Kto za to wszystko zapłaci? Kolosalne pożyczki i długi

Kanclerz Niemiec Angela Merkel. Foto: PAP/DPA
Kanclerz Niemiec Angela Merkel. Foto: PAP/DPA
REKLAMA
23 czerwca rząd Republiki Federalnej, składający się z chadeków z CDU i CSU oraz socjalistów z SPD, zatwierdził projekt budżetu na rok przyszły. Przewiduje on nowe pożyczki i długi w wysokości aż prawie 100 miliardów euro.

To więcej, niż się spodziewali ekonomiści okołorządowi i inni. Bo wprawdzie w roku ubiegłym rząd federalny zaciągnął aż ok. 133 mld euro nowego długu, a w tym roku już ponad 240 miliardów (!) – oczywiście pod pretekstem „pandemii”), ale zgodnie z wcześniejszymi obietnicami rządu (ze stycznia i lutego br.), zapisany w konstytucji RFN tzw. hamulec zadłużenia miał w przyszłym roku obowiązywać ponownie. A ten „hamulec” przewiduje od lat, że rząd federalny może zaciągać nowe pożyczki, ale tylko w ograniczonym zakresie – do maksymalnie 0,35 proc. PKB. A to oznacza, biorąc pod uwagę faktyczną wartość niemieckiego PKB z roku ubiegłego (ok. 3329 mld euro), limit niespełna 12 miliardów euro nowego długu w tym roku. Tymczasem nowy tegoroczny dług RFN ma być ponad 20 razy większy, niż na to pozwala prawo (!).

Jak to się ma do przedwyborczego programu CDU i CSU z roku 2017 i 2021 – obiecującego między innymi utrzymanie zrównoważonego budżetu federalnego? A więc budżetu nie obciążonego niemal żadnymi nowo zaciąganymi długami? A także do wiosennej obietnicy chadeków – zablokowania postulatów i planów partii lewicy (SPD i Zielonych) dotyczących znacznego powiększenia zadłużenia kraju w celu realizacji ich rozmaitych radosno-socjalistycznych „projektów” i przedsięwzięć? W tym m.in. znacznie większych niż dotychczas wydatków na tzw. (przez nich i absurdalną) ochronę klimatu? Nijak się ma.

REKLAMA

Chadecy podobno zakładają, że finansowanie tych różnych rządowych projektów i obsługi nowych długów należy oprzeć na „dynamicznym wzroście gospodarczym po pandemii”. Już widzimy ten „dynamiczny wzrost”, ale na razie tylko w partyjnych deklaracjach i obietnicach, bo niemiecki PKB w roku 2020 spadł aż o 5,1 proc., a zimą (tj. w pierwszym kwartale br.) aż o 1,8 proc. Tymczasem w ostatnich dniach czerwca br. niektóre sklepy, usługi czy np. targi i inne imprezy gospodarcze były w Niemczech jeszcze nadal zakazane lub nadal zamknięte (z powodu rządowych i rzekomo koniecznych „antycovidowych” nakazów i ograniczeń), a niektóre zimą lub wiosną upadły i już nie wznowiły działalności.

Jedyna dla części Niemców (tych zatroskanych sprawami ich firm, gospodarki i kraju), choć znikoma nadzieja to ta, że wspomniany projekt budżetu na rok 2022 może jeszcze ulec jakimś istotnym zmianom. Bo musi go zatwierdzić lub odrzucić nowy Bundestag, który ma zostać wybrany 26 września. Ale ponieważ nie zanosi się wcale na udział w kolejnym rządzie RFN konserwatywno-opozycyjnej Alternatywy dla Niemiec, a nawet na udział w nim prosystemowej, ale w sprawach gospodarczych i finansowych dość rozsądnej i liberalnej FDP – jest to nadzieja mocno iluzoryczna. Tym bardziej że do góry nowych długów Niemiec, Republiki Francuskiej, Republiki Włoskiej i większości innych krajów UE dojdzie jeszcze 750-miliardowa góra długów „wspólnych” – unijnych, które na tzw. rynkach finansowych (już od końca maja br.) zaciągają komisarze i rządy krajów UE (w imieniu UE i „obywateli UE”). Zaciągają te pożyczki na ich radośnie zaplanowany tzw. fundusz odbudowy.

W związku z tym coraz bardziej realnym i wielkim zagrożeniem finansowo-ekonomicznym, coraz więcej niemieckich ekonomistów i publicystów – również tych prorządowych, jak np. Markus Ferber z CSU – coraz częściej wyraża swoje zaniepokojenie i zastanawia się: kto spłaci te ogromne długi? Ano, zanosi się na to, że kiedyś będą je spłacać przede wszystkim obecni ludzie młodzi i dzieci. Ale nie tylko dzisiejsi młodzi Niemcy czy np. Włosi, ale także młodzi Polacy, Węgrzy i inni. Wszyscy ci dziś młodzi „obywatele Unii Europejskiej” (coraz bardziej komunistyczno-biurokratycznej i marnotrawnej) będą mieli kiedyś do spłacenia naprawdę duże sumy. Sehr schlimm!

Przedłużenie nadzwyczajnych uprawnień rządu

Pod pretekstem rzekomo powszechnego zagrożenia ze strony wirusów i choroby COVID-19 władze RFN nadal utrzymują stan wyjątkowy – z nadzwyczajnymi i wielkimi uprawnieniami rządu centralnego w Berlinie. Dnia 11 czerwca Bundestag przedłużył aż do końca września obowiązywanie „stanu zagrożenia epidemicznego” na terytorium całych Niemiec (Gesetz zum Schutz der Bevölkerung bei einer epidemischen Lage).

Ta decyzja demokratycznego parlamentu, przeforsowana przez kanclerz Angelę Merkel i jej kilku ministrów z CDU/CSU i SPD – przy dość silnym sprzeciwie posłów Alternatywy dla Niemiec, demoliberalnej FDP i postenerdowskiej Lewicy – utrzymuje nadzwyczajne i dodatkowe uprawnienia rządu federalnego w (propagandowym) okresie tzw. pandemii i wzmocnionej kontroli życia gospodarki i obywateli. Wśród tych uprawnień rządu jest przede wszystkim prawo do wydawania rozporządzeń bez zgody parlamentu i jego izby wyższej (izby przedstawicieli 16 landów) oraz bez zgody władz poszczególnych krajów związkowych / landów RFN. Rozporządzeń między innymi w sprawach ponownego zamykania poszczególnych branż i działów gospodarki, powszechnych przymusowych testów, „obywatelskiego obowiązku” szczepień, licznych i uciążliwych dla pracowników warunków tzw. bezpieczeństwa pracy czy rożnych ograniczeń swobody wjazdu do RFN.

To przedłużenie tego nowego prawa, już czwarte od marca 2020 roku, poparli posłowie rządzących CDU/CSU-SPD oraz mocno lewicowi Zieloni. Przedłużono więc prawo w Niemczech mocno kontrowersyjne i sporne, bo wyraźnie niebezpieczne dla sprawy zachowania nie tak dawnych wolności, prywatności i interesów większości obywateli.

Wspomnienie błogosławionej wojny

20 czerwca br., nawiązując do przypadającej 22 czerwca osiemdziesiątej rocznicy ataku wojsk III Rzeszy (oraz wojsk Rumunii, Finlandii, Węgier i Włoch) na stalinowski Związek Sowiecki, kanclerz Angela Merkel podkreśliła, że „dla Niemców ten dzień jest powodem do wstydu”. Bo „miliony ludzi straciło życie, zwłaszcza w Rosji, na Ukrainie i Białorusi, ale także w krajach bałtyckich i innych byłych republikach radzieckich”. Więc „Niemcy uznają swoją trwałą odpowiedzialność za zbrodnie tamtych czasów” – powiedziała p.kanclerz. I podkreśliła, że dziś Rosja i Niemcy są już (na szczęście) ściśle powiązane historycznie, społecznie i gospodarczo. Więc obecnie „potrzebujemy dalszego dialogu z Rosją” – oznajmiła szefowa rządu Niemiec. Sehr schön und demokratisch! Tow. Erich Honecker, „towarzysze radzieccy” czy ludzie obecnie rządzący Rosją byliby zapewne i są bardzo zadowoleni z tych słów kanclerz Merkel. Wunderbar!

Tymczasem historyczna prawda wygląda tak, że dla wielu narodów i krajów Europy Wschodniej ta wojna 1941 i 1942 roku była prawdziwie błogosławiona. Nie tyle na terenach przedwojenno-sowieckich, chociaż dla antysowiecko nastawionej znacznej części ludności Ukrainy, Gruzji czy Białorusi też, ale przede wszystkim na obszarach okupowanych wcześniej zbrojnie i niszczonych przez Związek Sowiecki, jak np. na terenach polskiej Wileńszczyzny czy Małopolski Wschodniej oraz Estonii, Łotwy, fińskiej Karelii czy rumuńskiej Besarabii. Bo ta wojna i ofensywa wojsk niemieckich i sojuszniczych wyzwoliła te obszary i kraje spod komunistyczno-barbarzyńskiej okupacji ZSRS – znacznie gorszej dla większości ich ludności niż nowa okupacja niemiecka, rumuńska czy węgierska.

Ta wojna okazała się też decydująca dla obecnego geopolitycznego kształtu Polski i innych krajów Europy Środkowo-Wschodniej. Kształtu generalnie dość korzystnego dla współczesnej Polski, Czech, Białorusi, Litwy, Łotwy, Estonii czy Finlandii. Ale ta wielka wojna 1941 i 1942 roku była przede wszystkim błogosławieństwem dla większości ówczesnych Polaków, Litwinów, Łotyszy, mieszkańców Estonii i Finlandii, Rumunów, Ukraińców, Gruzinów, Tatarów i kilkunastu innych narodów i ludów – cierpiących pod sowiecko-okupacyjnym jarzmem co najmniej od jesieni 1939 lub od czerwca 1940 roku. Ale także dla Czechów, którzy zyskali nadzieję na oswobodzenie swego kraju z okupacji niemieckiej (po zakończeniu wojny) i na odzyskanie własnego państwa. A także dla znacznej części Rosjan, Ukraińców, Białorusinów, Kozaków oraz Gruzinów i innych ludów kaukaskich – którzy woleli tę wojnę i zniszczenie Związku Sowieckiego przez Niemców niż dalsze życie w zbrodniczym, niewolniczym i nędzarskim komunizmie. Należy też pamiętać, że gdyby nie ta dość zbawienna (w danym momencie historycznym) wojna niemiecko-sowiecka (zbawienna dla Polski i niemal wszystkich krajów i ludów od Finlandii do Turcji i od Czech do Gruzji), to z pewnością nie byłoby m.in. Polski w obecnym, generalnie dość korzystnym przecież kształcie terytorialnym i geograficznym. A być może na współczesnej mapie Europy nie byłoby żadnej Polski.

A przecież atak wojsk III Rzeszy i jej sojuszników na zbrodniczy Związek Sowiecki nie był wcześniej przesądzony. Wbrew twierdzeniom różnej maści historyków lewicowych i komunistycznych, rząd Adolfa Hitlera aż do połowy grudnia 1940 roku nie był w tej kwestii zdecydowany. Jego największy i lojalny sojusznik z lat 1939-1941, Stalin, czynił bowiem wszystko, aby tak długo, jak się da, dzielić z Niemcami owoce podziału stref wpływów i okupacji kilku krajów. Pragnął rozmów z Berlinem na temat niemieckich żądań i pretensji jeszcze w przeddzień wojny, tj. 21 czerwca 1941 roku. Pomagał III Rzeszy z całych sił, głównie na polu gospodarczym i propagandowym – w rozgrywce z mocarstwami Zachodu. Józef Goebbels zapisał w swoim poufnym dzienniku 27 lipca 1940: „Sowieckie dostawy dla nas przerastają nasze potrzeby. Stalin staje na głowie, żeby nam się przypodobać”. A wojny z Sowietami nie pragnęło niemieckie MSZ, większość niemieckich generałów i ludzi dawnych elit. Dalsza wojna nie była też popularna w niemieckim społeczeństwie. Jednak w różnych dniach sierpnia 1940 roku niemiecki minister propagandy notował: „Raz jeszcze wypraszam sobie przyjazne Rosjanom artykuły w naszej prasie, wypraszam sobie jakiekolwiek gesty spoufalenia i przyjaźni wobec Rosji… Führer przeciwstawia się ostro próbom MSZ zapoczątkowania niemiecko-rosyjskiej wymiany na polu kultury (…). Bo Rosja zawsze pozostanie dla nas czymś dalekim. Między Moskwą a nami musimy utworzyć mur nie do pokonania. Bo bolszewizm jest przecież wrogiem świata numer jeden. Kiedyś dojdzie więc do starcia między nim a nami. Führer jest także tego zdania”. Richtig!

Natomiast 16 czerwca 1941 roku Goebbels zapisał: „Musimy działać. Moskwa chce się wymigać od wojny do czasu, aż Europa się zmęczy i wykrwawi. Po tym Stalin chciałby (…) zbolszewizować Europę i wprowadzić w niej swoje rządy. Tę jego kalkulację wszakże przekreślimy (…) . W Rosji nie przywrócimy czasów carskich, lecz na przekór żydowskiemu bolszewizmowi wprowadzimy prawdziwy socjalizm… Współdziałanie z sowiecką Rosją było plamą na naszym honorze. Ta plama zostanie obecnie zmyta. To, z czym walczyliśmy całe nasze życie, obecnie nareszcie zniszczymy. Mówię o tym Führerowi, a on zgadza się ze mną całkowicie”.

22 czerwca 1941 roku największy zbrojny pochód w historii ludzkości rozpoczął natarcie na linii ponad 3 tys. km. Obok 160 dywizji niemieckich, walkę z 6-milionową armią sowiecką rozpoczęło po kilkanaście dywizji fińskich i rumuńskich, a następnie węgierskich i włoskich. W dalszej fazie tej wojny po stronie wojsk niemieckich walczyły też formacje ochotników słowackich, bułgarskich, chorwackich, holenderskich, belgijskich, francuskich, hiszpańskich oraz wiele formacji ukraińskich, litewskich, łotewskich, estońskich, kozackich, kaukaskich i rosyjskich. Z europejskich narodów kontynentalnych ze zbrodniczym komunistycznym reżimem ZSRS nie walczyli jedynie ochotnicy z Grecji, Serbii, Czech i Polski.

Tomasz Mysłek


REKLAMA