Żyjemy z okradania przyszłych pokoleń. Gigantyczny dług Polski

Tadeusz Kościński, Adam Glapiński oraz Mateusz Morawiecki. / foto: PAP
REKLAMA
O patologii rosnącego zadłużenia publicznego i jego skutkach oraz jak temu zapobiec z Marcinem Janowskim, współpracownikiem Polsko-Amerykańskiej Fundacji Edukacji i Rozwoju Ekonomicznego, rozmawia red. Tomasz Cukiernik.

Tomasz Cukiernik: Kto odpowiada za dług publiczny?

Marcin Janowski: Kiedy mówimy o problemie rosnącego długu publicznego, to najczęściej skupiamy się na działaniach polityków, którzy zadłużają państwo oraz samorządy. Natomiast niewielu komentatorów życia społecznego zwraca uwagę na postawy obywateli, a to przecież oni wybierają polityków, którzy sprawują władzę państwową lub samorządową. Gdyby nasi wyborcy oczekiwali oszczędnych i rozważnych rządów, to głosowaliby na ludzi, którzy kilka razy oglądają każdy budżetowy grosz przed wydaniem. Niestety u nas jest odwrotnie, bo wybory wygrywają częściej tacy kandydaci, którzy oferują obywatelom życie ponad stan kosztem wzrostu zadłużenia. Dlatego uważam, że za dług publiczny odpowiadają nie tylko politycy-utracjusze, ale także ci obywatele, którzy na nich głosują.

REKLAMA

Jakie postawy reprezentują polscy wyborcy?

Wyniki kolejnych wyborów pokazują, że przeważająca część polskiego elektoratu to tacy konserwatywni obyczajowo socjaldemokraci, którym podobają się postulaty „państwa opiekuńczego”. Ta szeroka grupa wyborców jest zadowolona, kiedy władza funduje im różne „darmowe” dobra i usługi albo buduje nowoczesne obiekty publiczne. Ludzie ci oceniają sytuację w kraju według własnego położenia ekonomicznego i poziomu osobistej konsumpcji. A skoro dostają pieniądze z kolejnych programów socjalnych, to uważają, że państwo na to stać, a nasz kraj się bogaci. Jeśli dookoła budowane są nowe dworce, stadiony i lotniska, to tym ludziom wydaje się, że Polska w rozwoju dogania Zachód. Tylko niewielka część naszych obywateli zwraca uwagę na fakt, że te przeróżne „dobrodziejstwa” fundowane są nam przez polityków za pożyczone pieniądze, które kiedyś będzie trzeba oddać.

Dlaczego tak się dzieje?

Obawiam się, że ogromnej rzeszy naszych rodaków nadal brakuje wiedzy ekonomicznej. Bardzo często ludzie zachowują się tak, jakby nie rozumieli, skąd bierze się krajowy dobrobyt, i nie umieli łączyć przyczyn ze skutkami. Na przykład duża część Polaków chce, żeby u nas powstawały takie same nowoczesne obiekty użyteczności publicznej jak te, które możemy zobaczyć w krajach wysoko rozwiniętych. Niestety ludzie ci nie rozumieją, że nowoczesna infrastruktura państw zachodnich jest rezultatem posiadania przez te kraje silnych gospodarek generujących ogromne zyski, od których płacone są podatki. I dopiero z tych wpływów podatkowych zachodnie państwa budują nowoczesne obiekty. Natomiast u nas często mamy do czynienia ze swoistym „imitowaniem rozwoju”, bo władze różnych szczebli zaciągają kredyty i budują nowoczesny stadion, wodny park rozrywki lub lotnisko. Przytłaczająca większość tych okazałych obiektów powstaje w oderwaniu od rachunku ekonomicznego na zasadzie „zastaw się, a postaw się”, bo władza chce się pochwalić przed wyborcami szybkimi efektami swoich rządów oraz inwestycyjnym rozmachem na iście światowym poziomie.

I na pierwszy rzut oka jest jak na Zachodzie, jednak samo posiadanie bogatej infrastruktury nie czyni nas zamożnymi. Później przez całe lata lub nawet dekady trzeba finansować utrzymywanie owych okazałych obiektów, a jednocześnie spłacać kredyty zaciągnięte na ich budowę. Takie praktyki nie prowadzą nas do gospodarczego rozwoju, ale do ubóstwa. Czasami dochodzi do wyjątkowo spektakularnych bankructw różnych publicznych „inwestycji”, jak to miało miejsce w Radomiu, gdzie miasto otworzyło pasażerski port lotniczy. Po kilku latach deficytowej działalności i rozpaczliwym poszukiwaniu prywatnego inwestora samorządowe lotnisko ogłosiło upadłość. Na tej wiekopomnej „inwestycji”, która miała przynieść miastu „skok cywilizacyjny”, radomscy podatnicy stracili około 100 milionów złotych.

Można powiedzieć, że politycy, chcąc wygrać kolejne wybory, prowadzą nasz kraj do finansowej ruiny, a wyborcy się z tego cieszą…

Niestety nie brakuje u nas polityków, którzy przedkładają „skuteczność” ponad przestrzeganie zasad moralnych. Celem ich działalności nie jest uczciwe rządzenie realizujące zasady dobra wspólnego, ale takie sprawowanie władzy, które zapewni im jak najdłuższe utrzymanie się na stanowisku. Dobro kraju jest przez nich przesuwane na dalszy plan. Tacy „zawodowi politycy” obserwują i analizują postawy wyborców, a następnie zachowują się tak, aby zdobywać jak największą popularność i wygrywać kolejne wybory. Skoro większość elektoratu popiera programy socjalne, to ci politycy wprowadzają kolejne elementy „państwa opiekuńczego”. Jeśli wyborcom podoba się pomysł budowy stadionu lub lotniska, to rządzący budują taki obiekt i jest im obojętne, że taka „inwestycja” nie ma ekonomicznej racji bytu. To między innymi przez takie zachowania polityków, którzy fundują wyborcom życie na kredyt, nasz dług publiczny osiągnął około 1,5 biliona złotych… – a to nie wszystko, bo mamy jeszcze tzw. dług ukryty, który jest ponad trzykrotnie wyższy. Szacuje się, że całość naszych długów i zobowiązań wynosi około 6 bilionów złotych, co stanowi równowartość kilkunastu rocznych budżetów państwa polskiego.

Dlaczego nie słychać głośnych protestów przeciw długowi publicznemu?

Może to dlatego, że większość ludzi uważa ten dług za dobrodziejstwo. Z zadłużenia cieszą się politycy, bo mają pieniądze na kupowanie poparcia w wyborach. Cieszą się również obywatele, bo władza funduje im wygodne życie z rozdawnictwa „darmowych” pieniędzy. Zadowoleni są także bankierzy, bo same odsetki od kredytów zapewnią im doskonałe dochody. Milczą tylko ci, którzy z tych kredytów nie korzystają, lecz będą je musieli spłacać. A milczą, bo jeszcze się nie narodzili. Dopiero kiedy przyjdą na świat, to odziedziczą długi poprzednich pokoleń. I będą płacić za te wszystkie eleganckie dworce, za wielkie stadiony, za piękne fontanny, za nowoczesne lotniska, za przeróżne dopłaty, dodatki, zasiłki i inne świadczenia wypłacane niegdyś „hojną ręką” przez kolejne rządy. Bo dług publiczny to wyjątkowo nikczemny proceder fundowania sobie życia ponad stan kosztem okradania przyszłych pokoleń, które przecież nie wyrażały zgody na branie tych wszystkich kredytów i pożyczek.

Jakie jest rozwiązanie tego problemu, by zamiast dalszego wzrostu zadłużenia publicznego, zacząć go spłacać?

Moim zdaniem, walkę z procederem generowania długu publicznego należy zacząć od uświadamiania i aktywizacji wspólnot lokalnych. W ostatnich latach możemy już zauważyć, że w wielu miejscach kraju powstają grupy starające się rozliczać władze samorządowe z absurdalnych inwestycji oraz marnotrawstwa pieniędzy publicznych. Pojawiają się również sygnały ozdrowieńcze ze strony samorządowców, bo kilka miesięcy temu władze Ostrowca Świętokrzyskiego spłaciły ostatnią część gminnego zadłużenia. Tamtejszy prezydent oświadczył, że łatwo jest sięgać do kieszeni podatnika i podnosić lokalne podatki, ale sztuką jest gospodarować bez zaciągania zbędnych zobowiązań. Tak więc Ostrowiec Świętokrzyski udowodnił, że samorząd jednak może funkcjonować bez zaciągania długów. Warto ten i podobne przykłady nagłaśniać, aby znajdowały naśladowców w innych gminach.

rozmawiał Tomasz Cukiernik

Zadłużenie Polski.


REKLAMA