Wojna secesyjna w Agorze. Jak pobito się o pieniądze i wyprano wiele brudów

Agora/wyborcza/Adam Michnik i siedziba
Adam Michnik i siedziba "Gazety Wyborczej"należącej do Agory/Foto: PAP/ Andrzej Rybczyński
REKLAMA

„Mówimy Lenin, a w domyśle partia, mówimy partia, a w domyśle Lenin” – pisał Włodzimierz Majakowski, bolszewicki wieszcz o wodzu rewolucji i partii, która go wspierała. W III RP podobny żarcik od trzech dekad „chodził” na temat Agory i „Gazety Wyborczej”. Mówiliśmy „Wyborcza”, a w domyśle była Agora. Mówiliśmy Agora, a w domyśle była „Gazeta Wyborcza”. Czy możliwe, aby partia wzięła się za przysłowiowe łby z Leninem? A Lenin z partią? A jednak! 

W imperium założonym przez Adama Michnika wybuchła wojna domowa, zwana przez niektórych pracowników „wojną secesyjną”. Redakcja Adama Michnika chce bowiem, aby Agora „zwróciła wolność” „Gazecie Wyborczej” i pozwoliła się jej usamodzielnić. „Wyborcza” bowiem okazuje się być nad wyraz dochodowym medium i niespecjalnie ma ochotę dorzucać się do finansów koncernu.   

REKLAMA

„Pół roku po wybuchu konfliktu pomiędzy Zarządem Agory SA a redakcją Gazety Wyborczej wracamy do punktu wyjścia. Zarząd po raz kolejny podejmuje decyzję o zwolnieniu Jerzego Wójcika, wydawcy Gazety Wyborczej. Oznacza to, że Zarząd zdecydował się na konfrontacyjne rozwiązanie sporu, ale też – co gorsza – nie wyciągnął z niego żadnych wniosków. Przeciwnie, otwarcie redakcji na dialog i kompromis uznano za słabość. Naszym zdaniem oznacza to, że Zarząd nie zrezygnował z prób podporządkowania Gazety Wyborczej swoim interesom” – tak zaczynał się jeden z wielu artykułów, w którym dziennikarze „Wyborczej” zaczęli recenzować zarząd spółki Agora – Wydawcy „Gazety Wyborczej”. 

Raport Czuchnowskiego 

To nie są bynajmniej przepychanki na korytarzu. Wojciech Czuchnowski, jeden z najbardziej znanych dziennikarzy „Wyborczej”, przeprowadził śledztwo dziennikarskie w sprawie… inwestycji Agory. Napisał on raport, który wysłał do zarządu i rady nadzorczej spółki, członków Agora-Holding oraz zespołu redakcyjnego „Wyborczej”. Wyliczył, że nieudane projekty i inwestycje w latach 2008-2020 kosztowały Agorę ok. 260 mln zł. Zarząd Agory odpowiedział, że raport Czuchnowskiego to „opinie, teorie i projekcje”; zapowiedział też „niezbędne kroki”, ale nie sprecyzował, czego mają one dotyczyć. 

„Taki raport napisałem, został w niedzielę wysłany do zarządu, rady nadzorczej i holdingu oraz całego zespołu Gazety Wyborczej”– mówił Czuchnowski portalowi Wirtualnemedia.pl. „Zawarty jest w nim szereg pytań. Mam nadzieję, że na te pytania dostaniemy odpowiedzi” – zaznacza. Dziennikarz nie chce zdradzać szczegółów swojego tekstu. „Napisałem tam, że zdaję sobie sprawę, iż jest to samowolne działanie bez porozumienia z kierownictwem redakcji i oddaję się do dyspozycji jej kierownictwa” – podsumował Czuchnowski.

Dziennikarzom portalu mówił, że nie ma informacji, aby „raport został negatywnie przyjęty”. „Mam raczej pozytywne głosy, również ze strony zespołu. Nikt z zarządu do mnie osobiście również się nie zwrócił” – podkreślał. Kierownictwo „Wyborczej” oświadczyło, że nie wiedziało o planach Czuchnowskiego i nie konsultowało ich, ale „będzie go wspierać i chronić wszelkimi dostępnymi metodami”. 

Agora zresztą nie pozostała dłużna i wbiła kierownictwu „Wyborczej” mocną szpilę, ujawniając jego oczekiwania finansowo-bytowe.

„W czasie pandemii Jarosław Kurski i Jerzy Wójcik [wspomniany wydawca „Wyborczej” – dop. red.] zwrócili się do zarządu z propozycją nowych warunków pracy – wyłącznie dla siebie samych. Ich oczekiwania obejmowały m.in. 12-miesięczne okresy wypowiedzenia, dodatkowe 12-miesięczne odprawy, dodatkowe urlopy zdrowotne, samochody i pełną opiekę medyczną dla rodzin”.

Zarząd Agory zaznaczył, że „na takich warunkach nie pracuje w Agorze nikt” i poinformował, że odmówił Kurskiemu i Wójcikowi spełnianie ich oczekiwań.

„Ta odmowa stanowiła jedną z przyczyn konfliktu. Adamie [Michniku – dop. red.], w czasie wtorkowego spotkania z pracownikami mówiłeś, że chodzi tu o pieniądze, pieniądze, pieniądze. Nie sposób się z tym nie zgodzić” – podkreślił zarząd Agory. 

Osią sporu jest 250 tys. cyfrowych subskrypcji. To dziś sprawia, że „Wyborcza” jest rentowna, by nie rzec: turbodochodowa. Jarosław Kurski i Adam Michnik przypisywali sukces tych subskrypcji Jerzemu Wójcikowi. „Agora” zaś przekonuje, że to była zasługa byłej prezes, Wandy Rapaczyńskiej, która przekonała kierujących „Agorą” do tego kierunku rozwoju, a za stworzenie odpowiedniego zespołu odpowiedzialny był inny pracownik. „Wyborcza” w cyfrowej sprzedaży jest liderem polskiego rynku i jednym z największych sprzedawców cyfrowych wydań na świecie.  

„Na koniec chcemy podkreślić, że Jerzy Wójcik nie jest już pracownikiem Agory. Zakończyliśmy tę współpracę, mimo dużych osiągnięć Jerzego. Decyzja jest ostateczna, powrotu nie będzie” – podkreślił zarząd Agory. „Są takie zachowania, które nie mogą być akceptowane w żadnej organizacji” – dodał. 

Michnik: uwolnić „Wyborczą” 

Śledztwo Czuchnowskiego to ostrzeżenie dla zarządu Agory. Oficjalnie zresztą Adam Michnik puszcza na swoich łamach teksty wzywające Agorę do „uwolnienia” Wyborczej.

„Zarząd Agory na stronie internetowej podkreśla swoją społeczną odpowiedzialność. Dziś miarą tej społecznej odpowiedzialności, niestojącej w sprzeczności z interesami akcjonariuszy, jest odwaga przyznania, że rola Agory jako kustosza i protektora Gazety Wyborczej dobiegła końca” – napisali dziennikarze „Wyborczej” w tekście „Pozwólmy Gazecie Wyborczej iść dalej swoją drogą”. 

Dalej dziennikarze zwracają uwagę, że w ostatnich 21 latach po debiucie giełdowym firmy cena akcji spadła z ok. 100 zł do 8 zł.

Generalnie przekaz „Wyborczej” jest taki, że funkcjonowanie na giełdzie nie wyszło. Zarząd wydawcy okazał się niekompetentny, więc skończmy ten eksperyment. Faktycznie zaś jest tak, że dziennikarze „Wyborczej” zdali sobie sprawę, iż to ich firma dziś zapewnia „Agorze” strumień gotówki. Dodatkowym czynnikiem, który sprawił, że „Wyborcza” chce się usamodzielnić, jest sukces lewicowej strony oko.press. To „dziecko” „Wyborczej” funkcjonuje dziś całkowicie w oparciu o tzw. ekonomię twórców, czyli dobrowolne datki i równie dobrowolne abonamenty (regularne wpłaty) czytelników. Michnik i Kurski już wiedzą, że gdyby ustawić „Wyborczą” w ten sam sposób, będzie ona samowystarczalna, na poziomie zapewniającym wysokie pensje kierownictwu. 

Bo właśnie kwestie zarobków są sprawą drażliwą w „Wyborczej”. Dziś zarobki zwykłych dziennikarzy są drastycznie mniejsze od zarobków kadry kierowniczej, weteranów. Dla przykładu: wybijający się dziennikarz jednego z dodatków regionalnych „Wyborczej” zarabia zaledwie 2800-3000 zł miesięcznie. Pensje kierownictwa zaś były rynkowe w zupełnie innych czasach. Stąd też próba Jarosława Kurskiego (pierwszy zastępca redaktora naczelnego, faktycznie rządzący gazetą), aby ewentualne wypowiedzenie takiej umowy związane było z dwuletnim faktycznym wypowiedzeniem.  

Krótko mówiąc: w „Wyborczej” pobito się o pieniądze. Michnik i jego dziennikarze nie dostaną „Wyborczej” z powrotem, bo to niemożliwe – pozew złożyć by mogli wszyscy obecni akcjonariusze spółki, w tym fundusze emerytalne. Ewentualny wykup tytułu przez dziennikarzy jest mało realny, bo jego koszty byłby za wysokie. Dlatego walka będzie trwała. Obie strony pokazały, że są zdeterminowane i nie zawahają się „prać brudy”. 

Z tej bijatyki wewnątrz „Wyborczej” satysfakcję mają ci, którzy zawsze zarzucali jej hipokryzję i wywyższanie się ponad innych. Trudno o lepszy dowód, że tak naprawdę zawsze chodziło o kasę, niż to, co obecnie dzieje się w Imperium Adama Michnika… 

Jan Piński


REKLAMA