„Nowy plan Marshalla” i „moment hamiltonowski Europy” – obietnica czy groźba?

Belgia. Bruksela. Manneken Pis - jeden z belgijskich symboli. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: pixabay
Manneken Pis - jeden z belgijskich symboli. Tylko, czy nie jest zbyt "binanrny"? Zdjęcie ilustracyjne. Foto: pixabay
REKLAMA
Od miesięcy z ust polityków nie schodzi jeden temat: „odbudowa” świata po COVID-19 – oraz, co niewielu przyzna otwarcie, po recesji spowodowanej lockdownami. Receptą Unii Europejskiej ma być Fundusz Odbudowy, nazywany szumnie „nowym planem Marshalla” i „momentem hamiltonowskim Europy”. Czy to dobre rozwiązanie?

Oficjalnym celem Funduszu jest „odbudowa” unijnych krajów po koronawirusowym kryzysie. Projekt nazwano „tymczasowym instrumentem odbudowy gospodarczej o wartości 750 mld euro”. To dodatkowa pula pieniędzy publicznych na rzekome wsparcie gospodarki. Założeniem jest „uwspólnotowienie długów” 27 krajów Unii i zaciągnięcie kredytu spłacanego później, w latach 2028-2058.

Z puli 750 mld euro bezzwrotne dotacje z budżetu UE to 390 mld euro, a 360 mld euro to pożyczki zaoferowane krajom członkowskim. Wraz z unijnym budżetem, niezależnym od kosztów Funduszu, w latach 2021-2027 Unia wyda 1,8 biliona euro.

REKLAMA

Fundusz Odbudowy jest projektem bezprecedensowym, lecz komentatorzy doszukują się paraleli w bliższej lub dalszej przeszłości. Dwie postaci historyczne przywoływane w kontekście analogicznych inicjatyw to Aleksander Hamilton i George Marshall.

Historyczne paralele

Uwspólnotowienie długu ma być – deklarują unijni przywódcy – rozwiązaniem jednorazowym, decyzję już okrzyknięto europejskim „momentem hamiltonowskim”. To nawiązanie do jednego z Ojców Założycieli USA, Alexandra Hamiltona, sekretarza skarbu w gabinecie prezydenta Jerzego Waszyngtona. Czym Hamilton zapisał się na kartach historii? Miał jasny cel: uwspólnotowić długi poszczególnych stanów i tym samym wzmocnić pozycję rządu federalnego kosztem praw stanowych, ponieważ rząd centralny zyskiwał dzięki temu możliwość nakładania podatków. Według historyków, „moment hamiltonowski” z 1790 roku przyspieszył polityczną centralizację USA.

Druga analogia to porównanie z planem Marshalla, inicjatywą z lat 1948-1952, wiązaną z nazwiskiem amerykańskiego sekretarza stanu generała George’a Marshalla. Pod patronatem prezydenta USA Harry’ego Trumana powstał projekt grantów i pożyczek z budżetu USA dla zniszczonych wojną krajów Europy.

Czego nie widać?

Pomysł Funduszu wzbudził entuzjazm, ale też wątpliwości. Czy są podstawy do krytyki najdroższego projektu w historii Unii? Politycy obiecują wszak niebagatelne kwoty 390 mld euro dotacji i 360 mld euro pożyczek dla krajów unijnych, wyczerpanych bieżącą sytuacją. Czy nie warto przyklasnąć i cieszyć się z ogromnych pieniędzy?

Jak uczy nas Frédéric Bastiat: spójrzmy nie tylko na skutki widoczne na pierwszy rzut oka, lecz także na to, czego nie widać, a co przyniesie długoterminowe konsekwencje.

Problemy z Funduszem

Po pierwsze: Fundusz to transfer pieniędzy z sektora prywatnego do publicznego. Polega na rozłożonym w czasie przekazaniu kapitału – zapowiedzianych 750 mld euro – od prywatnych ludzi do polityków. To odebranie olbrzymich sum z rąk prywatnych inwestorów i przedsiębiorców gotowych na tworzenie nowych wartości w gospodarce, konkurowanie o klienta, inwestowanie w innowacyjność i rozwój – i oddanie ich w ręce biurokratów. To poskutkuje wzrostem ryzyka błędnych inwestycji (malinvestment), stagnacją i marnotrawstwem oraz wydatkami bez racjonalnego rachunku ekonomicznego.

Po drugie: Fundusz to dług oraz nowe podatki. Ogromne zadłużenie trzeba będzie spłacić – jak? Już teraz uniokraci przyznają, że konieczne są nowe daniny: podatek od transakcji finansowych, opodatkowanie gigantów cyfrowych, opłata od plastiku czy graniczna opłata węglowa.

Po trzecie: jeśli paralele historyczne są trafne, to czy należy się cieszyć?

Europejski „moment hamiltonowski” wydaje się celnym porównaniem. Aleksander Hamilton pragnął Ameryki scentralizowanej i sfederalizowanej na wzór państw Starego Świata. Chciał wręcz, aby w USA rządził król niczym w absolutystycznych monarchiach Europy. Fundusz Odbudowy również zmierza w stronę centralizacji i federalizacji. Zwiększenie składek członkowskich, „uwspólnotowienie” długów oraz pogłębianie zależności finansowej biedniejszych „beneficjantów” Funduszu od bogatszych „płatników” to skierowanie UE na tory, na które Hamilton pchnął Amerykę.

Co z „nowym planem Marshalla”? Porównanie Funduszu do polityki Trumana względem Europy również nie jest bezpodstawne. Po drugiej wojnie większą pomoc finansową per capita dostały od USA kraje sprzymierzone z Amerykanami, a mniejszą – państwa pokonanej Osi. Jednak, paradoksalnie, to te drugie prężniej i efektywniej podźwignęły się z gruzów: Niemcy czy Austria szybko wyprzedziły gospodarczo kraje alianckie, znacznie hojniej dofinansowywane przez USA. Sprzeczność? Niekoniecznie. Plan Marshalla łagodził bezpośrednie skutki kryzysu i paradoksalnie zniechęcał do podjęcia koniecznych reform. Fundusz Odbudowy zadziała podobnie. Zastrzyk pieniędzy obniży spoczywającą na rządach presję w kierunku zmniejszania deficytów i redukcji zadłużenia. Po co programy oszczędnościowe, reformy rynku pracy lub prywatyzacja sektora publicznego, skoro spłyną „darmowe” środki finansowe z UE? Wszak aby wygrać wybory, trzeba wydawać, a nie reformować. Biedniejsze i bardziej zadłużone kraje będą żyły ponad stan: politycy rozdadzą kiełbasę wyborczą i zużyją pieniądze na sztuczne podtrzymywanie standardu życia, na który nie stać tych społeczeństw – przynajmniej do kolejnych wyborów. Życie na kredyt zagwarantują bogate kraje (płatnicy, a nie biorcy netto w ramach Funduszu), które w zamian zwiększą wpływy polityczne w UE. Głównym gwarantem staną się Niemcy.

Szczegóły Funduszu Odbudowy dopiero poznamy. Warto jednak spojrzeć na rzadziej poruszane aspekty projektu, który niesie ze sobą realne zagrożenie dla wolności i dobrobytu Europejczyków.

Mateusz Błaszczyk


REKLAMA