Komunistyczno-zielone zagrożenie. Arogancja i bezczelność

Zielony komunizm Źródło: Twitter
Zielony komunizm Źródło: Twitter
REKLAMA
Arogancja i bezczelność różnych lewaków i eurokomunistów z kilkunastu krajów UE, w tym Zielonych z Niemiec, wydaje się być już niemal niczym nieograniczona.

Np. mimo trwającego od marca br. wyraźnego meteorologicznego oziębienia, czyli rekordowo chłodnej wiosny w wielu krajach Europy (a przede wszystkim rekordowo chłodnego maja – ponoć chłodniejszego od wieloletniej normy maja aż o 3,2°C), Zieloni niemieccy i inni nie ustają w swej wrednej propagandzie (rzekomo nadal trwającego) „globalnego ocieplenia”, wielkich „zmian klimatu”, które rzekomo bardzo zagrażają „całej planecie” i ludzkości itd. I jeszcze radykalizują swoje szalone i groźne postulaty. Groźne dla europejskich narodów, ich wolności i własności, ich firm i gospodarek.

26 maja frakcja Zielonych w parlamencie UE zaprezentowała swoje nowe pomysły i postulaty „klimatyczne”. Ci neokomunistyczni szaleńcy między innymi chcą, żeby cena tzw. uprawnień do emisji dwutlenku węgla osiągnęła we wszystkich krajach UE, już do roku 2030, poziom aż 150 euro za tonę (!). To ponad trzy razy więcej niż obecnie (48 euro za tonę).

REKLAMA

Realizacja tego szaleńczego postulatu oznaczałaby nieuchronny wzrost cen energii i kosztów transportu dla wszelkich firm produkcyjnych i wielu usługowych o co najmniej kilkadziesiąt procent, a może i ponad 100 proc., a więc także wielki wzrost cen żywności, usług transportowych i innych. Oczywiście ci lewaccy szaleńcy zdają sobie z tego sprawę, ale najwyraźniej niewiele to ich obchodzi – bo ich chora neokomunistyczno-zielona ideologia jest dla nich wielokroć ważniejsza. Natomiast kilka dni wcześniej Zieloni niemieccy, francuscy i inni zażądali od władz UE (które pięć miesięcy wcześniej, po wielomiesięcznych negocjacjach, ustaliły swój neosowiecki „plan redukcji emisji dwutlenku węgla do roku 2030” aż o 55 proc. w stosunku do roku 1990), aby do tego czasu zredukować tę emisję CO2 w krajach UE aż o 70 proc. (!).

Jakby tego było mało, Zieloni niemieccy i inni tzw. branże energochłonne – jak np. wytwórnie nawozów sztucznych, cementownie czy huty – chcą już całkowicie pozbawić prawa do dotychczasowych unijnych tzw. bezpłatnych pozwoleń na emisję dwutlenku węgla (ETS). Jednocześnie ci „zieloni” komuniści forsują w instytucjach UE tzw. graniczny podatek węglowy (CBAM), czyli cła na wszelkie produkty przemysłowe i inne, przy których wytworzeniu został wykorzystany dwutlenek węgla. A przecież znaczny wzrost i powszechność opłat za emisję CO2 + te nowe podatki węglowe i inne będą oznaczać w sumie nieuchronny i szybki upadek bardzo wielu firm wytwórczych i przyszłe masowe bezrobocie – zwłaszcza w naszej części Europy.

Choć te szaleńcze postulaty Zielonych i innych lewaków spotykały się już z mniej lub bardziej silną krytyką władz m.in. Chin, Indii, Brazylii, Rosji, Japonii, a jeszcze w ub. roku także USA, lewacy z większości krajów Unii Europejskiej wydają się tym zupełnie nie przejmować. Podobnie jak nieuchronnym upadkiem całych sektorów gospodarek tych krajów, które te ich wariackie projekty by zrealizowały.

Zieloni nie przejmują się także opiniami i krytyką znanych ekspertów. Takich jak np. szefa renomowanego ekonomicznego instytutu IfW z Kilonii (Institut für Weltwirtschaft), dr. Gabriela Felbermayra, który tego rodzaju postulaty Zielonych i innych lewaków mocno krytykował już w roku 2019. Ten ekonomista stwierdzał już w czerwcu 2019 roku (w swej wypowiedzi dla dziennika „Die Welt”), że tzw. polityka klimatyczna rządu RFN (pozostającego już wówczas pod silnym wpływem wspomnianej lewicowo-zielonej ideologii) oznacza duże niebezpieczeństwo dla gospodarki Niemiec i jej międzynarodowej konkurencyjności. Ponadto, tak naprawdę, ta „niemiecka polityka klimatyczna nie działa pozytywnie i szkodzi niemieckiej gospodarce, ponieważ konkurujemy w świecie z krajami, które nie prowadzą żadnej ochrony klimatu albo prowadzą ją w znikomym stopniu”. Felbermayr ostrzegł także, że wprowadzenie obecnego, już podwyższonego podatku od dwutlenku węgla (czyli tzw. uprawnień do jego emisji) jeszcze pogorszy sytuację, szczególnie np. w przemyśle produkcji stali czy aluminium. Bo zmusi to Niemcy czy Francję do większego importu stali i innych produktów także z tych krajów świata, gdzie dalsza i coraz większa emisja dwutlenku węgla trwa bez żadnych ograniczeń. A więc wtedy w skali świata do żadnej faktycznej redukcji emisji dwutlenku węgla nigdy nie dojdzie – pomimo zaporowych ceł i przepisów prawnych, opłat, podatków i innych antyrozwojowych barier ustanawianych w Niemczech i niemal całej Europie. Gabriel Felbermayr podsumował swoje opinie stwierdzeniem: „Polityka klimatyczna jest więc bardzo droga i kosztowna i w istocie nic pozytywnego nie daje”. Sehr richtig!

Kto powstrzyma komunistyczno-zieloną zarazę?

Tymczasem w aktualnej polityce władz Niemiec i UE nie zanosi się niestety na żadne rozsądne zmiany w powyższych kwestiach. Nowa niemiecka „zielona” polityka energetyczna (Energiewende), ustanowiona w roku 2011 i 2012 i prowadząca m.in. do całkowitej likwidacji energetyki atomowej i węglowej (nie tylko w Niemczech), której towarzyszy jeszcze bardziej absurdalna i niezwykle kosztowna unijna i niemiecka „polityka klimatyczna”, przez te już prawie 10 lat nie spotkała się niestety z żadnym silnym, powszechnym, społecznym i politycznym odporem. Ani Niemców, ani Francuzów czy Belgów – praktycznie nigdzie w całej Europie (chyba tylko z wyjątkiem władz Bułgarii i Czech, które kilka lat temu odrzuciły bezczelne żądania eurokomunistycznych władz UE z Brukseli, żeby te kraje zlikwidowały swoje elektrownie atomowe i węglowe). Większość obywateli Niemiec prawdopodobnie nadal mocno wierzy w zielono-lewicowe kłamstwa i mity, że do realizacji ważnych spraw ochrony przyrody i zdrowia ludzi prowadzi właśnie i rzekomo przede wszystkim „ochrona klimatu” (Klimaschutz), „zielona” polityka energetyczna itd.

Świadectwem tej naiwnej wiary jednych milionów Niemców, a lewicowych przekonań innych milionów jest mocno rosnąca od ub. roku popularność partii Zielonych. Wprawdzie ok. 19-20 maja nastąpiło dość wyraźne zahamowanie trendu rosnącego poparcia dla tej niebezpiecznej partii, bo z poziomu aż 27-28 proc. poparcia w sondażach wyborczych preferencji (osiąganego w drugiej połowie kwietnia i do 18 maja br.) Zieloni spadli do 22-23 proc. Ale najprawdopodobniej nie dlatego spadli, że parę milionów Niemców i innych wyborców w RFN nagle przejrzało na oczy i w ciągu paru dni czy tygodni wreszcie dostrzegło wielki fałsz lewicowych mitów i kłamstw Zielonych i pozostałej lewicy. Najprawdopodobniej ten spadek poparcia był związany głównie, a może wyłącznie, z ujawnieniem przez media (18 i 19 maja) nierozliczenia (tj. ukrycia) sporej części osobistych rocznych dochodów finansowych przez oficjalną kandydatkę Zielonych do stanowiska kanclerza rządu RFN – Annalenę Baerbock (ogłoszoną tą kandydatką 19 kwietnia, co wpłynęło na nagły wzrost notowań Zielonych). Ta współprzewodnicząca Zielonych traci już także w rankingach popularności osobistej – wskazujących preferowanego przez ankietowanych przyszłego szefa federalnego rządu. Gott sei dank! Z badań tych preferencji, przeprowadzonych 21 maja przez Forschungsgruppe dla telewizji ZDF, wynika bowiem, że 40-letnia i mocno lewicowo-demagogiczna Baerbock (41 proc. poparcia) przegrywa już nie tylko z niezbyt charyzmatycznym i niezbyt popularnym, dość ociężałym i 60-letnim szefem CDU Arminem Laschetem (46 proc. ankietowego poparcia), ale także z doświadczonym w polityce i popularnym kandydatem lewicowej SPD – federalnym ministrem finansów Olafem Scholzem (48 proc.). Gut!

W najnowszych sondażach wyborczych preferencji politycznych partii – tych dotyczących wyborów do Bundestagu (planowanych na 26 września br.) – padły następujące wyniki: w sondażu instytutu INSA, ogłoszonym 29 maja, chadecy z CDU i CSU osiągnęli tylko 25 proc. poparcia, Zieloni 22 proc., SPD 16, demoliberalna FDP 13, a opozycyjna i konserwatywna Alternatywa dla Niemiec (AfD) niestety tylko 12 proc. poparcia. Z kolei w sondażu ośrodka Kantar (Emnid) wyniki tych partii były takie: 25 proc. głosów na CDU/CSU, 23 proc. na Zielonych, 15 proc. na SPD i po 12 proc. na AfD i FDP. Jednak w badaniu ośrodka Forsa z 26 maja Zieloni wygrali, osiągając aż 25 proc. ankietowych głosów. Chadecy zdobyli w nim zaledwie 24 proc. (najniżej w swej historii), SPD – 14, FDP – 13, a AfD zaledwie 10 proc. poparcia. Schlimm! W sondażu INSA, opublikowanym 31 maja, chadecy dostali 25,5 proc., Zieloni – 21,5, SPD – 15,5, FDP – 13,5, a AfD tylko 11 proc. głosów.

Jakiekolwiek porozumienia z AfD mają zabronione

Widać więc wyraźnie, że jedyną szansą niedopuszczenia do władzy w całych Niemczech oszołomów komunistyczno-zielonych i im podobnych z SPD i pokomunistyczno-po-NRD-owskiej Lewicy jest zawarcie (po wrześniowych wyborach do Bundestagu) rządowej koalicji chadeków i demoliberałów z FDP z konserwatystami i zwolennikami wolności z AfD. Ale niestety taki powyborczy sojusz, choćby nieformalny (czyli zakładający poparcie przez AfD, przynajmniej na początku, mniejszościowego rządu CDU/CSU i FDP), będzie najprawdopodobniej niemożliwy. Głównie z tego powodu, że od dawna nie chcą go czołowi chadecy (w swej partyjnej większości i z p.Merkel na czele) i jakaś część FDP. A ponadto zawierania jakichkolwiek porozumień partii niemieckiego „demokratycznego centrum” (tj. CDU, CSU i FDP) z narodową prawicą z AfD zabroniły niemieckim chadekom i innym (już dawno temu) oficjalne i nieoficjalne (czyli te lewicowo-masońskie) władze Unii Europejskiej. Te z Paryża, Brukseli i innych eurokomunistycznych zamtuzów i kurwidołków. Więc nieszczęśni, bo coraz bardziej zlewicowani i durniejący od tego niemieccy chadecy – już od kilkunastu lat ulegający presji środowisk i mediów lewicowych niemal we wszystkim (podobnie jak w Polsce żałośnie „proeuropejscy” i „demokratyczni” kierownicy partii PO i PiS) – będą pewno kombinowali przedłużenie ich obecnej koalicji z „socjaldemokratami” z SPD (przy ewentualnej pomocy FDP). Albo – co wydaje się niestety znacznie bardziej prawdopodobne – chadecy z CDU i CSU zechcą porozumieć się bezpośrednio z Zielonymi i utworzyć z nimi, po raz pierwszy w historii RFN na szczeblu federalnym, wspólny rząd w Berlinie.

Niestety taka perspektywa przyszłego rządu Republiki Federalnej – już co najmniej w połowie komunistyczno-„zielonego” i jeszcze bardziej „postępowego” od obecnego – większości Niemców zdaje się w ogóle nie przerażać czy choćby martwić.

Tomasz Mysłek


Okładka Najwyższego Czasu!

REKLAMA