Totalitarna kontrola społeczeństwa i odebranie wolności nie dadzą w zamian poczucia bezpieczeństwa

Zdjęcie ilustracyjne. / foto: pixabay
REKLAMA
Dość często stawia się naprzeciw siebie jako antynomie – wolność i bezpieczeństwo. Utarty schemat twierdzi, że w społeczeństwach rządzonych autorytarnie i kontrolowanych przez państwo, istnieje przynajmniej „ład i porządek” i właśnie poczucie np. bezpieczeństwa na ulicy. Okazuje się, że nic bardziej mylnego…

Komunistyczne Chiny są krajem totalitarnym, który kontroluje i inwigiluje swoich obywateli. Razem z rozwojem techniki, znikają najbardziej widoczne i brutalne formy, ale kontrola jest jeszcze pełniejsza. Uliczne kamery skanują twarze, algorytmy śledzą działania w Internecie, nad głowami latają drony.

Jak przystało na kraj totalitarny, w Chinach nie ma też powszechnego dostępu do broni palnej, bo to przecież element obywatelskich wolności. A jednak na ulicach robi się coraz mniej bezpiecznie. Jak twierdzi CNN, Państwo Środka musi stawić czoła nowemu, stale rosnącemu zagrożeniu dla bezpieczeństwa publicznego – atakom nożowników.

REKLAMA

Chińskie przepisy dotyczące broni palnej należą do najsurowszych na świecie. Jedynymi osobami mogącymi mieć broń palną do prywatnego użytku są myśliwi, którzy otrzymują specjalne zezwolenia. Dodatkowo chińska policja zintensyfikowała w ostatnich latach działania w zakresie odbierania obywatelom nielegalnie posiadanej broni palnej.

Społeczeństwo jest rozbrojone, ale według dostępnych statystyk chińskiego Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego za 2017 rok, w kraju tym odnotowano tylko 58 przypadków przestępstw z użyciem broni.

Wróciła za to broń biała, a różnica dla ofiar, czy giną od kul, czy ran kłutych, jest zapewne żadna. Tylko ostatnio w mieście Anqing we wschodnich Chinach, w wyniku ataku nożownika zginęło sześć osób, a 14 zostało rannych. Policja szybko aresztowała podejrzanego, którym okazał się być bezrobotny 25-latek. Jak oświadczyły lokalne władze mężczyzna, starał się „wyładować gniew z powodu kłopotów rodzinnych i załamania”.

Do podobnego incydentu doszło w kwietniu na południu Chin. Chory psychicznie mężczyzna wdarł się do przedszkola gdzie zabił dwoje dzieci. Agencja prasowa Xinhua podawała, że rannych zostało 14 innych dzieci i dwójka nauczycieli.

W grudniu 2020 roku 62-letni mężczyzna zaatakował mieszkańców małego miasta w północno-wschodniej prowincji Liaoning. Zginęło wówczas siedem osób, a rannych zostało kolejnych siedem. Według państwowych mediów podejrzany miał problemy w życiu rodzinnym, stracił syna i doświadczył rozwodu.

W USA podobne ataki szaleńców z użyciem broni palnej są wykorzystywane przez lewicę do prób ograniczenia dostępu do broni. Chcieliby pójść drogą Chin, ale okazuje się, że szaleniec zawsze znajdzie sposób na wylądowanie swojej frustracji, nawet w komunistycznym „raju”.

Jak wynika z danych Biura Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości przytoczonych przez Bank Światowy w 2018 r., na 100 000 osób w Chinach było 0,5 umyślnych zabójstw. Wskaźnik morderstw w USA jest dziesięciokrotnie wyższy. Chińskie media państwowe przedstawiały to jako dowód na wyższość swojego ustroju. Tymczasem takie zjawiska rosną i w Azji. Różnica polega na tym, że pewność schwytania sprawcy w Chinach jest wielokrotnie większa, co ma zapewne pewien walor odstraszający w przypadku normalnych ludzi. Tak samo odstrasza dodatkowo łatwiej wyrokowana kara śmierci. Dostęp do broni jest jednak czynnikiem absolutnie wtórnym.

Nawet najściślejsze kontrole nie rozwiążą przyczyn tego typu tragedii, czyli chorób psychicznych, frustracji, szukania zemsty na pracodawcach, urzędnikach, czy ogóle społeczeństwa. Co prawda u Orwella mamy „kontrolę myśli”, ale zanim chińscy uczeni wymyślą i tu odpowiednie urządzenia, świat pozostaje wszędzie taki sam. Alternatywa wolność albo bezpieczeństwo nie zawsze jest prawdziwa.

Źródło: Forsal.pl

REKLAMA