Białoruś. Migranci nagle „zniknęli”

Migranci w Mińsku na Białorusi Źródło: Telegram
Migranci w Mińsku na Białorusi. Źródło: Telegram
REKLAMA

Przybysze z Bliskiego Wschodu, którzy od lata byli bardzo widoczni w Mińsku na ulicach czy w centrach handlowych, nagle „zniknęli”. „Sytuacja się zmieniła” – mówi PAP Kurd Aga, który ciągle jest w białoruskiej stolicy, ale ma coraz mniej nadziei na przedostanie się do Polski i Niemiec.

Centrum handlowe Galereja, w którym jeszcze na początku listopada można było codziennie zobaczyć setki mężczyzn mówiących po kurdyjsku lub arabsku, wyludniło się. W strefie gastronomicznej zajęte były w piątek pojedyncze stoliki, a restauracja kuchni bliskowschodniej Ramiz świeciła pustkami.

„Turyści”, bo tak nazywały migrantów białoruskie władze, zniknęli również sprzed budynku Galerei. Nie ma już rzędów plecaków i śpiworów, które przez kilka miesięcy, począwszy od lata, były tam stałym widokiem.

REKLAMA

„Nie widzę tych ludzi prawie w ogóle” – mówi Sasza, który mieszka „w samym centrum tego centrum”, przy ulicy Kisielowa. „Wcześniej, spacerując codziennie z psem koło hotelu Białoruś (naprzeciwko Galerei), w pobliskim parku czy obok hotelu Jubilejnaja, spotykałem ich cały czas” – opowiada. Podejrzewa, że przyczyną może być pogoda – w Mińsku na dobre zaczęła się już zima, na ulicach leży śnieg.

Migranci, z którymi rozmawiała PAP, wyjaśniają, że „sytuacja się zmieniła”. „W Galerei jest niebezpiecznie. Milicja zatrzymuje ludzi i wywozi na lotnisko, na samoloty do Iraku, do Irbilu” – mówi Aga. Jest irackim Kurdem, na Białorusi jest już od ok. 40 dni.

„W ten sposób wyjechali już wszyscy moi znajomi, kilkanaście osób” – dodaje. On sam ciągle nie zdecydował się na wyjazd, chociaż, jak przyznaje, praktycznie stracił nadzieję na przekroczenie „zielonej granicy” z Białorusi do Polski.

„Również na granicy jest teraz inaczej. Białoruskie wojsko (pogranicznicy) nie pozwala na przekraczanie granicy. Wcześniej pomagało” – opowiada.

Kurdowie z Iraku, bo to oni stanowią większość wśród osób, które przybyły na Białoruś, by przedostać się nielegalnie do Polski, a potem do Niemiec, wciąż są w Mińsku. Wynajmują mieszkania w miejscach oddalonych od centrum, próbują podejmować ostatnie próby przejścia granicy.

„To jest moje marzenie – dostać się do Niemiec. Ale czuję, że zrobiłem już wszystko, co mogłem. I nie udało się” – wyznaje Aga. W strefie granicznej był już ponad 10 razy. Jego ubrania pachną ogniskiem.

Na „przeprawę” przez Białoruś wydał już ponad 6 tys. dolarów – to koszty wizy, przelotu do Mińska i pobytu w Mińsku oraz przejazdy taksówką na granicę (ok. 200 USD). Nie wchodzi w to jeszcze opłata za „transfer”, która miała być zrealizowana po dotarciu do Niemiec.

Roż jest już w domu, w mieście Sulajmanijja. Na własny koszt wyleciał do Dubaju, a potem do Irbilu w Iraku. Roż podjął dobrowolną decyzję o powrocie, gdy zobaczył, że przeprawa przez granicę jest niebezpieczna. Przyjechał na lotnisko w ubiegły czwartek, gdy usłyszał o bezpłatnym locie wywozowym Iraqi Airways, który jednak się nie odbył. Kupił bilet z przesiadką w Dubaju za własne pieniądze. Tego samego dnia zatrzymała go milicja i skierowała do odizolowanej strefy na lotnisku, gdzie migranci oczekiwali na iracki samolot. Zwrócił bilet.

„Na pierwszy i drugi lot nie załapaliśmy się, bo w pierwszej kolejności zabierano rodziny z dziećmi. W końcu poprosiliśmy, by nas wypuszczono i jeszcze raz kupiliśmy sami bilety. Po prostu nie chcieliśmy tam dłużej koczować” – relacjonował.

„Doleciałem. Inshallah, za dziesięć minut będę w domu” – napisał kilka dni temu.

Lotami repatriacyjnymi, organizowanymi przez władze Iraku, wyleciało już z Mińska ponad 2600 osób.

PAP

REKLAMA