Historia, która wstrząsnęła Francją. Bankructwo polityki migracyjnej

Flaga Francji.
Flaga Francji - zdj. ilustracyjne. (Fot. Unsplash)
REKLAMA

Historia zabójstwa księdza, przełożonego wspólnoty zakonnej misjonarzy w Wandei, wstrząsnęła Francją i postawiła z jednej strony pytania o funkcjonalność państwa, a z drugiej o granice zaangażowania Kościoła w popieranie zjawiska imigracji i kojarzenia jej z ideą miłosierdzia. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że pochodzący z Rwandy morderca Emmanuel Abayisenga w 2014 roku został wyznaczony przez środowiska kościelne, by jako „świadek horroru rwandyjskiego ludobójstwa” ściskać dłoń papieża Franciszka…

W poniedziałek 9 sierpnia Emmanuel Abayisenga pojawił się na posterunku żandarmerii w Wandei i przyznał się tam do zamordowania 60-letniego księdza. Ten ostatni przyjął go w ubiegłym roku do wspólnoty w Saint-Laurent-sur-Sèvre. Emmanuel Abayisenga to uchodźca z Rwandy, który przyjechał do Francji w 2012 roku i jest tu postacią znaną, chociaż niekoniecznie ze spotkania z papieżem Franciszkiem i katolickiego świadectwa.

REKLAMA

Rok wcześniej okazał się po prostu… podpalaczem katedry w Nantes. Pożar spowodował znaczne straty materialne, spaliły się 400-letnie organy, obrazy, witraże. Potraktowano go łagodnie, bo uważano, że wpadł w depresję po tym, jak w 2019 roku otrzymał nakaz opuszczenia Francji. Spędził w areszcie i na obserwacji psychiatrycznej 10 miesięcy i wyszedł na wolność, pozostając tylko pod kontrolą sądową.

Wcześniej proboszcz katedry pomagał mu staraniach o uregulowanie pobytu, a Rwandyjczyka obdarzano dużym zaufaniem. Jako wolontariusz pomagał w katedrze i m.in. ją zamykał. Klucze wykorzystał jednak do wzniecenia pożaru ze swoistej zemsty za nakaz opuszczenia kraju. Od momentu przyjazdu do Francji miał już trzy takie nakazy i ciągle we Francji pozostawał. Jego przeszłość nie jest do końca jasna. Ojciec Emmanuela miał być lokalnym zbrodniarzem wojennym w Rwandzie, część rodziny uciekła do Konga, skąd migrant przyjechał w 2012 roku do Francji.

Po wyjściu z aresztu za spalenie katedry rękę wyciągnął znowu do niego Kościół i wspólnota zakonna z Wandei, gdzie zamieszkał. Był leczony w szpitalu psychiatrycznym, który opuścił ostatnio 29 lipca, więc pewne sygnały niebezpieczeństwa istniały. Skończyło się zakłuciem nożem na śmierć 60-letniego kapłana-dobroczyńcy.

Po morderstwie Emmanuel Abayisenga sam pojawił się na żandarmerii w Mortagne-sur-Sèvre. Trwały spekulacje nad motywami tej zbrodni, ale niestabilność psychiczna mordercy jest dość oczywista. Powstaje pytanie o kwalifikacje psychiatrów, którzy badali Rwandyjczyka po podpaleniu katedry, czy o działanie państwa, które wypuściło go na wolność, a wcześniej nie potrafiło wyegzekwować nakazów ekspulsji nielegalnego migranta…

Media chętnie cytowały opinie duchownych, którzy wzywali do modlitwy, ostrożności przed ferowaniem wyroków i apelowali, by nie kierować się emocjami. Podkreślano wręcz, że zbrodnia jest dodatkowym wyzwaniem dla „gościnności” wobec imigrantów. Biskup Wandei François Jacolin stwierdził, że „ks. Olivier Maire padł ofiarą swojej szlachetności”. Trudno się nie zgodzić, ale już bezradność Republiki można jednak mocno krytykować, co też zrobili politycy opozycji.

To poważny problem dla rządzących. Prezydent Macron wyraził natychmiast „współczucie religijnej wspólnocie Montfortian”, podobnie jak premier Jean Castex. Na miejsce zbrodni udał się szef MSW Gérald Darmanin, który na konferencji prasowej powiedział nawet, że „atak na człowieka Kościoła to atak na duszę Francji”. Jednak już znany prawicowy polityk z Wandei, gdzie dokonano mordu, Philippe de Villiers, dostrzegł tu „wpływ i odpowiedzialność Macrona za tragedię”. Morderstwo księdza w Saint-Laurent-sur-Sèvre przez uchodźcę, który spalił wcześniej katedrę w Nantes, nazwał wprost „skandalem państwowym”. De Villiers dodał, że trudno zrozumieć w, jaki sposób ministrowi spraw wewnętrznych i ministrowi sprawiedliwości udało się wypuścić tak niebezpiecznego dla społeczeństwa migranta z aresztu, kiedy dodatkowo otrzymał też nakaz opuszczenia terytorium Francji. Polityk dodał, że to także „tragedia aktu miłosierdzia” dla duchownych, którzy wspierając ślepo migrację, narażają się na „podrzynanie gardeł”.

Marine Le Pen napisała niemal natychmiast na Twitterze: „Więc we Francji można mieszkać nielegalnie, podpalić katedrę w Nantes i nie zostać wydalonym, a później ponownie popełnić przestępstwo i zamordować księdza. To, co dzieje się w naszym kraju, nie ma precedensu, to całkowite bankructwo państwa”. Krytykowała też ministra Géralda Darmanina. Ten tłumaczył się, że mordercy nie można było wydalić, bo… toczyło się przeciw niemu właśnie śledztwo o wcześniejsze podpalenie katedry.

Z kolei Eric Ciotti, polityk centroprawicowej Partii Republikanie, mówił, że jest to „konsekwencja bankructwa polityki migracyjnej, sądownictwa i bezpieczeństwa rządu”. W wywiadzie dla tygodnika „Valeurs Actuelles” dodał, że czuje „przede wszystkim szok i silne emocje, ale czuje też złość, bo tego dramatu można było i należało uniknąć”. Dodał, że „po raz kolejny w naszym kraju celem ataku jest wspólnota katolicka: tak było w przypadku księdza Hamela w 2016 roku, podczas ataku terrorystycznego na bazylikę Notre-Dame w Nicei w październiku zeszłego roku. I to nie przypadek”. Ciotti konkludował, że miejsce Rwandyjczyka było „albo w więzieniu, albo w areszcie deportacyjnym, albo w jego własnym kraju…”. Zwolnienie go po 10 miesiącach tymczasowego aresztu nazwał skandalem, za który należy rozliczyć sądy i rząd.

Po zamordowaniu księdza Oliviera Maire’a w Saint-Laurent-sur-Sèvre zbierali się wierni. Mówili o szoku i złości. Nikt tej bezsensownej zbrodni nie rozumie. Wielu stawiało Republice te same pytania co politycy. Co niestabilny psychicznie migrant, który dokonał podpalenia katedry, robił na wolności? Teraz też nie został aresztowany, gdyż uznano, że jego stan zdrowia nie pozwala na umieszczenie go w areszcie. Trafił ponownie do szpitala psychiatrycznego… Teza „wariata” jest zawsze w tego typu przypadkach wygodniejsza.

Wyzywał policjantów od „chrześcijańskich gwałcicieli”  

Francuski wymiar sprawiedliwości bywa wobec migrantów bezradny, a czasami zbyt łagodny. Niedawno w Lyonie odbył się proces mężczyzny, który wyzywał w czerwcu policjantów. Zatrzymany za podejrzenie kradzieży na stacji kolejowej La Part-Dieu. Stwierdził, że „francuscy” i „chrześcijańscy” policjanci są „gwałcicielami”. Ostatecznie nie został skazany za kradzież, ale za zniewagi pod adresem policji.

Wydarzenie miało miejsce 19 czerwca. Policja zatrzymała kilka osób podejrzewanych o kradzież. W czasie przesłuchania 31-letni mężczyzna zbuntował się i stwierdził, że nie będzie odpowiadać „francuskim funkcjonariuszom policji, którzy są gwałcicielami”. Następnego dnia podczas kolejnego przesłuchania oznajmił, że są „Francuzami i chrześcijanami”, więc nie będzie z nimi gadał.

Prokuratura uznała, że były to uwagi dyskryminujące, wygłaszane ze względu na pochodzenie narodowe i wyznawaną religię. Dodano także, iż zatrzymany ma „aspołeczną” osobowość. W rzeczywistości chodzi o kryminalną przeszłość osobnika i 14 spraw na jego koncie.

Nazywanie policjantów „chrześcijanami” w mniemaniu oskarżonego też było zapewne „obelgą”. Kodeks karny przewiduje co prawda karę do roku więzienia i grzywnę w wysokości do 15 tys. euro za ubliżanie policji, ale nie przewiduje dodatkowej kary, gdy komentarze mają wydźwięk rasistowski, jak w tym przypadku. W sumie recydywista, który naubliżał policjantom, został skazany na cztery miesiące więzienia (zapewne wyroku nie odbędzie) i cztery kolejne w zawieszeniu na dwuletni okres próbny.

Jak francuska biurokracja walczy nielegalną imigracją?

Wiele osób stawiało sobie pytanie, dlaczego morderca ks. Maire’a w Wandei nie został wydalony. Rąbka tajemnicy odsłania tu historia innego migranta, Algierczyka. Okazuje się, że biurokratyczne państwo ociera się o absurdy godne pióra Kafki.

Rzecz wydarzyła się w Perpignan. 3 sierpnia policja wylegitymowała narkomana bez dokumentów. Ten podał fałszywe nazwisko, ale po doprowadzeniu na posterunek ustalono jego prawdziwe dane. Okazał się Algierczykiem, który jeszcze w lipcu 2019 roku otrzymał z prefektury zakaz pobytu we Francji na okres trzech lat. Śledztwo wykazało, że nie podjął żadnych kroków w celu opuszczenia kraju. Kopię podpisanego przez Algierczyka zobowiązania do opuszczenia terytorium kraju (OQTF) odnaleziono, zeskanowano i wysłano do sądu w Perpignan. Sprawa wydawała się prosta.

Imigrant twierdził, że po wyjeździe z Francji przez półtora roku mieszkał we Włoszech, a do Francji wrócił niedawno i jest tu dopiero dwa miesiące. Obecnie przebywa tu jako… turysta. Wyrok zakazywał mu powrotu na ziemię francuską do lipca 2022 roku, a całe tłumaczenie było absurdalne. Okazało się jednak, że zdigitalizowany dokument nakazu opuszczenia Francji jest… trudny do odczytania. Sędzia uznał, że skoro kopia jest nieczytelna, to zatrzymanie migranta celem ekspulsji jest niedopuszczalne.

Mężczyzna został więc z aresztu zwolniony… Ma obowiązek opuszczenia terytorium, ale wystarczy, że nie natknie się na kolejną kontrolę policyjną do lipca przyszłego roku, kiedy to skończy się mu zakaz pobytu we Francji – i będzie miał problemy z głowy. To jedna z wielu historii pokazujących, że walka z nielegalną imigracją w etatystycznym kraju to niemal walka z wiatrakami. Jak już wjadą, to raczej nie wyjeżdżają.

SOS Méditerranée dowiózł do Europy ponad 34 tys. migrantów

Tymczasem cały czas przybywają nowi migranci. Ostatnio okręty „Ocean Viking” (francuski) i „Sea-Watch 3” (niemiecki) wyładowały kolejnych 800 migrantów na Sycylii. Jednostki organizacji „humanitarnej” zebrały 700 osób u wybrzeży Afryki Północnej tylko w ciągu jednego weekendu.

Statek „Sea-Watch 3” wyładował ponad 250 migrantów w sobotę 7 sierpnia, a tego samego dnia statek SOS Méditerranée „Ocean Viking” uzyskał zezwolenie na sprowadzenie do Włoch około 550 osób.

Ostatecznie okręt niemieckiej organizacji pozarządowej „Sea-Watch 3” zacumował w porcie Trapani (Sycylia). 257 pasażerów zostało przetestowanych na COVID-19 i zeszło na ląd. „Ocean Viking” wyładował 549 migrantów w innym sycylijskim porcie – Pozzallo, bo tym razem stanowczo odmówiła zacumowania jednostki Malta.

Francuska organizacja SOS Méditerranée twierdzi, że od lutego 2016 roku „uratowała” ponad 34 tys. migrantów. Do tego należy dorzucić jeszcze migrantów dowiezionych przez organizację niemiecką i innych „dobroczyńców”. To całkiem poważny kanał przemytu ludzi, który zachęca kolejnych nieszczęśników do wypływania łodziami w celu nielegalnego przekroczenia granicy i szukania raju w Europie.

Bogdan Dobosz


REKLAMA