Szansa dla Polski

Stanisław Michalkiewicz.
Stanisław Michalkiewicz. / foto: PAP
REKLAMA
Czego to komuniści nie wymyślą!” – mawiał kolega, który w 1972 roku waletował w naszym pokoju na Jelonkach i jako tzw. wieczny student miał status rezydenta. I rzeczywiście – na początku lipca na Zatoce Meksykańskiej, w pobliżu półwyspu Jukatan pojawiło się „oko ognia”. Krótko mówiąc: wyglądało na to, jakby zapłonęła woda. Czy ten godzien rozbiorów fenomen przypisywać komunistom – tego nie wiadomo – ale gdyby komuniści zechcieli to wymyślić, to z pewnością nie wpadliby na nic lepszego. Okazało się, że to „oko ognia” pojawiło się w następstwie rozszczelnienia przybiegającego tam podwodnego gazociągu. Gaz wydostawał się na powierzchnię wody i – jak to gaz – „ulegał samozapłonowi”.

Na ten fenomen zwrócił mi uwagę mój znajomy, wskazując, że tę awarię można by wykorzystać dla naszego nieszczęśliwego kraju, który rękami i nogami bronił się przed  gazociągiem Nord Stream 2 – ale jak zwykle bezskutecznie, bo Nasz Najważniejszy Sojusznik, pragnąc poprawy stosunków z Naszą Złotą Panią, cofnął sankcje nakładane wcześniej na jego budowniczych, z których oni – disons franchement –  niewiele sobie robili.

Obecnie ten gazociąg jest już na ukończeniu, w związku z tym tylko patrzeć, jak Polska będzie musiała kupować ruski gaz od Niemiec, zwłaszcza że pan premier Morawiecki, który obecnie gardłuje za „Europą ojczyzn”, podpisał zgodę na „dekarbonizację” Polski. Wszystko pod pretekstem „ratowania planety”, ale tak naprawdę chodzi o to, by kraje słabe i głupie zrezygnowały z nośników energii, którymi dysponują, na rzecz nośników, którymi nie dysponują, więc będą musiały je kupować w państwach silniejszych i mądrzejszych.

REKLAMA

Nawiasem mówiąc, również Naczelnik Państwa, który obecnie zaczął ćwierkać za „Europą ojczyzn”, kilka miesięcy temu przeforsował zgodę na ratyfikowanie przez Polskę tak zwanego „Funduszu Odbudowy”. Dzięki temu Komisja Europejska zyska nowe uprawnienie do zaciągania długów w imieniu całej Unii, a jednocześnie – prawo nakładania „unijnych” podatków na ludność wszystkich członkowskich bantustanów. Zatem z jednej strony popiera milowy krok ku „pogłębieniu integracji”, to znaczy budowy państwa federalnego pod przewodnictwem Niemiec – ale co mu to szkodzi uwodzić swoich wyznawców poćwierkiwaniem o „Europie ojczyzn”?

Komuniści lepiej by tego nie wymyślili, tym bardziej że „Europa ojczyzn” została skasowana w roku 1993, kiedy to wszedł w życie traktat z Maastricht. Ten traktat zmienił formułę funkcjonowania Wspólnot Europejskich z konfederacji, czyli związku państw, na federację, czyli państwo związkowe. Naczelnik Państwa, podobnie zresztą jak Donald Tusk, stręcząc w 2003 roku Polsce Anschluss, nie mógł tego nie wiedzieć – ale dzisiaj z miedzianym czołem ćwierka o „Europie ojczyzn”, jak gdyby nigdy nic.

Kumaci ekolodzy

Ale mniejsza o Naczelnika. Kto mu wierzy, ten sam sobie szkodzi, a tymczasem ważniejsze jest, jak możemy wykorzystać fenomen z Zatoki Meksykańskiej. Recepta jest prosta jak budowa cepa. Skoro podwodny gazociąg doprowadził do pojawienia się „oka ognia” w Zatoce Meksykańskiej, to jaką mamy gwarancję, że Nord Stream 2 nie doprowadzi do tego samego, tyle że na Bałtyku – i tak już przeżartym truciznami?

Tedy pan minister Mariusz Kamiński powinien pojechać do Ameryki i namówić tamtejszych bezpieczniaków, by przekonali prezydenta Józia Bidena do sypnięcia złotem na ekologów wszystkich krajów, a zwłaszcza krajów nadbałtyckich. W samej Polsce działa co najmniej 40 organizacji ekologicznych, a w innych krajach nadbałtyckich z pewnością pod tym względem nie jest gorzej. Ci ekologowie dzień i noc troszczą się o „planetę”, ale to by nie wyjaśniało takiej mnogości organizacji, z których każda dysponuje jakimś budżetem, a niektóre nawet zatrudniają etatowy personel. O ile mi wiadomo, „planeta” na razie na organizacje ekologiczne nie wybula, więc skąd właściwie te budżety?

Tajemnica to wielka, ale między innymi stąd, że organizacje ekologiczne pilnie śledzą wszelkie, zwłaszcza większe i kosztowne inwestycje. Kiedy już inwestor rozpocznie roboty, ekologowie zaraz wykrywają, że na objętym nimi terenie mieszka sówka i żaba, których dobrostan zostałby drastycznie zakłócony. Ponieważ państwo również ma urzędników kręcących się przy ekologii w ramach resortu „klimatu”, to przy ich pomocy ekologowie doprowadzają do wydania decyzji o wstrzymaniu inwestycji, dopóki sprawa sówki i żaby nie zostanie wyjaśniona. Niezależnie od tego ekologowie robią „zadymy”,  dzięki czemu niezależne media głównego nurtu, którym w to graj, zwłaszcza w sezonie ogórkowym, nagłaśniają sprawę na całą Polskę, rozhuśtując emocjonalnie młodzież, która – jak to młodzież – myśli, że z tą „planetą” to wszystko naprawdę.

Dalszy ciąg zależy od tego, czy inwestor jest ustosunkowany, a przynajmniej kumaty, czy nie. Jeśli jest ustosunkowany, to może ponad głową ekologów ułożyć się z urzędnikami i inwestycję kontynuować. Jeśli jednak ustosunkowany nie jest, a nie jest też kumaty, to zaczyna się z ekologami spierać, co często staje się przyczyną jego zguby, a przynajmniej bankructwa. Jeśli jednak jest kumaty, to w żadne spory się nie wdaje, tylko zaprasza co ważniejszych ekologów na kolację i kiedy już wszyscy są w dobrym nastroju, pyta: to chłopaki, ile chcecie – po czym rozpoczynają się negocjacje. W rezultacie osiągniętego porozumienia do ekologów spływa strumień pieniędzy, dzięki którym można żyć aż do śmierci, a inwestor już bez przeszkód kontynuuje roboty, bo okazuje się, że sówka gdzieś się stamtąd wyniosła, a żaby to nigdy tam w ogóle nie było. Urzędnicy bowiem skwapliwie też przyjmują takie rzeczy do wiadomości, bo gdzie by im się tam chciało uganiać za sówkami czy żabami, zwłaszcza gdy kumaci ekologowie przecież sami wszystkiego nie zjedzą, tylko na poczet przyszłej, owocnej współpracy chętnie się podzielą. W ten sposób i „planeta” kwitnie, i wszyscy zainteresowani mają dobrostan, a nawet zażywają międzynarodowej sławy, jak na przykład panna Greta Thunberg.

Niech Pan jedzie do Ameryki!

Gdyby zatem CIA sypnęła złotem i zmobilizowała ekologów z państw nadbałtyckich, to wzdłuż gazociągu zaczęłyby się nieustające zadymy prewencyjne – żeby uniknąć na Bałtyku ekologicznej katastrofy w postaci „oka ognia”, które otwarło się na wodach Zatoki Meksykańskiej. Przywódcy ekologów zmobilizowaliby wierzącą młodzież, żeby się do gazociągu poprzykuwała łańcuchami, zaś tysiące panienek, gwoli dogodzenia „planecie”, rozbierałyby się to tu, to tam. W ten sposób niezależne media głównego nurtu miałyby prawdziwe żerowisko, zwłaszcza gdyby jakiś szczególnie zaangażowany w obronę „planety” ekolog się utopił, a jeszcze lepiej – gdyby takich męczenników znalazło się więcej. Trup to rzecz bezcenna; on już nic nie powie, więc można mu w usta włożyć dosłownie wszystko, a poza tym wtedy sprawa traci charakter merkantylno-komiczny, przekształcając się w tragedię. A tragedii, z których trzeba się potem tłumaczyć, nikt nie lubi, w związku z czym również nawet polskie protesty przeciwko gazociągowi Nord Stream 2 nabrałyby trochę większej wagi.

Cóż dopiero, gdyby z tego powodu udało się ten gazociąg zamknąć? Wtedy wszyscy byliby zadowoleni; Amerykanie – bo Polska, zwłaszcza po „dekarbonizacji”, nie miałaby innego wyboru jak kupować gaz od USA. Polacy – bo wreszcie coś by się nam udało i do pasma sukcesów, jakimi codziennie delektuje nas rządowa telewizja, doszedłby jeszcze jeden, nawet do pewnego stopnia autentyczny. Putin zostałby upokorzony, podobnie jak Nasza Złota Pani, a i „planeta” by na tym skorzystała, nie mówiąc już o ekologach. To kiedy pan minister Kamiński jedzie do Ameryki? W przeciwnym razie jeszcze jedna okazja może zostać stracona na zawsze.

Stanisław Michalkiewicz


REKLAMA