Uznał, że nie ma na co czekać. Jak Szatowski „Kowal” stworzył wołyńską konspirację

Przysięga żołnierzy 27 Wołyńskiej DP AK
Partyzancka przysięga żołnierzy 27 Wołyńskiej DP AK. (Fot. domena publiczna)
REKLAMA
Jan Szatowski „Kowal” to jeden z twórców wołyńskiej konspiracji, odbudowywanej po całkowitym zniszczeniu jej przez Sowietów w 1940 roku. Poświęcił temu wszystkie swoje siły, starając się wykonać powierzone zadanie, przewidujące powołanie na Kowelszczyźnie brygady Armii Krajowej, która weźmie udział w Akcji „Burza”. Jako inspektor Inspektoratu Kowel, zaskoczony rozpoczętymi na dużą skalę rzeziami ludności polskiej, podjął decyzję, że nie ma na co czekać – i postanowił naruszyć skromne zapasy broni przeznaczonej do walki z Niemcami. Skierował w teren kilka patroli z oficerami, które miały zorganizować ludność polską do samoobrony.

Nie znaczy to, że „Kowal” występował przed szereg. Realizował wytyczne Komendanta Okręgu AK Wołyń – Kazimierza Bąbińskiego „Lubonia”. On także chciał bronić ludność polską przed zagładą, tylko miał bardzo ograniczone możliwości. Początkowo działania „Kowala” też nie rokowały wielkich sukcesów. „Kowal” i jego ludzie mogli liczyć tylko na siebie. Tak zresztą jak cały Wołyń.

Jan Szatowski „Kowal”, znany też pod pseudonimami „Zagończyk” i „Jemioła”, był synem Kresów. Urodził się w 1907 roku w Murafie koło Szarogrodu na Podolu, stanowiącej duże, wielotysięczne skupisko ludności polskiej. Dzieciństwo spędził w Jekaterynosławiu oraz w Radomiu i Lublinie, gdzie w 1928 roku ukończył Gimnazjum im. Vetterów. Swoje życie związał z Wojskiem Polskim. W latach 1929-1931 ukończył z wyróżnieniem Szkołę Podchorążych Piechoty w Komorowie koło Ostrowi Mazowieckiej. 15 sierpnia 1931 roku został mianowany podporucznikiem z 65 lokatą w korpusie oficerów piechoty. Jako dobrze zapowiadającego się oficera skierowano go do 5 Pułku Piechoty Legionów w Wilnie, elitarnej jednostki, której pełna nazwa brzmiała „5 Pułk Legionów Józefa Piłsudskiego”. Nawet szeregowych żołnierzy wcielanych do niego poddawano ostrej selekcji. W jego szeregach uprawiano kult Marszałka Józefa Piłsudskiego. Każdy oficer tej formacji był z urzędu zagorzałym piłsudczykiem. Zaznaczyć trzeba, że był to tzw. pułk wzmocniony, czyli był w stanie wyruszyć na wojnę zaraz po otrzymaniu rozkazu. 19 marca 1938 roku Szatowski otrzymał stopień kapitana ze 173 lokatą w korpusie oficerów piechoty.

REKLAMA

Na Wołyń za dowódcą

Dowodząc kompanią zwiadu, walczył z Niemcami w czasie kampanii wrześniowej. Ranny dostał się do niewoli. Przebywał w kilku oflagach, by w grudniu 1942 roku podjąć brawurową próbę ucieczki z niewoli. Z dwoma oficerami dotarł pieszo do Poznania, skąd przez konspirację został przerzucony do Warszawy. 19 stycznia zameldował się do dyspozycji Komendy Głównej AK. Jako spalony i poszukiwany przez Niemców nie mógł pozostać w Warszawie. Chciał udać się na Wileńszczyznę, którą dobrze poznał i pokochał w czasie służby wojskowej. Ostatecznie przeważył głos Kazimierza Bąbińskiego „Lubonia”, który go bardzo cenił i chciał mieć go ponownie pod rozkazami na nowym stanowisku na Wołyniu. „Kowal” przybył do Kowla przerzucony kanałami konspiracyjnymi 7 marca 1943 roku. Objął stanowisko inspektora Inspektoratu Rejonowego AK Kowel. Zamieszkał w dużym domu rodziny Domańskich w Kowlu przy ul. Łuckiej 74, na pięterku od strony szczytowej.

Jak pisze Józef Turowski, jeden z jego podwładnych, „był to człowiek bardzo skromny, niepokaźny wzrostem, inteligentny konspirator, dobry organizator, energiczny i stanowczy, ciągle czynny i pracowity. Raczej nieufny w stosunku do otoczenia, skryty, ostrożny, ale konsekwentny i rozważny w decyzjach. Ogromnie uczciwy i głęboki patriota. Nie lubił »papierków«”.

Objął bardzo trudny teren dla organizowania działalności konspiracyjnej. Powiat kowelski zajmował 5682 km2 i pod względem powierzchni był największy na Wołyniu. Ludność powiatu liczyła 255,1 tys. osób, z czego Polacy stanowili zaledwie 36,7 tys. Tereny wiejskie były zdominowane całkowicie przez Ukraińców. Ich populacja liczyła 185,4 tys. mieszkańców. W miasteczkach i miastach mieszkali przed wojną Żydzi, którzy w 1942 roku zostali z rozkazu Niemców wymordowani przez Ukraińską Policję Pomocniczą.

Powiat lubomelski zajmował powierzchnię 2054 km2 z ludnością 85 tys., Polaków wśród nich było tylko 12,1 tys.

Ogólnie cały Inspektorat obejmował powierzchnię 7736 km2 z ludnością polską liczącą tylko 48,8 tys. osób.

Starał się wykonać rozkaz

W przygotowaniu akcji „Burza”, czyli wystąpienia zbrojnego przeciwko Niemcom w końcowej fazie okupacji, bezpośrednio przed wkroczeniem Armii Czerwonej, Inspektorat Kowel miał odegrać rolę wiodącą. Zadania mu postawione od samego początku były nierealne. Kierownictwo podziemia nie uwzględniało faktu, że na Wołyniu od dawna jest tworzone ukraińskie państwo podziemne, które przygotowuje się również do powstania, mającego na celu usunięcie z tych terenów ludności polskiej. Przygotowania te były bardzo aktywnie realizowane także na terenie Inspektoratu Kowel. Już na starcie strona ukraińska ze względu na potencjał mobilizacyjny miała ogromną przewagę. Tym bardziej że mogła ona liczyć jeżeli nie na wsparcie, to przynajmniej na życzliwość Niemców, z którymi OUN od dawna współpracowała.

Mimo trudnych zewnętrznych okoliczności „Kowal” starał się postawione zadanie wykonać. Okazało się, że po sowieckim pogromie Polacy nie chcą angażować się w działania konspiracyjne, a także że brakuje broni. „Kowal” skupił się na dwóch zadaniach: pozyskiwaniu ludzi oraz gromadzeniu broni i wszystkiego, co jest potrzebne w wojsku. Okazało się to piekielnie trudne. Część ludzi mających kwalifikacje, a zwłaszcza oficerów i podoficerów, była włączona do szeregów Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, podporządkowanego Delegaturze Rządu, czyli administracji cywilnej Polskiego Państwa Podziemnego. Ich wciąganie do AK musiało doprowadzić do konfliktu. Rozgrywał się on głównie między komendantem Okręgu Wołyń „Luboniem” a szefem Delegatury Rządu Kazimierzem Banachem. Konflikt ten zahaczył także o „Kowala”. Odbył on rozmowę z komendantem Państwowego Korpusu Bezpieczeństwa, płk. Józefem Nowakiem „Józefem Orłowskim”. Miał ona – jak podaje Józef Turowski – bardzo dramatyczny przebieg. Po burzliwej rozmowie obaj chwycili za broń! Pułkownik Nowak chciał po tym spotkaniu popełnić samobójstwo! „Kowal” podchodził do sprawy jak żołnierz. Chciał skupić pod swymi rozkazami jak najwięcej przeszkolonych ludzi, bo czuł, że na Kowelszczyźnie może być bardzo gorąco. Rozpoznający z jego rozkazu tereny zamieszkane przez ludność polską porucznik Władysław Czermiński „Jastrząb” nie mógł tego zadania wykonać z uwagi na duże zagrożenie ze strony ukraińskich nacjonalistów. Część terenów była już przez nich całkowicie opanowana. „Jastrząb” miał kłopoty ze swobodnym poruszaniem się. „Kowal” powierzył to zadanie Stanisławowi Mrozowi „Borsukowi”, który pracując w leśnictwie, miał swobodę w poruszaniu się po terenie.

Broń każdy zdobywał sam

Ostatecznie dzięki zdecydowaniu „Kowala” podległy mu Inspektorat mógł wystawić do walki 2,5 tys. ludzi. Była to jednak liczba ściśle teoretyczna, bo dla tylu ludzi nie było broni.

W całej konspiracji kowelskiej obowiązywała zasada, że każdy kandydat na żołnierza musi zdobyć sobie broń sam. Broń można było kupić u Niemców bądź Węgrów. „Kowal”, mając do dyspozycji środki finansowe, głównie w postaci złotych monet i dolarów, przeznaczał znaczne kwoty na zakup broni. Takie transakcje dotyczyły zazwyczaj większych partii broni. Od pojedynczych żołnierzy kupowano zazwyczaj broń za słoninę i samogon. Kowel do tego typu transakcji był bardzo dobrym miejscem. Zatrzymywali się tam bowiem niemieccy żołnierze jadący z frontu wschodniego na urlop do Niemiec. Przechodzili procedury sanitarne i przesiadali się na pociągi pasażerskie. Część miała broń zdobyczną, nierejestrowaną, broń zabitych kolegów itp. Większość do takiej transakcji była przygotowana. Nie sprzedawali swojej broni tanio. Jak podaje Wincenty Romanowski, w Kowlu cena jednego pistoletu maszynowego wynosiła 10 kg słoniny i 5 litrów samogonu, a karabinu bojowego połowę tej ceny. Był to nie lada wydatek dla mieszkańców głodującego Wołynia. Romanowski twierdzi także, że zdecydowaną większość broni kowelski Inspektorat nabył właśnie za słoninę. Pisze, że „zakupy za środki państwowe stanowiły tylko znikomy odsetek nabytków”. Autor ten dotarł tylko do zestawienia wydatków na broń w Inspektoracie Łuck, ale nie wydaje się, by odbiegało ono od tego dotyczącego Kowla. Za posiadane przydzielone środki od września do grudnia 1943 roku kupiono dla łuckiej konspiracji 37 karabinów, 22 pistolety i 44 granaty! Była to kropla w morzu potrzeb. „Kowal” nie dysponował wielkimi zapasami broni, w które mógłby uzbroić oddziały idące na ratunek mordowanej polskiej ludności. Członkowie AK, którzy je utworzyli, zdobyli broń w sposób indywidualny, za własne środki.

W czerwcu 1943 roku „Kowal” otrzymywał informacje o tworzonym w Przebrażu ośrodku samoobrony, który skutecznie zapewnił schronienie tysiącom Polaków z okolicznych wsi. Na pewno nie myślał o zorganizowaniu na swoim terenie podobnej bazy oporu. Podzielał on stanowisko swego dowódcy, czyli Kazimierza Bąbińskiego „Lubonia”, który nie wierzył w możliwość rozmów z Ukraińcami. Uznawał ich za wrogów, po których należy spodziewać się najgorszego. Wiedział, że UPA „okopuje się” na terenie Kowelszczyzny i jest tylko kwestią czasu, kiedy przystąpi do likwidacji znajdujących się na niej polskich skupisk.

Oficerowie ruszają w teren

Mimo rosnącego zagrożenia ze strony Ukraińców „Kowal” nie mógł dogadać się z cywilami z Delegatury Rządu. Banach, by utrzymać inicjatywę, chciał ściągnąć na Kowelszczyznę silny oddział BCh z Lubelszczyzny, ale ostatecznie oddział ten nie przeszedł Bugu i nie spotkał się z wysłanym na jego powitanie por. Michałem Fijałką „Sokołem”. Fijałka wraz z kilkuosobowym patrolem oczekiwał na niego przez kilka dni, po czym wrócił do Kowla.

„Kowala” musiała zelektryzować informacja, że misja ostatniej szansy, której podjął się Zygmunt Rumel, skończyła się bestialskim wymordowaniem całej delegacji. Kilka godzin później „Kowal” otrzymał informację, że w sąsiednich powiatach – włodzimierskim i łuckim – banderowcy rozpoczęli wielką akcję rzezi, uderzając we wszystkie polskie skupiska. W tej sytuacji „Kowal” nie mógł siedzieć z założonymi rękami. W teren wyszły z Kowla cztery patrole, mające stać się grupami inicjatywnymi, wokół których miały się tworzyć oddziały partyzanckie mające bronić polskiej ludności. I tak pchor. Tadeusz Korona „Groński” ruszył w stronę Kamienia Koszyrskiego, por. Stanisław Kądzielawa „Kania” udał się z grupą ludzi do Rużyna k. Turzyska, znanego ośrodka ruchu ludowego. Przed wojną działał tu słynny Uniwersytet Ludowy, kierowany przez Kazimierza Banacha. W miejscowości tej tamtejsi ludowcy utworzyli oddział BCh i „Kania” miał objąć jego dowództwo. Porucznika „Sokoła” „Kowal” skierował do Ziemlicy na południe od Lubomla. Porucznik Władysław Czermiński „Jastrząb” otrzymał rozkaz udania się do Zasmyk na południe od Kowla, gdzie już zawiązała się samoobrona.

Szybko się okazało, że organizowanie samoobrony polskich mieszkańców nie jest wcale proste. Zadanie wykonał tylko „Jastrząb”. W Rużynie z „Kanią” nie chcieli rozmawiać, twierdząc, że rozkazy może im wydawać osoba upoważniona przez Delegata Rządu. W okolicach Kamienia Koszyrskiego na tworzenie polskiej samoobrony było już za późno. Tu już hulała UPA. Ludność polska w popłochu uciekała. „Sokół” w Ziemlicy też nic nie zdziałał. Tamtejsza ludność już wyjechała za Bug, nie czekając na odwiedziny banderowców.

Rzucił do boju wszystko, co miał

W Zasmykach „Jastrząb” zdołał wykonać rozkaz „Kowala” i przystąpił do tworzenia bazy samoobrony i oddziału partyzanckiego. „Kowal” natychmiast uznał, że w rejonie Zasmyk trzeba tworzyć punkt oparcia dla całej polskiej ludności ze skupisk polskich na południe od Kowla. Skierował tam wszystko, co akurat miał pod ręką. Do grupy „Jastrzębia” została dołączona grupa radowicka, dowodzona przez „Znicza”, czyli ppor. Henryka Nadratowskiego, która wcześniej przeszłą z Radowicz do Zasmyk, dokonując demonstracji zbrojnej. Do Zasmyk z rozkazu „Kowala” przybył także oddział pchor. „Grońskiego”. 19 sierpnia 1943 roku w Zasmykach pojawił się też por. Michał Fijałka „Sokół”, skierowany przez „Kowala”. Miał on zająć się koordynacją pracy w bazie zasmyckiej i szkoleniem nowych oddziałów.

Już wkrótce banderowskie sotnie przystąpiły do „oczyszczania” południowej Kowelszczyzny z ludności polskiej. Napotkały jednak nie tylko opór, ale i polską kontrakcję. Była to niewątpliwie zasługa „Kowala”. I tej zasługi nikt mu nie odbierze.

Marek A. Koprowski


Okładka Najwyższego Czasu!

REKLAMA