisław Michalkiewicz. Foto: PAP
REKLAMA

27 kwietnia, zupełnie niezauważona, minęła 229 rocznica wydarzenia, które w naszym nieszczęśliwym kraju mogłoby być obchodzone jeśli nawet nie jako święto państwowe, to przynajmniej jako święto partyjne – zwłaszcza przez niektóre partie. Mam oczywiście na myśli konfederację targowicką, która oficjalnie została zawiązana w kresowym miasteczku Targowica w nocy z 18 na 19 maja, ale tak naprawdę jej akt założycielski spisany został w Petersburgu już 27 kwietnia.

Propozycja ta może niektórym wydawać się dziwaczna albo nawet obelżywa, ale niesłusznie. Skoro w trzydziestym pierwszym roku od słynnego „upadku komunizmu”, jak gdyby nigdy nic, obchodzimy dzień 1 maja jako święto państwowe, to niby dlaczego nie moglibyśmy obchodzić rocznicy proklamowania konfederacji targowickiej? Przecież dzień 1 maja został na ziemiach polskich uznany za święto państwowe dopiero w roku 1940 przez obydwu naszych okupantów: Rzeszę Niemiecką i Związek Sowiecki, więc w tej sytuacji cóż stałoby na przeszkodzie proklamowaniu jeszcze jednego takiego święta?

Myślę nawet, że powody przemawiające za proklamowaniem rocznicy konfederacji targowickiej świętem państwowym mają znacznie większy merytorycznie ciężar gatunkowy niż 1 maja. Cóż takiego bowiem stało się 1 maja? W Chicago wybuchły rozruchy kierowane przez „anarchokomunistę” Alberta Parsonsa, który podjudził robotników z fabryki Mc Cormick, produkującej żniwiarki i inne maszyny rolnicze, a potem ciągniki i kombajny zbożowe.

REKLAMA

Pretekstem były plany modernizacji fabryki, która pociągnęłaby za sobą albo zwolnienia, albo konieczność przekwalifikowania się pracowników. Nietrudno się domyślić, że anarchokomunistom udało się podjudzić najbardziej zagrożonych, to znaczy najmniej wykwalifikowanych albo najbardziej leniwych robotników. Mc Cormick (nawiasem mówiąc, jego syn był w składzie delegacji amerykańskiej, która po I wojnie światowej organizowała pomoc żywnościową dla polskich dzieci) odpowiedział lokautem, zwalniając wszystkich pracowników i rekrutując nowych, to znaczy w większości tych samych. Strajkujący odpowiedzieli demonstracją, która – ku ogromnemu zawodowi „anarchokomunistów”   – miała charakter pokojowy.

Toteż już 3 maja anarchista August Spies zorganizował drugą demonstrację, która już taka pokojowa nie była, bo przybrała postać napaści pracowników zwolnionych na nowo przyjętych. Interweniowała policja, a od strony demonstrantów ktoś rzucił na policjantów bombę, która zabiła jednego, a raniła kilkunastu funkcjonariuszy. Pozostali w odpowiedzi otworzyli do demonstrantów ogień, zabijając nieznaną ich liczbę.

W roku 1889 II Międzynarodówka Socjalistyczna, w której już bardzo wyraźnie zaznaczyły się wpływy żydokomuny – Bebel, Kautsky, Hase, Róża Luksemburg, Włodzimierz Lenin, Julij Martow (właśc. Cederbaum), Lew Trocki (właśc. Lejba Bronstein), Victor Adler – ustanowiła 1 maja „świętem pracy”. Nawiasem mówiąc, na kongres II Międzynarodówki PPS delegowała m.in Józefa Piłsudskiego i Ignacego Mościckiego.

Wspominam o genezie święta 1 maja, bo wykazuje ona sporo podobieństw do konfederacji targowickiej. I w jednym, i w drugim przypadku chodziło o to, by „wszystko było jak przedtem”, a poza tym konfederacja targowicka stała na nieubłaganym gruncie obrony demokracji. Tradycja obrony demokracji, która w naszym nieszczęśliwym kraju nawet się zinstytucjonalizowała w postaci Komitetu Obrony Demokracji oraz Obywateli SB, to znaczy pardon – jakich tam znowu „Obywateli SB”, kiedy przecież chodzi o „Obywateli RP”.


POLECAMY BIBLIOTECE WOLNOŚCI


Tak czy owak i KOD, i Obywatele nie tylko walczą o demokrację – albo o praworządność, jeśli jest akurat taki rozkaz – ale w dodatku odwołują się i korzystają z pomocy zagranicznej, przede wszystkim ze strony Naszej Złotej Pani, która z kolei uruchamia w tym celu rozmaitych niemieckich owczarków ulokowanych zawczasu jak nie w Komisji Europejskiej, to w Parlamencie Europejskim, jak nie w Parlamencie Europejskim, to w Europejskim Trybunale Sprawiedliwości. Mechanizm funkcjonuje bez zarzutu, bo jak tylko Nasza Złota Pani w marcu 2017 roku dała sygnał do walki o praworządność w naszym nieszczęśliwym kraju, to zaraz wszystkie organizacje broniące praw człowieka na świecie wystąpiły do Komisji Europejskiej z apelem, by zrobiła z Polską porządek, ponieważ poziom ochrony praw człowieka w Polsce urąga wszelkim standardom. Komisji nie trzeba była dwa razy takich rzeczy powtarzać, a o resztę postarali się jak nie niezawiśli sędziowie zrzeszeni w partii „Iniuria”, to pan Adam Bodnar, w swoim czasie wyznaczony na operetkową posadę „rzecznika praw obywatelskich”. Ten cały rzecznik tak naprawdę nic nie może, ale może wysyłać donosy, również za granicę – no a tam już wiedzą, jak je wykorzystać.

Wracając do konfederacji targowickiej, to była ona reakcją demokratów na konstytucję 3 maja, która ograniczała demokrację, likwidując wolne elekcje i liberum veto, a jedna z ustaw Sejmu Czteroletniego pozbawiała „szlachtę-gołotę” praw politycznych, nie dopuszczając jej do udziału w sejmikach, na których wybierani byli posłowie. Tymczasem oligarchowie magnaccy chętnie się „szlachtą-gołotą” posługiwali do przeforsowywania na sejmikach własnych faworytów. Kajetan Koźmian wspomina, jak jechał pewnego razu z ojcem do Lublina i na podmiejskim majdanie zauważył jakąś przerażającą hordę. Okazało się, że są to stronnicy księcia Czartoryskiego, którzy mieli za zadanie przeprowadzić na sejmiku wybór jakiegoś książęcego faworyta. W tym celu książę karmił ich i poił, przeważnie zresztą krupnikiem i flakami, no i oczywiście wódką – więc ofiary złożone na ołtarzu demokracji wiele go nie kosztowały.

Podobnie zresztą postępowali inni, więc nietrudno sobie wyobrazić, że w obronie „szlachty-gołoty”, która stanowiła podówczas najtwardsze jądro demokracji, wystąpili – może nie jak „jeden mąż”, bo np. Czartoryscy gotowi byli ponieść taką ofiarę dla Polski, ale inni takiej gotowości nie przejawiali. Na przykład Szczęsnego Potockiego Jerzy Łojek charakteryzuje, że pod względem rozwoju umysłowego przekraczał zaledwie górną granicę debilizmu, co wcale nie przeszkadzało mu być najbogatszym człowiekiem w Europie, przy którym pan Daniel Obajtek to zupełna mizeria. Z kolei Seweryna Rzewuskiego Stanisław Cat-Mackiewicz charakteryzuje jako postać obrzydliwą: „połączenie szlachetniaka, deklamatora z obłudnikiem, fantastą, wynalazcą i durniem. (…) Między innymi wynalazł on stachanowszczyznę XVIII wieku. Zmuszał on swoich robotników do kładzenia tysiąca cegieł tam, gdzie inni kładli tylko pięćset cegieł dziennie. (…) Wymyślił sobie genealogię wywodzącą siebie od bożka Jadźwingów. Przodkami jego mieli być: Rzewin, Buczek, Prus, Gard, Srogi, Bylec, Łoskot, Lubusz, Sarn, Gas, Drast, Fortelak, Bark, Junt, Sapacz, Waracz, Gorny, Achil, Herkul, Lubicz – starczyłoby to na pięćset lat normalnej descendencji ludzkiej. Swoje głupie kłamstwa posuwał Rzewuski tak daleko, że za stołem biesiadnym opowiadał Rosjanom w Petersburgu, że święta Olga była emigrantką z dóbr jego przodków. Robił ustawiczne wynalazki: bielił wosk za pomocą siarki, fabrykował papierową dachówkę, budował machiny do ściągania wody z powietrza, do prania bielizny, do wyrywania krzaków, lepił ule z gipsu, fabrykował proszki do przedłużania życia”.

Tacy to demokraci i patrioci podpisali się pod supliką do Katarzyny Wielkiej, skarżąc się na konstytucję 3 maja w słowach następujących: „Wielka Monarchini, dziś straciliśmy i nie pozostaje nam nic innego jak umrzeć lub wrócić do stanu dawnego”. Katarzyna miała serce czułe dla ofiar despotyzmu, więc pozwala Rzewuskiemu ogłosić 14 maja 1792 roku w Targowicy swój uniwersał, wzywający do konfederacji – a za przyczynę podać „zgwałcone prawa” i „z tych powodów Sejm niniejszy za Sejm gwałtu i za illegalny”. Cóż innego mogliby napisać dzisiaj europosłowie Koalicji Obywatelskiej, skoro wcześniej głosowali w Brukseli za identycznymi uchwałami, albo niezawiśli sędziowie nierządni, albo intelektualiści w rodzaju pani reżyserowej Agnieszki Holland, która już nie może się doczekać, by wszystko „było jak dawniej”?


PRZEDSPRZEDAŻ: JEDWABNE. HISTORIA PRAWDZIWA SPRAWDŹ SZCZEGÓŁY


Ale i prominenci obozu „dobrej zmiany” też by się mogli pod tym podpisać, skoro w ramach nieco egzotycznej koalicji z Lewicą właśnie stręczą mniej wartościowemu narodowi tubylczemu Krajowy Plan Odbudowy, którego przyjęcie amputuje Polsce kolejny obszar suwerenności. Czyż nie zachowują się podobnie jak jeden z targowiczan, biskup inflancki Józef Kazimierz Kossakowski, który we wrześniu 1792 roku przekonywał posłów na Sejm grodzieński do zatwierdzenia II rozbioru Polski? A musiał ich przekonywać, bo wcześniej złożyli oni uroczystą przysięgę, że „ani cząsteczki” polskiego terytorium nikomu nie oddadzą. Ksiądz biskup tłumaczył, że nie chodzi przecież o żadne „cząsteczki”, tylko o ogromne kawały terytorium Rzeczypospolitej. Rosja zabrała 250 tysięcy kilometrów kwadratowych, a Prusy – niecałe 60 tysięcy. Rzeczywiście; trudno takie obszary uznać za „cząsteczki”, toteż posłowie bez trudu zostali przekonani, że żadnej przysięgi nie naruszają, tym bardziej że przekonywał ich nie jakiś chłystek, tylko przewielebny ksiądz biskup, który w dodatku pobierał z ambasady rosyjskiej roczną pensję w wysokości 1500 dukatów.

Na obecne stosunki byłoby to warte prawie 1,2 mln złotych, więc w porównaniu do 260 mld złotych, jakie Polska ma dostać w ramach Krajowego Planu Odbudowy, to oczywiście bardzo mało. Kiedy jednak wynagrodzenie księdza biskupa Kossakowskiego pomnożymy przez 10 tys. – bo przecież trzeba będzie korumpować co ważniejszych samorządowców, a poza tym w coś tam jednak dla oka „inwestować” – to, zakładając, że na „inwestycje” pójdą dwie trzecie Funduszu, to na korupcję – 86 miliardów. Tedy na każdego skorumpowanego przypadałoby 8,6 mln zł, ale nie na rok, tylko na siedem lat, więc rocznie wyniosłoby to ok. 1,23 miliona. Okazuje się, że to prawie tyle samo! Ale dla lepszego porównania spróbujmy zastosować klauzulę indeksową w postaci ceny wódki.

Oto za czasów Stanisława Augusta garniec (prawie 4 litry) gorzałki kosztował 6 złotych polskich. Dukat stanowił równowartość 18 złp, zatem za dukata można było kupić trzy garnce gorzałki. Tedy za roczną pensję księdza arcybiskupa można było kupić 4500 garnców gorzałki. Według aktualnych cen wódki czystej (żytniówki), litr kosztuje 42 złote. Zatem garniec – 168 złotych. Według cen wódki, wartość pensji księdza biskupa wyniosłaby dzisiaj zaledwie 756 tys. złotych. Przy założeniu, że dwie trzecie Krajowego Planu idzie na inwestycje, to statystyczny skorumpowany dostawałby dzisiaj równowartość 7320 garnców, więc jurgielt księdza biskupa jest już z tą wielkością porównywalny, chociaż mniejszy. A przecież na inwestycje może pójść więcej niż dwie trzecie, a w takiej sytuacji nawet według ceny wódki wszystko się wyrównuje. No to dlaczego nie mielibyśmy od przyszłego roku proklamować nowego święta państwowego, a przynajmniej partyjnego, zwłaszcza że rocznica konfederacji targowickiej będzie okrągła?

Stanisław Michalkiewicz


REKLAMA