Imigrancki biznes. Kto i jak zarabia miliony

Imigranci na granicy polsko-białoruskiej. Foto: PAP/EPA
Imigranci na granicy polsko-białoruskiej. Foto: PAP/EPA
REKLAMA
Niebezpieczna sytuacja na polsko – białoruskiej granicy to świetny biznes dla organizacji przemytniczych, służb specjalnych i… rodziny Aleksandra Łukaszenki.

Dwa tygodnie temu organizacja Bypol skupiająca byłych oficerów białoruskich, którzy wymówili posłuszeństwo Łukaszence, ujawniła funkcjonowanie w Mińsku firmy pod nazwą Centrkurort, która – jak wynika z danych rejestrowych – zajmuje się świadczeniem usług turystycznych. Jako organ nadzorczy w aktach sprawy wpisano „Biuro Prezydenta Republiki Białorusi”.

Nie jest to niczym niezwykłym, bowiem w wielu krajach postradzieckich prawo pozwala, by prywatną firmę założyła instytucja lub osoba prawna, a nie tylko fizyczna. Firmę kontroluje Wiktar Łukaszenka – najstarszy syn białoruskiego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Wiktar Łukaszenka (uznawany de facto za numer dwa w państwie) jest również członkiem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, która kontroluje służby specjalne, policję i wojsko.

REKLAMA

Miliony dla wodza

Firma Centrkurort wystawia zaproszenia i wizy umożliwiające wjazd na Białoruś. Stawka za taką usługę wynosi do 2 tysięcy euro. W pakiecie są nie tylko dokumenty, ale również rezerwacja miejsca hotelowego w Mińsku i transport nad polską granicę. Jak wynika z wyliczeń Ośrodka Studiów Wschodnich, władze białoruskie przyjmują tygodniowo około 3,5 tysiąca imigrantów, co daje 14 tysięcy w ciągu miesiąca. Jeśli pomnożyć to przez 2 tysiące euro, daje to 28 milionów euro. Tyle zatem w ciągu jednego miesiąca zarobiła firma kontrolowana przez Łukaszenkę i jego syna na wydawaniu dokumentów, które umożliwiają obywatelom państw Bliskiego Wschodu wjazd na Białoruś i potem przejazd na polską granicę oraz wskazanie przemytnika, który nocą może przeprowadzić na drugą stronę.

Kto płaci opłaty za imigrantów? To proste. Czynią to… sami imigranci. Skąd mieszkańcy ubogich krajów afrykańskich mają takie pieniądze? Tutaj zachodzi następujący mechanizm: każdy, kto chce wyjechać nielegalnie do Unii Europejskiej, zapożycza się u swoich krewnych i przyjaciół – mówi Krystyna Kuźmicz – emerytowana oficer policji, dziś prywatny detektyw. – Potem, gdy już dostanie się do wymarzonego kraju, znajduje pracę i systematycznie oddaje swój dług.

W jaki sposób kandydaci na imigrantów nawiązują kontakt z firmą Centrkurort? Poprzez łączników czyli rekruterów działających w krajach Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Wyszukują oni kandydatów na nielegalnych imigrantów. Robią to metodami tradycyjnymi (rozpuszczają wiadomości na placach targowych, przekazują wszystkim swoim znajomym, aby ci puszczali informację dalej) albo bardziej nowoczesnymi (przez Internet, ogłoszenia w prasie). Za każdego, kto zgodzi się zapłacić za nielegalny transport do Unii Europejskiej, taki rekruter otrzymuje zapłatę: około 200 euro. Oczywiście jest ona później doliczana do honorarium dla Centrkurortu, więc ostatecznym płatnikiem nie jest firma z Mińska, tylko sam kandydat na uchodźcę.

Miliony w Mińsku

Imigrant zarobkowy, jeśli już uzbiera pieniądze na wizę i bilet, wsiada do samolotu i ląduje w Mińsku. Na transport do polskiej granicy czeka kilka dni. To czas, aby zrobić zakupy w miejscowym supermarkecie, na targu albo… w specjalnym sklepie wojskowym. W tym ostatnim kupić można namioty ze specjalną osłoną zapewniającą ciepło nawet w mroźne dni, buty umożliwiające wygodny spacer w trudnym terenie, termosy, sprzęt nawigacyjny, latarki, a nawet… okulary z funkcją podczerwieni umożliwiające widzenie nocą. Skąd niedoszły uchodźca ma na to pieniądze? Ze środków własnych, czyli musi je przywieźć ze sobą. Czytaj: pożyczyć od krewnych.

Na sprzedaży tego parawojskowego sprzętu, pomocnego koczującym na granicy, zarabia właściciel sklepu – zaprzyjaźniony z rodziną Łukaszenki, emerytowany pułkownik wywiadu wojskowego. Ile mógł zarobić? Tego oficjalnie nie wiadomo, ale nawet jeśli w jego progi zawitał tylko co dziesiąty imigrant (z 1400) i wydał tylko 100 euro, to przychód wyniósł 140 000 euro, czyli kwotę niebagatelną jak na warunki białoruskie.

Wielki przemyt

Po kilku dniach pobytu w Mińsku imigrant jedzie na granicę z Polską. I tutaj czeka go największe wyzwanie: przekroczenie linii granicznej wbrew przepisom w taki sposób, aby zmylić polską Straż. Najczęściej wiąże się to z zakupem „usługi” konkretnego przewodnika, czyli osoby związanej z białoruskimi służbami specjalnymi, która zna trudno dostępne szlaki i tajniki polskich systemów bezpieczeństwa. Przeprowadzenie jednej osoby to koszt od 500 do 2 tysięcy dolarów. Najczęściej odbywa się to nocą i jest elementem szerszego mechanizmu. Zauważyliśmy następujące zjawisko: dziesiątki imigrantów próbowało szturmować w jednym miejscu granicę, angażując wszystkie nasze siły – mówi oficer Komendy Głównej Straży Granicznej.

– A w tym czasie przewodnik z kilkoma osobami, niezauważony, przekraczał granicę w innym miejscu. Jego rolą jest doprowadzić swoich podopiecznych do miejsca, już po polskiej stronie, w którym czeka kierowca z samochodem. Tacy przemytnicy to nie są ludzie przypadkowi. To miejscowi Białorusini doskonale znający teren. Mamy wiarygodne informacje, że ci przemytnicy również muszą odprowadzić procent od każdego przedstawionego im imigranta, który chciałby skorzystać z ich usług – mówi nasz rozmówca ze Straży Granicznej. – Ten „procent” odbierają funkcjonariusze służb specjalnych Białorusi, którzy w zamian kontaktują szmuglerów z uchodźcami i zapewniają jednym i drugim nieformalny parasol ochronny.

Jak przyznaje nasz rozmówca, białoruskie KDB (największa służba specjalna odpowiedzialna za wywiad i kontrwywiad) ma z tych przemytników również pożytek operacyjny: dostarczają informacje o słabości polskiego systemu ochrony granic, co dla każdego wywiadu świata jest cenne.

Ostatni etap

Przemytnik doprowadza swoich klientów do miejsca, w którym czeka już kierowca, aby rozpocząć ostatni etap wędrówki, czyli przewiezienie imigrantów do Niemiec. To również ryzykowna działalność, bowiem wzdłuż granicy kursują wozy Straży Granicznej, których zadaniem jest identyfikować takich przemytników i zatrzymywać ich. W minionym miesiącu głośno było o kierowcach, którym prokurator stawiał zarzuty pomocnictwa w nielegalnym przekroczeniu granicy. Najgłośniejsze dotyczą dwóch obywateli Syrii, którzy wpadli w ręce policji po tym, jak spowodowali wypadki drogowe (w jednym przypadku śmiertelne). Jak wykazały śledztwa, obaj przyjechali na polsko-białoruską granicę z Niemiec, kierowani obowiązkami wynikającymi z islamu (pomóc innemu wyznawcy Mahometa), ale nie tylko. Za skuteczne przewiezienie imigranta przez Polskę do Niemiec, taki kierowca zarabia od 200 do 800 euro i jest to połowa opłaty ponoszonej przez imigranta. Drugą połowę inkasuje bowiem organizator takich podróży samochodowych. Są to najczęściej wyspecjalizowane gangi, mające doświadczenie w przemycie ludzi. Jest to więc kolejne ogniwo zainteresowane kryzysem na granicy.

Śledztwo wykazało, że kierowcy porozumiewają się z imigrantami i ich przewodnikami za pomocą popularnego komunikatora internetowego. Wszyscy zaś byli członkami zamkniętej grupy na popularnym portalu społecznościowym. To właśnie tam wymieniali się informacjami na temat tego, jak bezpiecznie przekroczyć polsko – białoruską granicę. Urządzenia, którymi dysponują polskie służby wprawdzie pozwalają na to, aby przechwycić takie rozmowy, nawet jeśli są prowadzone przez komunikatory. Problemem najczęściej jest bariera językowa – mówi Jerzy Dziewulski – były dowódca antyterrorystów na warszawskim Okęciu, dziś specjalista od bezpieczeństwa. – Co z tego, że uda się przechwycić taką rozmowę, jeśli później trudno znaleźć tłumacza, który przełoży ją na polski.

Wiele ogniw

Taki schemat działania wyłania się z przesłuchań tych przemytników, którzy na terytorium Polski zostali zatrzymani i zgodzili się złożyć zeznania. Z tych ustaleń wynika, że mamy do czynienia ze swoistą przestępczą zmową: przemytników, międzynarodowych grup przestępczych i służb specjalnych, a nad tym wszystkim parasol ochronny trzyma prezydent Białorusi.

W tej sytuacji trudno się dziwić, że z każdym dniem kandydatów na imigrantów przybywa na polską granicę i że codziennie, coraz bardziej agresywnie starają się oni szturmować zabezpieczenia by dostać się do naszego kraju. Ta sytuacja paradoksalnie jest też na rękę rządowi PiS. Stanowi bowiem świetny straszak przed znienawidzonym Łukaszenką (i stojącym za nim Putinem), a przede wszystkim pozwala odwrócić uwagę Polaków od katastrofalnych skutków rządów PiS.

Leszek Szymowski


REKLAMA