Lewe dyplomy czołowych polskich piłkarzy? Szokujące odkrycie u naukowca z Łodzi

Reprezentacja Polski.
Reprezentacja Polski. (Zdj. PAP/Marcin Gadomski)
REKLAMA
Czy polscy piłkarze, z Robertem Lewandowskim na czele, kupili sobie dyplomy wyższej uczelni? Kopie dyplomów z ich danymi i zdjęciami znaleziono w jednym z łódzkich mieszkań. Historię opisuje portal „Onet”.

W 2019 roku dr Zbigniew D., kanclerz prywatnej Uczelni Nauk Społecznych w Łodzi, wpadł na gorącym uczynku.

Za 2,5 tys. zł sprzedał kobiecie dyplom z wykształceniem magisterskim. Kobieta wcześniej otrzymała taką propozycję od kanclerza uczelni. Zgłosiła sprawę na policję, a podczas przekazywania pieniędzy na naukowego oszusta czekali już funkcjonariusze.

REKLAMA

Zbigniew D. przyznał się do zarzutu wzięcia łapówki. Noc spędził na dołku i potem został wypuszczony. Śledczy zaczęli drążyć sprawę, prześwietlili urządzenia, przeszukali mieszkanie kanclerza i odkryli zdumiewające rzeczy.

Zdjęcie dyplomu Roberta Lewandowskiego

Znaleźli zdjęcie dyplomu magisterskiego Roberta Lewandowskiego z pieczątką Uczelni Nauk Społecznych oraz podpisem żony kanclerza, która jest rektorem tej uczelni.

Na dyplomie widnieje data 24.03.2018 r. Co ciekawe, Lewandowski nigdy publicznie nie pochwalił się tym dyplomem (pochwalił się dyplomem innej uczelni). Piłkarz dzień wcześniej grał zresztą w towarzyskim meczu reprezentacji Polski z Nigerią. Jeśli do obrony pracy magisterskiej w ogóle doszło, to musiałby opuścić zgrupowanie, czego media w tamtym czasie nie zauważyły.

Dyplom dla Lewandowskiego był jednak przygotowany, na co wskazuje znalezione zdjęcie. Dokumenty „Lewego” na uczelnię dostarczał warszawski chirurg Emil Jędrzejewski, co sam potwierdza w rozmowie z „Onetem”.

Śledczy prześwietlili także korespondencję pomiędzy doktorem D., a Anną Lewandowską. Wynika z nich, że małżeństwo otrzymało propozycję zrobienia dyplomów MBA (ang. Master Of Business Administration, czyli magister managementu) za 25 tysięcy złotych. Za taką kwotę nie musieliby uczestniczyć w zajęciach.

Dla Anny Lewandowskiej był już nawet przygotowany temat – miałaby doktoryzować się z pracy o poczuciu alienacji wśród opiekunów dorosłych z niepełnosprawnością.

Ostatecznie do transakcji nie doszło. Głos w imieniu Lewandowskich zabrała rzecznik, Monika Bondarowicz.

„Ani Robert Lewandowski, ani Anna Lewandowska nie mają żadnej wiedzy na temat postępowania prokuratorskiego, o którym pan pisze. Nie zostali o takim postępowaniu powiadomieni, a tym bardziej nie składali żadnych wyjaśnień. Nie mają także możliwości potwierdzenia, czy takie postępowanie w rzeczywistości ma miejsce. Trudno się w tej sytuacji odnosić do sprawy” — napisała Bondarowicz.

Dyplomy Góralskiego i Milika

W śledztwie przeciwko doktorowi D. przewija się więcej nazwisk piłkarzy reprezentacji Polski.

Wśród dokumentów znalezionych u naukowca znajduje się zdjęcie dyplomu licencjackiego dla Jacka Góralskiego. Z korespondencji wynika, że dyplom kosztował 10 tys. zł, a piłkarz dostał polecenie, by przelew wysłać na prywatne konto jednego z synów D. i zatytułować „Zwrot”.

Góralski miał rzekomo studiować na kierunku „Teologia adwentystyczna”, specjalność „Promocja zdrowia z elementami zdrowia publicznego”. Obrona pracy licencjackiej miała się odbyć 8.10.2017r., czyli w dniu, kiedy reprezentacja Polski grała z Czarnogórą (Góralski siedział na ławce).

Dyplom, który znaleziono u D., miał pochodzić z Wyższej Szkoły Teologiczno-Humanistycznej w Podkowie Leśnej. Uczelnia zaprzecza, jakoby piłkarz kiedykolwiek u nich studiował, nie figuruje także w archiwach.

Sam Góralski z rozmowie z „Onetem” zaprzecza, że jakikolwiek dyplom wyższej uczelni posiada. Podkreśla, że nie ma nawet matury. Nie ma pojęcia, skąd się w ogóle wzięła kopia dyplomu z jego nazwiskiem.

U doktora G. są także dyplomy Arkadiusza Milika oraz jego brata – Damiana. Dyplom Milika miał być tłumaczony także na język włoski (Milik grał wówczas we Włoszech). Napastnik reprezentacji Polski nie zabrał głosu w tej sprawie. Jego brat powiedział natomiast, że doktora D. kojarzy, ale niczego z nim nie załatwiał.

U doktora D. znaleziono także dyplomy byłego reprezentanta Polski Piotra Świerczewskiego oraz komentatora sportowego Mateusza Borka.

Świerczewski zaprzecza, jakoby kupił dyplom. – Bzdura kompletna. Wie pan, no bzdura. Ja po prostu kiedyś byłem trenerem w Łodzi i zrobiłem sobie normalnie dokumenty. Byłem w szkole pana D., nie pamiętam, jaka to była szkoła, na ul. Kamińskiego, skończyłem tę szkołę normalnie. Znam jego syna, bo prowadzi w Warszawie gabinet rehabilitacyjny i się kumplujemy – mówi „Onetowi”.

Podobnie Mateusz Borek. Zapewnia, że studia ukończył uczciwie, może pokazać indeksy, a wszystko działo się jakieś 15 lat temu. Z korespondencji pomiędzy Borkiem a doktorem D. wynika jednak, że komentator w 2016 roku dziękował kanclerzowi uczelni za wysłanie dyplomu. Borek mówi, że czegoś takiego sobie nie przypomina.

Śledztwo ws. „lewych” dyplomów prowadzi gdańska prokuratura. Śledczy podkreślają, że nawet jeśli sportowcy rzeczywiście kupili „lewe” dyplomy, to jeszcze nie popełnili przestępstwa. Zgodnie z przepisami art. 270 kodeksu karnego do przestępstwa dochodzi dopiero wtedy, gdy ktoś fałszywego dyplomu używa, np. składając ów dyplom w jakimś urzędzie czy instytucji.

Jak podaje „Onet”, prokuratura na razie nie przesłuchała żadnego z piłkarzy.

REKLAMA