
Trudno znaleźć wolny termin wizyty u pediatry, zapełniają się oddziały szpitalne. Po miesiącach izolacji, zdalnej nauki i ograniczania kontaktów międzyludzkich dzieci na potęgę łapią infekcje, bo cierpią na deficyt odporności.
„W LuxMedzie, nawet szukając w rejestracji internetowej tuż po północy, nie da się znaleźć wolnego terminu u pediatry. Wszystkie są zajęte na najbliższych kilka dni” – powiedział „GW” ojciec 7-latki z Warszawy.
„Tak źle o tej porze roku jeszcze nie było. W przedszkolu syna wszystkie dzieci już są chore” – dodał.
Jak podała „GW”, przed gabinetami pediatrów zrobiło się tłoczniej niż zwykle na początku października. W przychodniach Medicover w tym i ubiegłym miesiącu, pediatria była jedną z dwóch, obok interny, najbardziej obleganych specjalizacji.
„Odnotowujemy bardzo duży wzrost liczby zachorowań u młodych pacjentów. Liczba infekcji we wrześniu i październiku, porównując do średniej z ostatnich czterech lat, jest wyższa o ok. 30 proc.” – powiedział dziennikowi Wojciech Sobczak-Wojeński z biura prasowego Medicoveru.
Więcej pracy mają również lekarze w szpitalach. „W oddziałach szpitalnych widzimy zwiększony napływ dzieci zakażonych wirusami oddechowymi, zwłaszcza wirusem RSV, co jest dla nas sporym zaskoczeniem” – powiedział pediatra i immunolog dr Wojciech Feleszko z kliniki pneumonologii i alergologii Dziecięcego Szpitala Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego.
Wirus RSV zaskoczył szpitalnych pediatrów, bo zwykle przypadki zakażenia nim pojawiały się dopiero na przełomie grudnia i stycznia.
Skąd tyle zachorowań u dzieci?
Obecny wysyp infekcji oddechowych może mieć związek z poziomem obostrzeń, restrykcji, nakazów zakazów wprowadzanych w imię walko z koronawirusem. Dzieciom drastycznie ograniczono kontakt z rówieśnikami, co przełożyło się na brak naturalnej odporności.
„W 2020 r. dużo bardziej skrupulatnie przestrzegaliśmy zasad higieny i ograniczaliśmy kontakty międzyludzkie, więc liczba wszelkich infekcji wirusowych była niższa. Żłobki i przedszkola okresowo były co prawda otwierane, ale rodzice bardziej uważali, nie posyłali tam dzieci, gdy były chore. Teraz, wraz z otwarciem szkół, zrobiło się miejsce dla wielu wirusów, w tym wspomnianego RSV” – powiedział dr Feleszko.
Poprzez zamknięcie w domach gros osób nie miały kontaktu z innymi wirusami czy bakteriami, przez co organizmy nie wytworzyły naturalnej odporności. Teraz obserwujemy tego opłakane skutki. Fachowo nazywa się to „deficytem odporności”.
Źródło: Gazeta Wyborcza/NCzas