Dr Witczak: Omikron to straszak. Sama zakaźność nie powinna nas martwić [WYWIAD]

Dr Piotr Witczak/Fot. screen YouTube/
Dr Piotr Witczak/Fot. screen YouTube
REKLAMA
Wskazuje się, że wariant omikron jest pięć razy bardziej zakaźny niż obecnie dominujący wariant delta. Sama zakaźność nie powinna nas martwić. Powinniśmy się martwić przede wszystkim zjadliwością. Wstępne informacje, które pojawiają się czy to z Afryki, czy z Izraela wskazują, że ten wariant powoduje łagodny lub umiarkowany przebieg, chociaż ryzyko zakażenia jest duże – mówi w rozmowie z „Najwyższym Czasem!” dr Piotr Witczak.

Rafał Pazio: Pojawił się tzw. wariant omikron. Z mediów dowiadujemy się, że są przypadki zakażenia tym wariantem w kolejnych krajach. Jak się właściwie ustala, że człowiek jest zarażony covidem w wersji omikron, a nie deltą? 

Dr Piotr Witczak: Bada się to poprzez sekwencjonowanie genomu SARS-CoV-2 wyizolowanego z próbek, które są pobrane od pacjentów z zakażeniem. Na tej podstawie porównuje się z genomem dostępnych wariantów i sprawdza się różnice, m.in. w jakich regionach nastąpiły zmiany i mutacje, czy to w białku kolca, czy w innych fragmentach. W ten sposób określa się potencjalną ucieczkę tego wariantu przed odpornością. Przewiduje się także zakaźność i zjadliwość tego wirusa. 

REKLAMA

Jak Pan ocenia działanie omikrona?  

Podejrzewam, że jest to bardziej czynnik, który ma na celu wystraszenie społeczeństwa. Podobna sytuacja była przy wariancie delta. Mówiło się, że ma być bardzo zakaźny, wystarczy przelotny kontakt. Podobno nawet kamery monitoringu wychwytywały moment zakażenia. Tego typu koncepcje były absurdalne, a założenia czysto teoretyczne, niepotwierdzone naukowo. Natomiast wszystko to było przedstawiane przez media tak, żeby wystraszyć społeczeństwo, które wtedy bardziej akceptuje różne restrykcje. Przestraszonym społeczeństwem łatwiej manipulować, łatwiej je kontrolować. Wariant omikron został szumnie nazwany super-wariantem, z tego względu, że wykryto tam wiele różnych mutacji, m.in. mutację w białku kolca. Od razu chcę nadmienić, że osoby, które naturalnie przechorowały COVID-19 są w dużo lepszej sytuacji, ponieważ ta naturalna odporność jest bardziej różnorodna, skierowana na różne fragmenty wirusa. Naturalna odporność jest bardziej trwała względem różnych mutacji, które pojawiają się w obrębie białka kolca. Większość mutacji wariantu omikron pojawiła się właśnie w obrębie tego białka. Można przypuszczać, że odbije się to negatywnie przede wszystkim na takich osobach, które mają wyłącznie odporność poszczepienną. Wskazuje się, że wariant omikron jest pięć razy bardziej zakaźny niż obecnie dominujący wariant delta. Sama zakaźność nie powinna nas martwić. Powinniśmy się martwić przede wszystkim zjadliwością. Wstępne informacje, które pojawiają się czy to z Afryki, czy z Izraela wskazują, że ten wariant powoduje łagodny lub umiarkowany przebieg, chociaż ryzyko zakażenia jest duże. 

Czy wirus mutuje w ten sposób, żeby zwiększyć swoją zjadliwość? 

Jest taka możliwość w szczególności przy stosowaniu szybkiej i masowej immunizacji społeczeństwa. Naturalnie wirusy mają taką tendencję, zwłaszcza te które przechodzą ze zwierząt na człowieka, że początkowo są bardziej zjadliwe, później ta zjadliwość ustępuje. Natomiast przy masowej immunizacji wywieramy presję selekcyjną w szczególności na białko kolca, które będzie szybciej mutować. Zwłaszcza, kiedy szczepimy masowo w okresach sezonowych infekcji. Może być tak, że w wyniku wymuszonych poprzez presję selekcyjną mutacji dojdzie do wyewoluowania wariantu, który jest bardziej zakaźny. Ale to jest gdybanie. Na ten moment chcę uspokoić wszystkich. Ten wariant prawdopodobnie jest bardziej straszakiem, niż rzeczywiście istotnym zagrożeniem. 

A ile może pojawić się jeszcze tzw. wariantów wirusa? 

Cały czas się pojawiają. To, że ten wariant został rzekomo wykryty właśnie w Botswanie i RPA dwa tygodnie temu nie znaczy, że tam pojawił się po raz pierwszy. Nie znaczy, że nie ma go w Europie. Trudno powiedzieć, w którym miejscu na świecie pojawia się nowy wariant i ile tych wariantów jest. Cały czas będą się pojawiały, zwłaszcza że mamy do czynienia z masową i szybką immunizacją poprzez szczepionki, które nie hamują istotnie transmisji. Teraz Pfizer zadeklarował produkcję szczepionki, która będzie dostosowana do nowego wariantu. Presja selekcyjna będzie trwała cały czas, bez końca. Trochę nas ratuje to, że spora grupa populacji ma odporność naturalną, więc to jest taki silny fundament odporności zbiorowej. Jednak może być ona nie do osiągnięcia, biorąc pod uwagę, że koronawirus czy wirus grypy mutują na tyle szybko, że będą cały czas powodować infekcje sezonowe. Jest to pewna forma treningu immunologicznego. Powinnyśmy się do tego przyzwyczaić, zaakceptować to i traktować jako jakieś naturalne zjawisko, które ma na celu wyrobienie pewnej odporności. Nie martwić się za każdym razem, że będą jakieś poważne przebiegi, zgony z powodu tej infekcji. One były i cały czas będą. Nie możemy popadać w histerię z tego powodu. 

Przy każdym tzw. szczycie fali wzbudzana jest bardzo silna presja na kolejne szczepienia, obostrzenia i ograniczenia. Jak Pan postrzega to, co się obecnie dzieje wokół pandemii?

Fale są ściśle zależne od ilości testów. Proszę zwrócić uwagę, że każda osoba, która chce skorzystać ze świadczeń medycznych musi się przetestować. Tych fałszywie dodatnich wyników jest sporo, w szczególności u osób bezobjawowych. Biorąc pod uwagę ograniczenia testów PCR i antygenowych, przy ogólnie wysokim poziomie zakażeń w sezonie infekcyjnym, zawsze możemy wygenerować sporą ilość przypadków covid. Pytanie, czy to rzeczywiście jest covid? Czy rzeczywiście główną przyczyną jest wirus Sars-CoV-2. U większości osób, które trafiają do szpitala z powodu pozytywnego wyniku testu, powód przyjęcia może być zgoła inny. Często dochodzi do jakichś nadkażeń, czy zakażenia się nawet koronawirusem już w szpitalu. Wtedy stan pacjenta bardzo się pogarsza. To, co dzieje się aktualnie, jest kwestią masowego testowania głównie osób bezobjawowych, ale również oczywiście objawowych, co bardzo mocno nakręca pandemię. I to należy zawsze weryfikować. Jeśli ktoś mówi o wzroście liczby przypadków, to trzeba weryfikować, ile jest testów w danym okresie. W ten sposób porównywać te statystyki.

Nawiązując do Pana słów, czy lepiej wirusa przechorować w domu?

Biorąc pod uwagę, jak funkcjonuje opieka zdrowotna w tym momencie, zgłoszenie się do szpitala niesie za sobą pewne ryzyko. Dlatego, jeśli ktoś ma pewne choroby współistniejące, które są czynnikiem ryzyka, to powinny być one dobrze leczone. W momencie, kiedy pacjent ma pozytywny wynik testu, przenoszony jest na oddział covidowy. Niejednokrotnie traktuje się tego pacjenta niemalże jak osobę z Ebolą. To dodatkowo rodzi stres. Opieka nie jest adekwatna, przede wszystkim w kontekście dodatkowych schorzeń. Na oddziałach dosyć często pracują rezydenci. Personel medyczny rotuje. Jakość świadczonych usług w kontekście niektórych skomplikowanych schorzeń jest słabsza. Dlatego mimo wszystko polecam tutaj metody, które się sprawdzają. Niekoniecznie te polecane przez konwencjonalną medycynę. W ostatnich dniach pojawiło się badanie sugerujące, że amantadyna może być skuteczna. Jest także dużo możliwości profilaktycznych. Najlepiej mieć kontakt z dobrym lekarzem, który ma doświadczenie w leczeniu covida. Także unikać pochopnego zgłoszenia się do szpitala. Wiemy również, że osoby które otrzymują pozytywny wynik testu bardzo emocjonalnie reagują na taką sytuację. Nawet może to prowadzić do somatyzacji, nasilenia się przebiegu. Stres odgrywa tu bardzo ważną rolę. Trzeba podchodzić do testów z dystansem. Wynik potencjalnie może być fałszywy, a po drugie objawy mogą być spowodowane przez zupełnie inny patogen niż ten, który wyszedł w teście.

Kolportowana jest taka opinia, że do szpitala trzeba jechać wtedy, kiedy obniża się saturacja.

Nie jestem klinicystą. To pytanie jest bardziej do osoby, która ma doświadczenie w leczeniu pacjentów z covid oraz jest świadoma tego, jak saturacja spada. Trudno mi określić progi. Saturacja bardzo wielu osobom spada przy różnych infekcjach. Pytanie, gdzie jest ten moment krytyczny, kiedy rzeczywiście lepiej oddać się w ręce personelu medycznego ratując zdrowie lub nawet życie.

Czy szczepionki są skutecznym zabezpieczeniem przed covid?

Wiemy na pewno, że szczepionki nie są wystarczająco skuteczne w zapobieganiu zakażenia. Osoba, która się zaszczepi nie powinna liczyć na to, że szczepionka spowoduje, że wirus nie namnoży się w organizmie. Może liczyć natomiast na to, że w istotny sposób będzie mniejsze ryzyko cięższego przebiegu i zgonu z powodu covid. Jednak badania różnicy w poziomie testowania, mimo pewnych czynników zakłócających sugerują, że ochrona spada z czasem. Najważniejsze jest jednak pytanie, na które w dalszym ciągu nie ma odpowiedzi. Czy ogólna korzyść z tych szczepień przewyższa ryzyko. Żeby odpowiedzieć musimy porównać dwie populacje. Osoby zaszczepione i niezaszczepione w kontekście chorobowości i śmiertelności z jakiejkolwiek przyczyny. Sprawdzić to w poszczególnych kohortach wiekowych. Jeśli będą tu różnice na korzyść osób zaszczepionych, będą mniej chorowały i umierały, to mamy jednoznaczny dowód, że szczepionka jest ogólnie skuteczna i bezpieczna. Co z tego, że szczepionka chroni przed ciężkim przebiegiem covid-19, jeśli się okaże, że zwiększa ryzyko m.in. zakrzepicy czy udarów. Ministerstwo Zdrowia posiada takie dane. Pozostaje kwestia, żeby takie dane przedstawić. Ale tej dobrej woli do tej pory nie było. Zakładam, że albo jest coś do ukrycia, albo po prostu jest ogólna niechęć do tego, żeby takie dane przekazywać. Podobną analizę przeprowadzono w Wielkiej Brytanii. Wykazano, że różnica między zaszczepionymi i niezaszczepionymi w zakresie zgonów z jakiejkolwiek przyczyny była nieistotna statystycznie. A nawet śmiertelność z jakiejkolwiek przyczyny była większa w kohorcie osób zaszczepionych. To jest kluczowe, żeby to wykazać. Dla wielu z nas ryzyko może przewyższa korzyść. Ale potrzebujemy danych, o których wspominałem. 

rozmawiał Rafał Pazio


REKLAMA