Francuskie media i politycy zmieniają optykę postrzegania Polski

Parlament Europejski. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PE Twitter
Parlament Europejski. Zdjęcie ilustracyjne. Foto: PE Twitter
REKLAMA
Nasza „totalna opozycja” ma szansę obudzić się z ręką w nocniku. Teza o Polexicie prowadzonym przez PiS miała być przy poparciu Polaków dla UE na tyle nośna, by  stworzyć nowy front podziału politycznego. Chciano ustawić linię demarkacyjną w oparciu o spór –  „za” lub „przeciw” Unii. Chyba się przeliczyli i nie chodzi tu tylko o to, że politycy PiS zażegnują się, że są tacy pro-unijni.

Polexit byłby katastrofą nie tyle dla Polski, co dla państw UE. Wzmocniłby środowiska uniosceptyczne w krajach Zachodu, a także uruchomił procesy rozpadu. Dlatego nagle kanclerz Merkel przestaje nas z Unii wypychać, co dodatkowo jest spowodowane względami ekonomicznymi (Niemcy w Polsce i na Polsce zarabiają).

Jeszcze ciekawszy jest przykład Francji. Tutaj też widać wyraźny zakręt elit, chociaż sam Macron i jego ekipa niezbyt nas lubią, oskarżając o dumping socjalny, łamanie „praw LGBT”, a także obawiając się, że przykład Polski wzmacnia rodzimych „reakcjonistów”. Jednak już nie tylko prawicowi publicyści jak Zemmour,, politycy jak Le Pen, czy media, jak prawicowy tygodnik „Valeurs”, zaczynają w sporze Bruksela-Warszawa stawiać znaki zapytania i brać stronę Warszawy.

REKLAMA

Nie można wykluczyć tu geostrategicznego wyrachowania Paryża. Pozycja Francji w „tandemie z Niemcami”, jako motoru UE, jest coraz słabsza. Brexit zmienił układy, a Francja musi szukać dodatkowych sojuszników. Być może stąd wzięły się nagle deklaracje biorące stronę Polski w sporze z KE o „praworządność”. Taką opinię wygłosił np. francuski negocjator brexitu centroprawicowy polityk Barnier. Ostatnio także redaktor naczelny opiniotwórczego dziennika „Le Figaro”.

We Francji widać jednak pewien spór o Polskę i część tutejszych elit stawia jednak na krajową „opozycję totalną”. W tygodniku „L’Express” wydawanym przez grupę miliardera francusko-izraelskiego Patricka Drahiego, ukazał się ważny artykuł Jérémiego Gallona, który pisze:

„Nie możemy i nie wolno nam zerwać z Polską!”

Zaczęło się dobrze, ale dalej jest już o potrzebie zmuszenia do kapitulacji polskiego rządu. Jednym słowem schizofrenia polityczna. Zdaje się, że Francja z jednej strony weszła na ścieżkę realizmu, ale z drugiej nie umie się pozbyć pewnego rodzaju neokolonialnej wyższości wobec naszego regionu Europy.

Jérémie Gallon to specjalista do spraw europejskich, dyrektor zarządzający na Europę firmy doradztwa geopolitycznego McLarty Associates. Wykłada zagadnienia międzynarodowe w Sciences Po.

W tygodniku pyta, czy „prawo europejskie jest prawem kanonicznym, o które każdy spór byłby świętokradztwem? Zdecydowanie nie. Czy europejski projekt jest tak doskonały, że każde wezwanie do jego ulepszenia oznacza zmianę w paskudnego eurofobicznego nacjonalistę? Z wyjątkiem kilku Europejczyków, którzy utknęli w takich przekonaniach, nikt w to nie wierzy”.

Zaraz dodaje, że „kiedy jednak polski Trybunał Konstytucyjny stwierdza, że prawo europejskie musi być podporządkowane prawu polskiemu, kompromis nie jest możliwy”. Zarzuca Polsce, że traktuje Unię „à la carte”, czyli wybiera sobie z niej, to co korzystne dla kraju i np. chce otrzymywać fundusze europejskie, ale odrzuca to, co przekracza interesy narodowe.

Gallon górnolotnie mówi, że obowiązkiem „mężów stanu jest budowanie bardziej zjednoczonej i silniejszej Europy”. Dlatego, jego zdaniem, „Komisja Europejska musi użyć wszystkich dostępnych środków, by nagiąć populistyczny rząd u władzy w Warszawie. W obliczu Jarosława Kaczyńskiego, silnego człowieka reżimu, który na funduszach europejskich buduje system oparty na mecenacie i nepotyzmie, musimy wspierać to, co go zaboli”.

Dodaje – „dopóki obecny rząd będzie robił wszystko, aby osłabić Unię Europejską, to nie może dotknąć ani grosza z 34 miliardów euro pożyczek i 23 miliardów dotacji, których żąda od Brukseli, czyli europejskich podatników”.

Gallon następnie jednak podkreśla, że „mimo obecnych napięć politycznych”, Polska z racji swojej historii, demografii i geografii, a także „pod względem ekonomicznym” jest krajem, „który nie tylko jest fabryką Europy, ale przyciąga ośrodki badawcze i miejsca pracy o najwyższych kwalifikacjach”. Dodaje, że „na poziomie geopolitycznym Polska jest graczem regionalnym, którego głos i waga sprawiają, że jest niezbędna”.

Stawia więc wniosek, że jeśli chodzi o przyszłość europejskiej obronności i politykę zagraniczną, „ignorowanie lub zaniedbywanie Warszawy byłoby błędem”. Jak więc chce rozwiązać ową sprzeczność?

W wizji Gallona Polska to kraj „namiętnie proeuropejski”, którego „rząd tonie w przyprawiającej o mdłości mieszaninie demagogii i nacjonalizmu”. Dość łaskawie, ale mocno szowinistycznie tłumaczy rodakom: „dla nas, Francuzów, ważne jest przede wszystkim zrozumienie, że naród polski jest spadkobiercą tragicznej historii, która przekazała mu poczucie bezbronności i pragnienie jednorodności nieproporcjonalne do tych, które odczuwamy my”.

Historyczne doświadczenia Polski uważa za bagaż, który powoduje, że Warszawa „zawsze będzie preferować konkretne gwarancje bezpieczeństwa i solidarności” i daje przykłady:

„jeśli porozmawiasz z polskimi oficerami o armii europejskiej, przewrócą oczami. Jeśli powiesz im o wspólnych manewrach w terenie, będą cię słuchać z zainteresowaniem”. Jeśli omówisz europejską autonomię strategiczną przed polskimi przedsiębiorcami, nie przyciągniesz ich uwagi. Jeśli powiesz im o konkretnej europejskiej infrastrukturze, wodorze lub cywilnych projektach jądrowych, będą cię słuchać z uwagą. Jeśli będziesz pouczał polskich dyplomatów o niezbędnej „suwerenności europejskiej”, ich oczy zwrócą się na Waszyngton. Jeśli będziesz stale angażować ich w ważne europejskie decyzje, zyskasz ich szacunek i zaufanie”.

I właśnie w taki sposób politolog proponuje Polaków obłaskawiać. Coś się zmienia, ale na razie jednak Paryż jest daleki od uznania podmiotowości naszego kraju w Unii. Wolą poczekać na dojście do władzy „totalnej opozycji”, z którą współpraca ułoży się bezproblemowo. Nawet jednak artykuł „L’Express” pokazuje, że pewien opór i jasne artykułowanie swojego interesu ma sens.

REKLAMA