Jak wolnościowcy zatrzymali lockdown? Grzegorz Braun ujawnia

Grzegorz Braun.
Poseł Konfederacji, Grzegorz Braun. (Fot. PAP)
REKLAMA
Władza ma zbyt skromne siły na to, żeby nas wziąć za twarz. W związku z tym stara się przenosić obowiązki lockdownu, segregacji na samych obywateli. Sami obywatele w ciągu ostatniego 1,5 roku okazali się jednak nie tak podatni na tę operację robienia wody z mózgu i jeszcze innych gorszych rzeczy. Około połowy obywateli mówi: nie, dziękuję, nie chcę w tym partycypować, zwłaszcza, że ta operacja sama się kompromituje. Była pierwsza dawka, ostatnia prosta. Potem okazało się, że druga dawka, a potem, że te dwie pierwsze już są nieważne i teraz jest potrzebna trzecia – mówi w rozmowie „Najwyższym Czasem!” o koronawirusowej rzeczywistości poseł Konfederacji Grzegorz Braun.

Tomasz Sommer: Wszystko wskazuje na to, że obawa PiS-u przed tym, że jeżeli docisną kwestie lockdownowe, to natychmiast ileś procent – mówi się nawet o pięciu – przepłynie na Konfederację…

Grzegorz Braun: Kwestie lockdownowe i segregacyjne.

REKLAMA

Tak, ale że to ich powstrzymuje przed takimi działaniami.

Kluczowe jest to, że władza nie zdecydowała się wprowadzać frontowymi drzwiami projektu, który przenosi na pracodawców obowiązki dopilnowania segregacji.

Taki projekt już był gotowy.

Tak, wszystko na to wskazuje. Był gotowy, chociaż nie dano nam go do czytania.

Gdzieś jest.

Gdzieś tam jest, ale nie wprowadzili go frontowymi drzwiami, czyli nie wszedł do Sejmu jako projekt rządowy. Więc spróbowali od kuchni i dali prawdopodobnie ten sam projekt, żeby się pod nim podpisali posłowie PiS-u. Co też uczynili w grupie dostatecznej do wszczęcia tej procedury.

Ale się wycofali.

Wygląda na to, że gdzieś się pogubiły te podpisy. Stanął na konferencji prasowej poseł Hoc z PiS. Stanął także poseł Artur Dziambor, jeszcze raz brawa i podziękowania.

Miał tzw. dobry timing.

Tak jest. Wjechał Hocowi w konferencję prasową.

Całą swoją osobą.

I wygląda na to, że zadziałało, bo nie ma w systemie sejmowym takiego druku. Oczywiście wszystko może się jeszcze zdarzyć. Możemy przyjść do Sejmu 1 grudnia, inna sprawa, czy zostanie znowu wszczęta procedura ekspulsji, wyłączenia nas z obrad. Ale tutaj też jest pewien postęp w przyrodzie. Sprawy stają się coraz bardziej jaskrawe, również dla opinii publicznej. Magiczny, znachorski charakter tej procedury maseczkowej jest już zupełnie ewidentny, zwłaszcza od kiedy rozchodzą się w sieci zdjęcia przedstawicieli rasy panów, którzy oczywiście nie potrzebują przestrzegać tych wszystkich zarządzeń, których egzekwowanie jest czasem bardzo bezlitosne wobec zwykłych ludzi. Bankiet NBP bez masek. To jednak robi na ludziach wrażenie. Więc kiedy przyjdziemy do Sejmu 1 grudnia to się okaże, czy ten projekt zastaniemy. To jest takie działanie w ramach outsourcingu. Władza ma zbyt skromne siły na to, żeby nas wziąć za twarz. W związku z tym stara się przenosić obowiązki lockdownu, segregacji na samych obywateli. Sami obywatele w ciągu ostatniego 1,5 roku okazali się jednak nie tak podatni na tę operację robienia wody z mózgu i jeszcze innych gorszych rzeczy. Około połowy obywateli mówi: nie, dziękuję, nie chcę w tym partycypować, zwłaszcza, że ta operacja sama się kompromituje. Była pierwsza dawka, ostatnia prosta. Potem okazało się, że druga dawka, a potem, że te dwie pierwsze już są nieważne i teraz jest potrzebna trzecia.

Do czego doszliśmy?

Do momentu, w którym nasze wcześniejsze intuicje potwierdzają się w wymiarze faktycznym i prawnym. To jest też ta ekspertyza dotycząca bezprawności przymusu zamaskowania posłów na Sejm. Na jedno posiedzenie trochę to przystopowało prezydium Sejmu. Potem wróciło wzmożenie, ale jednak ludzie widzą gołym okiem, że to się nie trzyma kupy, jest bezpodstawne medycznie, merytorycznie i bezprawne. Zobaczymy czy z tym projektem nie wrócą do Sejmu. Ale na razie się cofnęli. Projektu nie pokazują. Prowadzone przez nas działania opóźniające mają sens.

Wprawdzie, jak mawiał towarzysz Lenin, jeden krok do tyłu, dwa do przodu.

Tak jest prowadzona ta operacja. Więc nie popadam w entuzjazm, jakieś przesadne złudzenie, że powiew wiosny pojawił się jeszcze jesienią i władza się opamięta, cofnie. Nie cofnie się. Ale dlaczego się tak spieszyli? Dlaczego jest z tym związana jakaś nerwowość po drugiej stronie. Idzie końcówka roku. Myślę, że ci ludzie też wobec swoich nadzorców, kontrolerów i właścicieli muszą smarować jakieś sprawozdania. Też muszą pokazać, co tam zrealizowali. Wydaje mi się, że są zagrożeni kompromitacją, ale nie wobec narodu, bo ta kompromitacja ich specjalnie nie przejmuje. Popatrzmy na cały cyrk z marszałkiem Terleckim, który jak zwykle najpierw kręcił się po Sejmie. Po czym ogłoszono, że jest zainfekowany. Następnie kolega poseł Jakub Kulesza zaczął dostawać nękające telefony z Sanepidu. Po czym, co sam zrelacjonował, pani marszałek wypomniała mu, że nie odbiera telefonów z Sanepidu. A skąd pani marszałek Witek wie, że Sanepid dzwoni do Kuleszy?

Wszystko wie, jak dyrektorka szkoły o każdym uczniu.

Z jednej strony w tym systemie pętla się zacieśnia. Walec na nas jedzie. Wiemy, co się dzieje w Austrii. Wiemy, co się dzieje w Australii. Ale z drugiej strony następuje autokompromitacja systemu segregacji sanitarnej i całej pandemiopsychozy. Myślę, że jest posunięta już bardzo daleko w stopniu, który nie był planowany, nie był przewidziany przez scenarzystów tej operacji. Czy zdążymy z tym procesem trzeźwienia narodu? Czy władza być może w aktualnym składzie do tego stopnia rozczaruje swoich mocodawców, że przyzwolą na jej wymianę?

Widać, że wprawdzie jako Konfederacja nie jesteście w stanie proponować ustaw z uwagi na to, że tylko raz czy dwa udało się zebrać 15 podpisów pod projektem, ale efekty przynosi samo trzymanie oka na celu.

Działania opóźniające mają sens. Nie możemy przeważyć szali zwycięstwa, nie możemy wyłożyć naszej talii kart, naszych ustaw i po prostu przeprowadzić pomysły stop segregacji sanitarnej czy benzyny, bez rządowych narzutów. Tego nie możemy łatwo przeprowadzić, ale samo wkładanie kija w szprychy, samo zadawanie pytań i publiczne wywoływanie do tablicy posłów tej zjednoczonej koalicji covidowej, jak widać jakieś rezultaty przynosi.

Zmieńmy temat. Chciałeś udzielić poręczenia tym osobom, które wskutek wydarzeń kaliskich trafiły do aresztu.

Nie chciałem tylko udzieliłem. To jest formuła urzędowa. Poręcza się, że taki to, a taki stawi się na każde wezwanie policji, prokuratury, sądu i nie będzie utrudniał prowadzonych postępowań. Udzieliłem poręczenia wszystkim trzem panom, którzy zostali zatrzymani. Następnie mimo m.in. udzielenia właśnie takiego poręczenia sąd zdecydował wydłużyć ten areszt na trzy miesiące. To jest bardzo poważna sprawa. Ja to publicznie deklarowałem i komentowałem jeszcze zanim sąd taką decyzję podjął, że chodzi tutaj o ludzi, z którymi nie wiążą mnie wspólne plany polityczne. To nie są moi serdeczni koledzy. Ale nie o to tutaj chodzi. Chodzi o swobodę debaty publicznej. Jest ewidentne, zwłaszcza po decyzji o areszcie na kwartał, że służby, organa i wymiar sprawiedliwości realizują tutaj zamówienie polityczne.

Jakie?

Takie, żeby dać przykład grozy. Żeby się następnie każdy trzy razy zastanowił, zawahał i cofnął, zanim publicznie wystąpi z jakimikolwiek twierdzeniami, gestami czy happeningami polemicznymi wobec wersji poprawnej politycznie. Uważam, że to jest sprawa pilotażowa dla projektu, o którym rozmawialiśmy już w ubiegłym roku. Projektu: skończyć z antysemityzmem z Dyrektywy wiedeńskiej z roku 2018, którą referowaliśmy i omówiliśmy m.in. na stronach książki „Nowa normalność”. W październiku rząd Rzeczpospolitej Polskiej w osobie wicepremiera, ministra Glińskiego przyjął tzw. roboczą definicję antysemityzmu. Po całej akcji kaliskiej nie słyszę wiele o jakichś deliktach, które by wyczerpywały znamiona przestępstw kodeksowych. Natomiast słyszę bardzo dużo o antysemityzmie. A antysemityzm, jakich byśmy definicji nie próbowali opracować, zawsze będzie budził wątpliwość, że  jest wtedy, kiedy ktoś nie lubi Żydów, czy też może czasem wtedy, kiedy kogoś nie lubią Żydzi. To, w związku z tym nie jest przestrzeń prawno-ustrojowa. To jest przestrzeń publicystyczna, a może nawet, jak w wypadku kaliskim, przestrzeń happeningowo-artystyczna. Pomijam już kwestie historyczne.

Dlaczego?

Tam akurat rekwizytem pewnych działań o charakterze happeningowym stał się tzw. statut, przywilej kaliski. Owszem fakt historyczny z XIII wieku. Tyle, że tekst rozpropagowany i utrwalony w dziejopisarstwie od czasów ostatniego Piasta i pierwszych Jagiellonów, to jest ewidentna fałszywka, apokryf. Polecam opracowanie imponującego XIX-wiecznego historyka Romualda Hubego na ten temat. Pytanie czy polemiki historyczne mają podlegać w Polsce cenzurze prewencyjnej? Ja jestem przeciwny. Ani mi brat, ani swat, ani kolega jeden, drugi, trzeci, którzy tutaj występują w głównych rolach, ale upominam się o wolność debaty publicznej. Adwokat poinformował mnie, że czyniono mu  pierwszego dnia trudności w dotarciu do informacji, dokąd w ogóle przewieziono aresztowanych. Jeszcze raz powtarzam, że moja diagnoza jest taka: działanie na zamówienie polityczne. W tych okolicznościach wyrażam niepokój o zdrowie, kto wie, może i życie aresztowanych. Jeżeli to ma być przykład grozy, aby innych skutecznie nastraszyć, to kto wie, jakie tam scenariusze mają scenarzyści?

rozmawiał Tomasz Sommer


REKLAMA