Naprawę świata zacznijmy od pojęć! Czym naprawdę jest ruch LGBT?

LGBT na ręce.
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pexels
REKLAMA

Czy uprawnione będzie stwierdzenie, że tęczowy ruch spod znaku LGBT stanowi tak naprawdę część większej całości, a mianowicie nowego marksizmu czy też tzw. marksizmu kulturowego?

Parafrazując klasyka, naprawę świata trzeba zacząć od pojęć. Spróbujmy zatem uporządkować kwestię oceny ruchu LGBT.

REKLAMA

Ideologia czy doktryna?

Otóż ideologia to pewna całościowa, koherentna wizja świata, natomiast doktryny, które z niej wynikają, odnoszą się do konkretnych obszarów rzeczywistości, np. gospodarki, kultury, spraw zagranicznych itd. Biorąc pod uwagę to rozróżnienie, należy stwierdzić, że środowisko LGBT nie posiada własnej, odrębnej ideologii, ponieważ skupia się wyłącznie na pewnym wąskim odcinku świata, tj. na sprawach seksualnych, względnie płciowych.

Front wyzwolenia seksualnego co do zasady nie głosi postulatów ekonomicznych czy związanych z ochroną środowiska, chociaż mimo to jego aktywiści często odnoszą się do wspomnianych zagadnień. Z czego wynika fakt, że typowy przedstawiciel tęczowych walczy również z kapitalizmem i głosi apokaliptyczne przepowiednie o zbliżającej się zagładzie ekologicznej? Powód jest bardzo prosty – LGBT stanowi część większej całości, właśnie spójnej ideologii, która dostarcza odpowiedzi na wszystkie „nurtujące” pytania. Mam oczywiście na myśli neomarksizm, zwany również w publicystyce marksizmem kulturowym.

W XX wieku, przede wszystkim za sprawą szkoły frankfurckiej, marksiści w sferze językowej (tylko taktycznie!) przestawili się na kategorie kulturowe, sprytnie ukrywając ekonomiczno-polityczny trzon swoich postulatów. Na czoło frontu postępu wysunęły się kobiety (feminizm), imigranci (multikulturalizm) czy właśnie „kochający inaczej” (LGBT). Wszystkie te grupy zasiliły nowy proletariat, którego wyzwalaniem są żywo zainteresowani animatorzy całego przedsięwzięcia. Tradycyjna walka klas została uzupełniona o walkę ras oraz walkę płci. Zmianie uległy etykietki, ale nie mechanizmy.

Węgry na kursie kolizyjnym

Ogromne poruszenie w całej postępackiej Europie, a może i na świecie, wywołała niedawna ustawa Węgrów, którzy postanowili zablokować propagandę środowisk LGBT w przestrzeni publicznej. Rzecz jasna, nie chodziło tutaj o żadne prześladowanie gejów jako jednostek, zwykłych ludzi, tylko o obronienie społeczeństwa, a zwłaszcza dzieci i młodzieży, przed ofensywą lewicowego radykalizmu. W mojej ocenie było to posunięcie ze wszech miar słuszne i roztropne.

Reakcje były możliwe do przewidzenia. Przykładowo niemiecki minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer, w rozmowie z „Augsburger Allgemeine”, stwierdził, że „wstrzymanie unijnego finansowania byłoby właściwym sygnałem odnośnie tego, jakie jest stanowisko Wspólnoty wobec ostatnio przyjętej na Węgrzech ustawy dyskryminującej osoby LGBTQI”. Co warto odnotować – choćby z czystej przekory – wypowiedział te słowa prominentny członek Unii Chrześcijańsko-Społecznej w Bawarii (CSU)… Chrześcijańskiej przynajmniej z nazwy…

Viktor Orbán z jednej strony trochę sobie nagrabił, bo teraz cały brukselski aparat kierowniczy chce go rozszarpać za „homofobiczną ustawę”, ale z drugiej strony wykonał krok, który realnie ochroni młodych Węgrów przed wpływem lewicowej propagandy. „Jestem przekonany, że prawem Niemców jest decydować o wychowaniu niemieckich dzieci. Jestem także pewien, że TYLKO Węgrzy mogą decydować o edukacji węgierskich dzieci, a na pewno nie będą o tym rozstrzygać Niemcy, Holendrzy czy Belgowie” – stwierdził wprost premier w oficjalnym oświadczeniu.

Od klasy do płci

O stanowisko w sprawie środowisk LGBT czy szerzej lewicy poprosiłem dr. Marcina Romanowskiego, wiceministra sprawiedliwości z Solidarnej Polski, który zauważa narastające zagrożenie ze strony „frontu postępu”:

– Jeszcze do niedawna marksiści całego zła tego świata upatrywali w stosunku do kapitału. Według nich, to on dzielił ludzi na lepszych i gorszych, będąc tym samym źródłem wszystkich nieszczęść klasy robotniczej. Dzisiejsze lewicowo-liberalne elity odwołują się do tej samej narracji, tyle że w miejsce kapitału stawiają płeć. To płeć ma dzielić ludzi na lepszych i gorszych, na tych, co partycypują w życiu społeczno-polityczno-gospodarczym, i na wykluczonych. Tymi ostatnimi mają być kobiety, ale również mniejszości seksualne i ludzie o odmiennej tożsamości płciowej – czyli właśnie środowisko LGBT. Tęczowy ruch jest więc nieodłącznym elementem ideologicznej narracji forsowanej przez skrajnych liberałów. Każda stygmatyzacja na tle płci czy tożsamości seksualnej ma być, w myśl tych poglądów, praprzyczyną niepowodzeń i życiowych trudności. W myśl haseł podnoszonych przez lewicową awangardę, zatarcie różnic między kobietą a mężczyzną, a może jeszcze wprowadzenie zupełnie nowej kategorii trzeciej płci oraz brak różnicy między orientacją seksualną i tożsamością płciową ma przynieść nowe wyzwolenie, ma być sednem liberalnej rewolucji – ocenił polityk.

Jakub Zgierski


REKLAMA