Z bezkarności ruchu Black Lives Matter korzystają przestępcy. Bronx zamieniany w piekło

Południowy Bronx - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Flickr, autor: Phillip Capper, CC BY 2.0
Południowy Bronx - zdjęcie ilustracyjne. / foto: Flickr, autor: Phillip Capper, CC BY 2.0
REKLAMA
New York Post zamieszcza reportaż z nowojorskiego Bronksu. Od dawna spokojna dzielnica, na fali BLM i pewnej bezkarności społeczności mniejszości etnicznych, znowu staje się oazą przestępczości. Nawet 90 proc. mieszkańców głosuje tu na Demokratów i w zamian dostają swoisty „immunitet” w postaci stref bezprawia.

„Upośledzona społecznie” i „prześladowana” społeczności korzystają z różnych przywilejów i niewiele sobie robią z prawa. Reportaż zaczyna się od opisu „skłotu”, jaki powstał w starym dwupiętrowym budynku kolonialnym przy 3059 Valentine Avenue.

Mieści się w Bedford Park w pobliżu nowojorskiego ogrodu botanicznego i był tu dawniej sklep z produktami z Bałkanów. Squattersi zajęli go pod koniec ub. roku i zamienili w sklepik z narkotykami i prostytutkami.

REKLAMA

Życie okolicznej społeczności stało się piekłem. Hałas, imprezy, awantury, uliczne wyścigi motocyklami, prostytucja, handel narkotykami. Ludzie omijają squat na Bronksie z daleka. Mandaty i interwencje policji nie wiele tu pomagają.

Przywódcą grupy ma być 29-letni Frank „The Tank” Castillo. Ma na koncie 9 aresztowań od 2010 roku, w tym za napaści, udział w gangu, rabunek i posiadaniu broni. Castillo został zatrzymany w tym domu 14 kwietnia. Postawiono mu osiem zarzutów, w tym posiadanie i sprzedaż cracku. W listopadzie 2020 roku był zatrzymany za sprzedaż marihuany. W dodatku przebywał na zwolnieniu warunkowym za napad.

Castillo i jego kolega Johnny Gonzalez to główni sprawcy zajazdu domu. Zignorowali protesty właściciela, który skierował sprawę do sądu. Zaczęli go nawet wynajmować innym. Przed eksmisją chroni ich… pandemia i „postępowe” przepisy lokalnych władz.

Skargi na skłotersów zalały 52. ​​komisariat, który współpracuje z biurem prokuratora okręgowego Bronksu. Policja jest bezradna. Zanim właściciel zgłosił włamanie na Valentine Avenue, skłoterzy pomieszkiwali tam już ponad miesiąc i zapłacili sobie rachunek za prąd. Był to dowód zamieszkania.

Po 30 dniach udowodnionego pobytu sprawa nadaje się już do rozprawy cywilnej, nawet jeśli lokator nie ma umowy wynajmu, ani innych uprawnień do zajmowania pomieszczeń. Policja nie może go już usunąć.

Sprawy w sądach toczą się miesiącami, a w czasie pandemii były dodatkowo odraczane. Pojawiły się też nowe przepisy, które ograniczyły możliwość eksmisji w tym czasie. Skłotersi zyskują swobodę jakiej wcześniej nie znali, a ich usunięcie może zająć lata.

Wystarczy wypełnić formularz deklaracji o trudnościach finansowych z powodu COVID-19, bez konieczności udowodnienia tego faktu, a sprawy już są odkładane na wiele miesięcy. Ustawodawca i gubernator nie stworzyli żadnego wyjątku dla „dzikich lokatorów”, którzy z nowych przepisów korzystają. Lewicowi demokraci chcieli dobrze, a wyszło jak zwykle…

Źródło: NYT

REKLAMA