System na głowie. Polisa droższa niż samochód

Pieniądze - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
Pieniądze - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA

Rząd przygotowuje przepisy przewidujące uzależnienie składek obowiązkowych ubezpieczeń komunikacyjnych od liczby tzw. punktów karnych przyznawanych za wykroczenia drogowe. Skutkiem będzie ośmieszenie państwa i prawa, nowe sposoby na jego omijanie i kolejne komplikacje.

Czy możliwe, aby polisa ubezpieczeniowa kosztowała więcej niż samochód? Taki scenariusz może być zmorą tysięcy kierowców, jeśli w życie wejdą zmiany w przepisach regulujących wysokości składek. Końcówka 2021 roku może być momentem przełomowym w relacjach między właścicielami samochodów a towarzystwami ubezpieczeniowymi. Te drugie będą chciały wykorzystać planowane zmiany, aby „obłowić się” kosztem kierowców, ci pierwsi będą wymyślać kolejne sposoby na omijanie idiotycznych przepisów.

Składki i punkty

O co chodzi? W piątek 30 kwietnia wiceminister spraw wewnętrznych i administracji – Maciej Wąsik – poinformował dziennikarzy o końcowym etapie prac nad tzw. waloryzacją mandatów. Po zakończeniu prac resort skieruje nowe przepisy do Sejmu, gdzie – jako projekt rządowy – zostanie poddany procedurze legislacyjnej, czyli dyskusji i głosowaniu. Jego rezultat jest łatwy do przewidzenia: Sejm poprawki przegłosuje mimo politycznych różnic, bowiem w sprawach, w których chodzi o wpływy do budżetu państwa, wszystkie ugrupowania postkomunistyczne wzajemnie się wspierają. Musimy zatem przygotowywać się na rewolucję w przepisach drogowych. Co to oznacza?

REKLAMA

Najważniejsza zmiana dotyczy uzależnienia składki ubezpieczeniowej od liczby punktów karnych kierowcy. Te punkty – przypomnijmy – nakładają policjanci za wykroczenia drogowe. Ich limit obecnie wynosi 24 dla kierowców „doświadczonych” (czyli takich, którzy mają uprawnienia dłużej niż rok) i 21 dla „początkujących” (czyli takich, którzy prawo jazdy mają krócej niż rok). Przekroczenie limitu tych punktów powoduje utratę prawa jazdy. Aby odzyskać uprawnienia, kierowca musi ponownie zdać egzamin. Wiąże się to dla niego z wydatkiem (niecałe 200 złotych), stratą czasu i niepotrzebnymi utrudnieniami w życiu codziennym. Szczególnie dotkliwie odczuwają to przedsiębiorcy, którzy muszą pokonywać miesięcznie tysiące kilometrów, aby realizować kontrakty ze swoimi klientami i dzięki temu utrzymać firmę.

Co się dzieje, że „punkty karne” trafiają na konto kierowcy (tzn. są przypisywane do jego nazwiska w Centralnej Ewidencji Pojazdów i Kierowców)? Przyznaje je policjant, gdy zatrzyma go za wykroczenie drogowe – najczęściej za przekroczenie dozwolonej prędkości. Każde złamanie przepisów ujęte jest w taryfikatorze mandatów określającym stawkę kary finansowej (najczęściej do 1000 złotych) i właśnie liczbę punktów. Za jedno wykroczenie można ich dostać maksymalnie 10. Teoretycznie jednak możliwa jest utrata prawa jazdy przy jednej kontroli drogowej. Wystarczy bowiem, że złośliwy policjant uzna kilka wykroczeń jednocześnie (np. prędkość połączona z przejazdem na czerwonym świetle).

Pomysł opracowany przez wiceministra Wąsika zakłada, że punkty będą miały wpływ na wysokość stawki ubezpieczenia od odpowiedzialności cywilnej. Polisę ubezpieczenia OC musi mieć każdy właściciel zarejestrowanego samochodu. Przypomnijmy: chodzi o polisę umożliwiającą wypłatę odszkodowania dla osoby poszkodowanej działaniami kierowcy. Najczęściej chodzi o innego użytkownika ruchu drogowego, który zostanie ranny w wypadku lub któremu kierowca uszkodzi samochód.

System na głowie

Posiadanie polis OC jest obowiązkowe. To spowodowało, że każdy kierowca musi ją mieć, czyli ją wykupić. Dało to więc firmom ubezpieczeniowym ogromną przewagę – skoro każdy kierowca musi mieć polisę, to można było podwyższać jej ceny. I faktycznie, od 2013 roku zanotowaliśmy drastyczny wzrost cen polis. Przed całkowitym złodziejstwem ratowała nas rynkowa konkurencja między towarzystwami ubezpieczeniowymi. Przejawiała się ona m.in. w oferowaniu zniżek. Najczęściej przyznawano je za tzw. bezszkodową jazdę, czyli niespowodowanie wypadku ani stłuczki. Tzw. młody kierowca (czyli taki, który dopiero co uzyskał uprawnienia) płacił wysoką składkę. Jeśli jednak cały rok przejeździł bez spowodowania stłuczki, w kolejnym roku mógł liczyć na niższą składkę. Jeśli nadal jeździł bez wyrządzenia szkody – w kolejnych latach cena jego polisy spadała. Towarzystwa oferowały w zamian za „bezszkodową jazdę” nawet 65% zniżki. Ten system był też łatwy do obchodzenia.

Młody kierowca lub ten, który spowodował istotnie jakąś szkodę, rejestrował samochód na inną osobę (np. na babcię) i uzyskiwał w ten sposób zniżkę. Efektem tego systemu był nowy proceder obchodzenia przepisów: w internecie powstały specjalne strony, na których emeryci ogłaszali swoją gotowość do tego, aby za skromną opłatą zostać właścicielem samochodu „w papierach”. Doprowadziło to więc do powstania grupy „lukratywnych” emerytów – właścicieli kilkudziesięciu samochodów.

Co do zasady system zniżek był jednak rozsądny. Promował bowiem tych kierowców, którzy nie powodowali stłuczek. Miało to tę zaletę, że zachęcało kierowców do bezpiecznej jazdy. Teraz się to zmieni.

Jeśli przepisy przygotowane przez ministra Wąsika wejdą w życie, to dla ubezpieczyciela nie będzie się już liczyć to, czy kierowca powodował szkodę, ale to, czy ma dużo punktów karnych. Inaczej mówiąc: jeśli ktoś spowodował pięć wypadków, zapłaci mniejszą składkę niż ten, który jeden raz przekroczył prędkość! Odwróci to więc dotychczasową tendencję. Kierowcy nie będą już starać się nie powodować stłuczek, bo od nich stawki nie będą rosły. Będą się starać nie dostawać punktów karnych.


PRZEDSPRZEDAŻ: JEDWABNE. HISTORIA PRAWDZIWA SPRAWDŹ SZCZEGÓŁY


Sedno problemu polega na tym, że posiadacze największej liczby punktów karnych to najczęściej… najlepsi kierowcy. Wynika to z analiz Biura Ruchu Drogowego Komendy Głównej Policji, których nigdy nie podano do publicznej wiadomości (udostępnił mi je znajomy policjant). Dane te opierały się na porównaniu danych z CEPIK dotyczących osób, które były sprawcami wypadków drogowych. Ponad 90% z nich nie miało wcześniej żadnych punktów karnych. Byli to bowiem młodzi, niedoświadczeni kierowcy. Z kolei nazwiska tych, którzy mieli dużą liczbę punktów karnych (odnotowują to Wojewódzkie Ośrodki Ruchu Drogowego), nie figurują w bazach sprawców wypadków (a często również kolizji). Wynika z tego, że najwięcej punktów karnych mają ci, którzy pokonują najwięcej kilometrów. Czyli najbardziej doświadczeni kierowcy.

Reasumując: projekt wiceministra Wąsika doprowadzi do tego, że najbardziej doświadczeni kierowcy będą musieli płacić najwyższe składki. Za to młodzi i niedoświadczeni zapłacą najmniej. Zniknie również zależność między wysokością składki a liczbą spowodowanych stłuczek. Teraz stłuczki można będzie spowodować bez ograniczeń, tylko trzeba będzie zadbać o to, aby na miejscu nie pojawiła się policja i nie przyznała mandatu oraz punktów. To jednak nie jest problem: wystarczy dogadać się z poszkodowanym, podpisać oświadczenie, że spowodowało się kolizję (poszkodowanemu też nie chce się czekać kilka godzin na policję) – i można jechać do domu.

Sposób na głupotę

Można się domyślić, jaki będzie skutek idiotyzmów uchwalonych przez Sejm z inicjatywy wiceszefa MSWiA. Nowe przepisy zachęcą do tego, aby nie mieć punktów karnych. Można więc spodziewać się, że kreatywni Polacy zaczną o to zabiegać. Nie jest to trudne. Wystarczy zdobyć prawo jazdy w innym kraju, do którego nie da się przypisać punktów karnych (polska policja może je przypisywać tylko tym kierowcom, którzy legitymują się polskim dokumentem). Kilka miesięcy temu na łamach „NCz!” opisałem historię mojego znajomego, który – po tym jak zabrano mu prawo jazdy za punkty karne – zdał egzamin kontrolny, a po nim wyjechał do Izraela, tam zgłosił, że będzie przebywał dłużej, i zgodnie z prawem wystąpił o izraelskie prawo jazdy. Otrzymał je (w tamtym kraju zabrano mu polski dokument). Mój kolega wrócił już do Polski z izraelskim prawem jazdy, a nad Wisłą wystąpił o wtórnik oryginału (zgłosił, że go zgubił). W ten sposób miał do dyspozycji dwa prawa jazdy. Polskim policjantom pokazywał dokument wyrobiony w Izraelu i nikt go nie kwestionował. Gdy chciał wyjechać za granicę i wynająć tam samochód, posługiwał się prawem jazdy polskim. Problem punktów karnych i związanych z nimi komplikacji zniknął sam z siebie. Polski policjant mógł wystawić mandat, ale nie mógł wpisać do systemu izraelskiego prawa jazdy, nie mógł też go zatrzymać. Mój znajomy, gdy był zatrzymywany do kontroli, płacił już tylko mandaty. Ma więc zero punktów karnych, a zatem jest kandydatem na największą zniżkę przy zakupie obowiązkowej polisy, gdyby chciał zostać kierowcą nowego samochodu.

A jeśli samochód będzie w leasingu? Wówczas formalnie jego właścicielem jest firma leasingowa. Zaś kierowca jest tylko użytkownikiem. Jak wówczas policzyć stawkę ubezpieczeniową? Poprzez zbadanie punktów karnych konkretnego użytkownika. Jeśli rzecz dotyczy jednoosobowej działalności gospodarczej, to nie ma problemu. System kopiuje wówczas dane dotyczące właściciela. Trudniej jednak, gdy leasingobiorcą ma być spółka akcyjna lub z ograniczoną odpowiedzialnością. Nie wiadomo, na podstawie czyjej historii stłuczek liczyć wówczas składki polisy OC. Rodzi to kolejne pole do nadużyć, które kreatywni Polacy – po wprowadzeniu nowego prawa – na pewno jakoś zagospodarują. Skutkiem będzie tylko ośmieszenie idiotycznego prawa i jeszcze bardziej idiotycznego państwa, które je wprowadza.

Leszek Szymowski


REKLAMA