
O zmianach społecznych, jakie pod wpływem kreowanej przez media i polityków pandemii zaszły w Wielkiej Brytanii, i rosnącym jak na drożdżach Wielkim Bracie rozmawiamy z Kamilem Osięglewskim, mieszkańcem Walii i redaktorem portalu paradyzja.com).
Marek Matecki: Jak półtora roku „pandemii” zmieniło Brytyjczyków?
Kamil Osięglewski: Niedawno byłem na urlopie. Wybraliśmy się z rodziną nad morze i niestety moja córka została poparzona przez meduzy. Nie miałem w ogóle doświadczenia z meduzami, córka krzyczała, musieliśmy szybko opuścić plażę. Nadzorca plaży poradził mi, żebyśmy pojechali do szpitala. Jak mam jechać do szpitala w Wielkiej Brytanii, to dostaję palpitacji serca, mógłbym napisać książkę o wizytach u lekarza pierwszego kontaktu. Cóż, nie było rady, pojechaliśmy. Przy wejściu czekała nas oczywiście pierwsza awantura o maskę. Przebiłem się i usiedliśmy w poczekalni. Tam kolejna awantura o zamaskowanie, tym razem z pacjentką. Przetrwaliśmy i to. Po jakimś czasie zawołała nas pielęgniarka. Ona również żądała, żebyśmy założyli maski, przyjęła córkę dopiero, gdy zagroziłem, że poniesie prawne konsekwencje nieudzielenia pomocy. W końcu do badania doszło i wróciliśmy do domu.
Mówię o tym, bo ta sytuacja ma ciekawe wątki. Jakiś czas po szpitalnym wydarzeniu zadzwoniła do mnie moja mama (która była z nami na plaży) i powiedziała, że dziwi ją obojętność ludzi. Córka krzyczała, my żywiołowo reagowaliśmy, a inni plażowicze zachowywali się tak, jakby nic się nie stało. Dla mnie to nic nowego. Od momentu ogłoszenia pandemii dwa razy udzielałem pierwszej pomocy. To jest przerażające. Za pierwszym razem człowiek leżał na ulicy, a nad nim stały trzy kobiety, które nic nie robiły. Ja podbiegłem i zacząłem mu pomagać. Okazało się, że te trzy kobiety były z pobliskiej apteki. Powiedziałem im, że ten człowiek może umierać, a one są przeszkolone w zakresie udzielania pierwszej pomocy. Odpowiedziały, że jest pandemia i że nie można się zbliżać. Za drugim razem w bardzo gorący dzień na ulicy leżał człowiek. Zanim do niego doszedłem, widziałem, że bardzo dużo ludzi przeszło obok niego obojętnie. Nikt nawet nie przystanął, żeby zadzwonić na policję czy pogotowie. To pokazuje przemiany społeczne. Stajemy się zombie! Wyzbywamy się podstawowego ludzkiego zachowania, tego, co jest w cywilizacji łacińskiej, czyli pomagania bliźniemu w potrzebie.
A czy to ma związek z pandemią, czy może trzy albo pięć lat temu ludzie w Wielkiej Brytanii też by się nie interesowali człowiekiem leżącym na ulicy?
Oczywiście, że ma związek! Gdyby to się działo przed pandemią, zawsze ktoś by doskoczył i udzielił pomocy. Drugi aspekt mojej historii jest następujący: po badaniu przez pielęgniarkę zrezygnowałem z wizyty u lekarza (procedura wygląda tak, że najpierw bada pielęgniarka, a potem jest konsultacja z lekarzem), bo córka czuła się już dobrze, a ja wiedziałem, że w narodowosocjalistycznej służbie zdrowia NHS czekałbym na lekarza 14 godzin, a on i tak przepisałby paracetamol lub powiedział, że wszystko jest już w porządku. Następnego dnia zadzwoniła do mnie pani z Social Services. To taki odpowiednik niemieckiego Jugendamntu. Skrót SS mówi sam za siebie. Pani była bardzo zatroskana zdrowiem mojej córki; mówiła, że dostała raport od pielęgniarki. Pytała, jak się czuje córka i gdzie jesteśmy. Odpowiedziałem, że z córką wszystko OK. Ona dalej drążyła temat i chciała wiedzieć, kiedy wracamy. To moja sprawa, kiedy wracam z urlopu! Co to za pytania?! Pod koniec rozmowy powiedziała, że z papierów, którymi dysponuje, wynika, że córka nie została przydzielona do żadnej szkoły. Odparłem, że nie będę za nią wykonywał obowiązków i powinna wiedzieć, czy moje dziecko zostało przydzielone do szkoły. Tak wygląda aparat opresyjnego państwa…
Ale co ich w ogóle obchodzi, do której szkoły będzie chodziła Twoja córka?!
Nie wiem, może być obawa, że coś się dzieje? Ale niech zrobią najpierw wywiad środowiskowy.
Pytanie: czy tego typu instytucja powinna istnieć? Jeżeli ktoś do Ciebie dzwoni i pyta, gdzie jesteś, jak się czuje Twoja córka, to znaczy, że – po pierwsze – nie dowierzają Ci jako ojcu, a po drugie – jest nad Tobą jakiś nadzorca, który dodatkowo dysponuje istotnymi informacjami. To się nie mieści w głowie.
– Jak widzisz, mają tam bałagan – nawet nie wiedziała, do jakiej szkoły idzie córka…
rozmawiał Marek Matecki