Ludzie prawicy o (bez)sensie wybuchu Powstania Warszawskiego

Powstańcy na pl. Kazimierza Wielkiego w drodze do Śródmieścia/fot. Wikimedia Commons
Powstańcy na pl. Kazimierza Wielkiego w drodze do Śródmieścia/fot. Wikimedia Commons
REKLAMA
Z okazji 77. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego przedstawiamy najciekawsze opinie dotyczące tego tragicznego wydarzenia, jakie pojawiły się na łamach „Najwyższego Czasu!”. O (bez)sensie decyzji i rozpoczęciu powstania w Warszawie mówią śp. prof. Bogusław Wolniewicz, Janusz Korwin-Mikke oraz Stanisław Michalkiewicz.

Powstanie Warszawskie zdaniem prof. Bogusława Wolniewicza

Prof. Bogusław Wolniewicz (22 września 1927 – 4 sierpnia 2017), „Najwyższy CZAS!”, 2013 rok.

NCZAS: Zdaniem Zychowicza – autora książki Obłęd ’44” – wybuch Powstania Warszawskiego prowadził do totalnego oczyszczenia pola dla wkraczających Rosjan.

REKLAMA

PROF. WOLNIEWICZ: Mój stosunek do Powstania Warszawskiego też jest krytyczny, Zychowicz niczego nie odkrył. Powstanie Warszawskie to nie był „Obłęd ’44”, tylko akt karygodnej lekkomyślności politycznej ze strony polskich przywódców. Wielbię i podziwiam waleczność żołnierzy AK. Ale pchnięcie tej młodzieży do walki z tak potężnym przeciwnikiem, praktycznie bez broni, było skrajną nieodpowiedzialnością. Wszyscy za to odpowiadający powinni byli stanąć przed sądem wojennym.

Zychowicz ma zbliżoną konkluzję. Dodaje jeszcze, że zawsze w kontekście Powstania mówi się o młodych ludziach, którzy zginęli, ale tam zginęli też starzy i w średnim wieku, także dzieci, zginęła cała społeczność. Polscy historycy jeszcze się spierają, ile to było osób. Pisze się, że nawet około 200 tysięcy.

Powstanie Warszawskie to była straszliwa katastrofa, którą przywódcy polscy – ci na emigracji i ci w kraju – ściągnęli na własny naród. 30 lipca Mikołajczyk przybył do Moskwy na rozmowy ze Stalinem. Uroił sobie, że mając w Warszawie zwycięskie powstanie będzie mógł z nim rozmawiać z pozycji siły.

Sosnkowski, wódz naczelny, tchórzliwie zrobił unik i pojechał na inspekcję do Włoch, jakby to wtedy była sprawa najpilniejsza. Decyzję co do wybuchu zwalili na Komorowskiego, Jankowskiego, Pełczyńskiego i Okulickiego, a ci rozumem nie błysnęli – ani politycznym, ani strategicznym, ani żadnym innym.

Ale w dyskursie publicznym Powstanie jest coraz większą świętością. W /tym roku jest/ okrągła, siedemdziesiąta rocznica.

Zaćmi ją setna rocznica wybuchu I wojny światowej. Powstanie Warszawskie to w skali dziejowej był incydent bez znaczenia. To Powstanie jest świętością narodową przez przelaną krew tych walecznych. Nie oni są winni, że ich krew przelano daremnie.

Pan twierdzi, że należałoby rozliczyć przywódców, ale nikt nie próbuje tego robić.

Bo w Polsce nigdy nie rozliczano zbrodni przeciwko własnemu narodowi. Dlatego tak marnie prosperujemy.

Współczesna elita nie pozwala ich atakować.

Jaka tam „elita” – zwyczajna hołota, co się dorwała do koryta. A ci, co tak bezkrytycznie gloryfikują Powstanie, mącą ludziom w głowach. To są ci sami co od tzw. sprawy smoleńskiej. I co – postawili to Muzeum Powstania. Po co? Gdyby tam było muzeum prawdy, to byłoby to muzeum klęski. A skoro nim nie jest, to znaczy, że jest to muzeum historycznego fałszu…

Powstanie Warszawskie zdaniem Janusza Korwin-Mikkego

Janusz Korwin-Mikke z okazji obchodów 67. rocznicy Powstania Warszawskiego – 2011 rok.

„Czcimy ludzi, którzy mając kilkanaście pistoletów, rzucili się na armię niemiecką, a przynajmniej na tę jej część, która stacjonowała w Warszawie. Czcimy bohaterstwo, ich pomysłowość. Z tak małą siłą ognia utrzymać się przez dwa miesiące to jest wielki wyczyn. Trzeba to podziwiać! Natomiast w każdym normalnym kraju ludzie, którzy rozpoczęli powstanie trafiliby pod sąd wojenny.

Po słynnej „szarży Lekkiej Brygady” (podczas Bitwy pod Bałakławą, która rozegrała się 25 października 1854 roku między sprzymierzonymi siłami brytyjsko-francusko-tureckimi a wojskami rosyjskimi, w trakcie wojny krymskiej – dop. red.), w której zginęło niepotrzebnie stu trzydziestu żołnierzy, dowódcy trafili pod sąd wojenny, który zresztą się dość łagodnie z nimi obszedł. W przypadku Powstania Warszawskiego – nie ma okoliczności łagodzących!

Co prawda ci którzy podejmowali tę decyzję, nie wiedzieli, że wśród nich jest dwóch agentów sowieckich, którzy namawiają do powstania jako „wielcy patrioci”, ale wiedzieli doskonale, że te powstanie jest skierowane przeciwko Armii Czerwonej, przeciwko Sowietom! I Sowieci też doskonale o tym wiedzieli… Jeżeli więc 27 lipca radio sowieckie nawoływało do powstania, to chyba jest rzeczą oczywistą, że należało powstania NIE wywoływać! Jeżeli nasz wróg do czegoś nas namawia – to OCZYWIŚCIE nie należy tego robić… To nawet najbardziej tępy facet powinien zrozumieć.

Ta decyzja jest niewybaczalna. Zginęło 200 tysięcy cywilów. Zginęło kilkanaście tysięcy żołnierzy. Tych najdzielniejszych, którzy potem – przez lata – mogli być kośćcem oporu przeciw Sowietom. W gruz zaległo miasto, którego odbudowa była niesłychanie kosztowna. To wszystko dlatego, że dwudziestu paru ludzi podjęło zupełnie kretyńską decyzję. Pod sąd nie da się już ich postawić, ale – pod sąd Historii, moralny osąd Historii – postawić należy… Tymczasem widzimy próby robienia z nich bohaterów! Nie z żołnierzy, ale z tych co wywołali Powstanie! Ba, nawet się uzasadnia Powstanie, znajduje się dla niego „jakieś rozsądne powody”!

Powstanie Warszawskie zdaniem Stanisława Michalkiewicza

Stanisław Michalkiewicz „Dlaczego warto uczcić Powstanie”, Najwyższy CZAS! 2010 rok.

„Czekamy na ciebie czerwona zarazo, byś wyzwoliła nas od czarnej śmierci” – napisał pod koniec sierpnia 1944 roku Józef Szczepański, pseudonim „Ziutek”, dowódca drużyny w powstańczym batalionie „Parasol”, znany również jako autor dziarskiej piosenki „Pałacyk Michla”, napisanej w pierwszych dniach Powstania Warszawskiego – kiedy powstańców ożywiała jeszcze nadzieja.

Pod koniec sierpnia nadziei na zwycięstwo już nie było. Groźba „czarnej śmierci” to znaczy – śmierci z rąk Niemców wydawała się nieuchronna i w tej sytuacji nawet „czerwona zaraza” wydawała się jakimś wyjściem. Ale okazało się, że nie można liczyć nawet i na to. Mimo nieprzejednanej wrogości między Hitlerem i Stalinem, w Warszawie doszło między nimi do pewnego rodzaju współdziałania. Stalin nie przeszkadzał Hitlerowi w dobijaniu Powstania. Przeciwnie – starał mu się to ułatwić na wszelkiej sposoby, między innymi odmawiając zgody na lądowanie na sowieckich lotniskach alianckich samolotów, dokonujących zrzutów zaopatrzenia dla walczącej Warszawy.

Snop światła na przyczynę takiego zachowania rzucił rosyjski premier Włodzimierz Putin w przemówieniu wygłoszonym 1 września 2009 roku na Westerplatte, gdy powiedział, iż przyczyną II wojny światowej był Traktat Wersalski, który „upokorzył dwa wielkie narody”. W jaki sposób „upokorzył”? Ano w taki, że w obszarze między Niemcami i Rosją zatwierdził istnienie niepodległych państw, m. in. Polski. A ponieważ politycznym celem Powstania Warszawskiego miało być zademonstrowanie przed światem naszej woli odbudowy Polski niepodległej – ówcześni przywódcy obydwu „wielkich narodów”, mimo nieprzejednanej wrogości i prowadzonej między sobą wojny, przecież znaleźli sposoby, by do tego „upokorzenia” nie dopuścić, a wszystkich, którzy do niepodległości Polski dążyli, wszystkich, którzy o nią walczyli – zetrzeć z powierzchni ziemi.

Dopiero na tym tle lepiej rozumiemy cały dramatyzm wiersza Józefa Szczepańskiego o oczekiwaniu na „czerwoną zarazę”. Warto dodać, że również alianci, pod wpływem dramatycznych doniesień o mordowaniu wziętych do niewoli AK-owców i ludności cywilnej w Warszawie, dopiero 30 sierpnia ogłosili komunikat o uznaniu żołnierzy Armii Krajowej za integralną cześć Polskich Sił Zbrojnych a więc – za kombatantów. Dlatego niepodobna odmówić racji Janowi Pawłowi II, kiedy podczas swojej pierwszej podróży do Polski powiedział, że Warszawa została „opuszczona przez sprzymierzone potęgi”. Tak rzeczywiście było i to jest dla nas jeszcze jeden dowód, że światu nie jest wcale potrzebna Polska niepodległa. Świat bez niepodległej Polski może istnieć i nawet nie zauważy żadnego braku. Polska niepodległa jest potrzebna wyłącznie nam, Polakom – a jak się okazuje – i to nie wszystkim.

W sytuacji, gdy nie było najmniejszych szans na osiągniecie żadnego politycznego celu Powstania Warszawskiego, a walka toczyła się już wyłącznie o przetrwanie, dowództwo postanowiło podjąć z Niemcami rozmowy o kapitulacji. W dniu 3 października o godzinie 2 w nocy działający z upoważnienia generała Bora-Komorowskiego płk Kazimierz Iranek-Osmecki i ppłk Zygmunt Dobrowolski podpisali w kwaterze SS-Obergruppenfuehrera Ericha von dem Bacha, w Ożarowie Mazowieckim, zawieszenie broni. W ten sposób również i Niemcy uznali żołnierzy Armii Krajowej za kombatantów, dzięki czemu uniknęli oni śmierci i mogli pójść do niewoli. Cywilni mieszkańcy Warszawy zostali wypędzeni, najpierw do obozu w Pruszkowie, zaś miasto zostało obrócone w perzynę.

Kapitulacja Powstania Warszawskiego była jakby symboliczną pieczęcią nie tylko na grobie polskiej niepodległości, ale nawet – na wszelkich o niej marzeniach. Bo kiedy „czerwona zaraza” w końcu jednak nadeszła, dla żołnierzy niepodległości ani wojna się nie skończyła, ani nie nadszedł kres udręki. Przeciwnie – teraz była ona tym większa, że wszelkie działania, każde słowo, a nawet myśl – krótko mówiąc wszelkie przejawy walki o niepodległość Polski były bezwzględnie i umiejętnie tępione nie tylko przez sowieckich funkcjonariuszy Stalina, ale również – przez rosnące szeregi ich polskich pomocników. Walce tej nie towarzyszyła już żadna nadzieja na czyjąkolwiek pomoc i nawet rozpaczliwa nadzieja na III wojnę światową, która odwróci zły los, okazała się płonna. A jednak nawet w tych warunkach nie zabrakło ludzi, którzy tę walkę podjęli, już to z braku innego wyjścia, już to umiłowania wolności i pragnienia jej odzyskania we własnym, niepodległym państwie.

Mimo zamordowania przez komunistycznych kolaborantów co najmniej 20 tysięcy żołnierzy Armii Krajowej i tak zwanych „formacji poakowskich” – z czego co najmniej 8 tysięcy poległo na skutek morderstw sądowych – mimo masowego terroru, który zapełnił obozy i więzienia dziesiątkami tysięcy patriotów – w latach 1944-1956 co najmniej 200 tysięcy Polaków w taki czy inny sposób kontynuowało walkę o niepodległość. To byli, a właściwie to są – bo niektórym przecież udało się przeżyć – „Żołnierze Wyklęci”, których w najczarniejszych chwilach ożywiała już tylko jedna nadzieja – że kiedyś Polska się o nich upomni. Niestety wydaje się, że w pogoni za różnymi błyskotkami – zapomniała. I dlatego warto o tym obowiązku dzisiaj przypomnieć, domagając się, by 1 marca został ustanowiony Dniem Pamięci Żołnierzy Wyklętych.

Powstanie Warszawskie zakończyło się bezprzykładną klęską, podobnie zresztą, jak walka prowadzona przez Żołnierzy Wyklętych. Popularne porzekadło głosi, że sukces ma wielu ojców, a klęska jest sierotą. Ale widocznie i od tej zasady są wyjątki – bo mimo klęski Powstania Warszawskiego, jest ono przedmiotem naszej czci – nawet ze strony tych, którzy ideę niepodległości Polski jeszcze 20 lat temu czynnie zwalczali, a i teraz robią wszystko, by jak najszybciej ten epizod dziejowy zakończyć.

Skąd się to bierze, jaka jest tego przyczyna? Czy może – jak twierdzą tak zwani „realiści”, czyli zwolennicy zginania karku przed każdą przemocą – cierpimy na jakąś psychiczną skazę? Na szczęście aż tak źle nie jest – bo jest ważny powód, byśmy jako naród do Powstania Warszawskiego i do postawy Żołnierzy Wyklętych nawiązywali. Bo zarówno Powstanie Warszawskie, jak i oni dają naszemu narodowi rzecz bezcenną – dają nam poczucie miary, dzięki któremu w sytuacjach wątpliwych możemy bez trudu odróżnić dobro od zła, patriotyzm od zdrady, polityczny realizm od kolaboracji. Trudno doprawdy to przecenić zwłaszcza dzisiaj, kiedy w imię jedności narodowej tylu łajdaków nastręcza się nam ze swoją amikoszonerią. Czyż to nie jest wystarczający powód, byśmy i Powstanie Warszawskie i Żołnierzy Wyklętych zachowali we wdzięcznej pamięci?

REKLAMA