„Człowiek słaby i niezdecydowany”. Janusz Korwin-Mikke wspomina stan wojenny

Poseł Konfederacji Janusz Korwin-Mikke podczas konferencji prasowej w Sejmie, 10 bm. (rg/doro) PAP/Rafał Guz
Janusz Korwin-Mikke podczas konferencji prasowej w Sejmie. (rg/doro) PAP/Rafał Guz
REKLAMA
Wprowadzenie stanu wojennego 13 grudnia 1981 roku przerwało mi liczne działania wydawnicze i organizacyjne – więc byłem zły. Z drugiej strony jako prawicowiec wiedziałem, że największa szansa na zasadniczą naprawę państwa powstaje wtedy, gdy ruszą się siły zbrojne; co jak co, ale związek zawodowy do tej roli się na pewno nie nadaje.

Zastanawiałem się: co robić. Narzucało się wstąpienie do Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego (PRON), co zrobili liczni konserwatyści i narodowcy – np. p.prof. Maciej Giertych – jednak postanowiłem się wstrzymać. I dobrze zrobiłem: już po kilku dniach okazało się, że do PRON-u zleciała się swołocz wszelaka, która chciała zrobić karierę – więc absolutnie nie było szans, by przy pomocy PRON-u cokolwiek zdziałać.

Pisać? Pisałbym. Cenzura w stanie wojennym zelżała – ale wychodziły tylko dwa dzienniki („Trybuna Ludu” i „Żołnierz Wolności”) oraz jeden tygodnik („Polityka”). Co prawda cenzura usunęła mi konkurencję „opozycji” bredzącej o „prawach człowieka”, „sprawiedliwości społecznej”, „socjalizmie d***kratycznym” (który miał być o niebo lepszy od „d***kracji socjalistycznej”!), „prawach pracownika”, „niezależnych związkach zawodowych” i innych głupotach rządzących obecnie w Unii Europejskiej – ale też nie pozwalała otwarcie atakować socjalizmu.

REKLAMA

Kiedy zaczęło wychodzić więcej pism, mój słynny, krążący wtedy w głębokiej konspiracji przed „opozycją” tekst „Zastanawiająca tęsknota” został odrzucony nie tylko w podziemnej prasie „soliduraków”, ale i w oficjalnym „Życiu Warszawy”. Nie, nie przez cenzurę – redakcja skonsultowała go z KOR-owcami! Liczyłem, że WRON-a wzorem p.gen. Augusta Pinocheta przeprowadzi zasadnicze reformy – choćby na wzór chiński. Śp. Mirosław Dzielski proponował nawet oksymoron: „Socjalizm indywidualistyczny”. Rozczarowałem się: po dwóch miesiącach WRON-a ogłosiła „listę towarów wyłączonych spod reformy gospodarczej”; były na niej w zasadzie wszystkie towary (z wyjątkiem koszulek polo – o ile pamiętam), więc ogłosiłem, że przechodzę do opozycji i po kilku dniach wylądowałem w „internacie”.

Pociecha taka, że jak w lipcu wychodziłem, to akurat pakowano tam lewaków-opozycjonistów. Więc znów mogłem się łudzić – do 1984 roku, gdy junta zamiast – jak na wojskowych przystało – reformę wprowadzić, urządziła referendum. I cofnęła się, bo „za” głosowało „tylko” 44% ludzi. Podejrzewam, że przyczyną był charakter p.gen. Wojciecha Jaruzelskiego.

Już po oddaniu władzy eurosocjalistom wiele razy rozmawiałem z p.Generałem i za każdym razem odnosiłem wrażenie, iż jest to człowiek bardzo miękki – a to dlatego, że w zagadnieniach politycznych i gospodarczych poruszał się jak pijane dziecko we mgle. Reformy à la Pinochet czy Xiao-Ping Deng przeprowadzić nie mógł, „bo polałaby się krew”. On naprawdę przejęty był tym, że w „Wujku” zginęło dziewięciu (a w Lubinie jeszcze trzech) górników. Co jako „zbrodnię” zarzuca p.gen. Czesławowi Kiszczakowi obecny reżym. Oczywiście nie wolno ludzi zabijać, by zabijać – ale jeśli przy okazji budowy fabryki ginie średnio 10 robotników, to nie powód, by nie budować fabryk! Jeśli przy okazji budowy nowego ustroju w Chile zginęło 1500 lewaków (z czego zresztą połowa, jak się okazuje, to ofiary lokalnych porachunków – np. kochanek żony szefa policji powiatowej…) – to trudno, Nawet gdyby miało zginąć 10 tysięcy, nie wolno się wycofać z czynienia rzeczy słusznych!

Jeśli już mamy liczyć trupy, to w zamachu majowym zginęło 379 ludzi. Z drugiej strony junta na jakiś czas zakazała ruchu pojazdów mechanicznych – więc trzeba liczyć, że wskutek wprowadzenia stanu wojennego nie zginęło ok. 1000 osób. Jeśli ktoś sprawność ustroju mierzy liczbą nieboszczyków.

P. Generał to człowiek słaby i niezdecydowany. Kandydat na dyktatora walczy i jeśli mu się nie uda – ginie. W ostateczności przygotowuje sobie samolot, by w przypadku klęski uciec do Moskwy czy Budapesztu. Nie wierzyłem i nie wierzę, że p.Generał planował zrobienie przewrotu przy pomocy Armii Czerwonej – natomiast wierzę ostatnio odkrytym zapiskom p.gen. Wiktora Anoszkina, adiutanta śp. marsz. Wiktora Kulikowa, że chciał wybadać, czy gdyby nie powiodło Mu się pronunciamiento 13 Grudnia i wybuchły powszechne rozruchy, to Sowieci udzielą Mu pomocy w ich tłumieniu. To by dopiero mogły być ilości ofiar!

P. Generał, polemizując ze zboczeńcami spod znaku PiS, podnosi słusznie, że ich wiara w tę notatkę zaprzecza elementarnej logice. „Jeśli rzekomo nie wierząc w zdolność zrealizowania stanu wojennego własnymi siłami, prosiłem o zapewnienie pomocy, to uzyskując odpowiedź odmowną, albo stan wojenny nie zostaje wprowadzony, albo okazuje się samobójczą, krwawą awanturą”. Nie, nie, p.Generał nie planował wprowadzenia stanu wojennego siłami rosyjskimi – chciał tylko zapewnienia o pomocy, gdyby Jego plan się nie powiódł! Ale powtarzam: w takim przypadku należy zginąć jak śp. Zbawiciel Allende – albo uciec jak Sese-seko Mobutu czy Mojżesz Czombe. A nie liczyć na bratnią pomoc.

Problem w tym, że rozmaici dyktatorzy uciekający przed Gniewem (tfu!) L**u z reguły zabierali ze sobą worki pieniędzy (a raczej mieli w bankach za granicą odłożone miliardy). P. Generał nic takiego nie miał. Purytanin był: nie pił (co jest dowodem, że nawet pod rosyjskim protektoratem można zrobić karierę, nie pijąc!) nie palił, kobiety w rękę całował, mówił piękną, czystą polszczyzną i nie kradł – jeśli nie liczyć tego, że mieszkał i mieszka w odebranej w 1945 roku prawowitemu właścicielowi willi, którą potem wykupił. No, ale to socjaliści uznają za realizację „sprawiedliwości dziejowej” – i w podobnej sytuacji były setki tysięcy beneficjentów warszawskiego „dekretu Bieruta”.

To już ćwierć wieku z hakiem. Dziś patrzę na stan wojenny jak na zaprzepaszczoną szansę. Bo w Polsce niczego – nawet reformy gospodarczej – nie daje się zrobić energicznie i do końca. Wszystko się jakoś rozmydla… A gromada mamlaków każe uczyć dzieci szkolne, że najlepszy jest kompromis! I takie są skutki…

Janusz Korwin-Mikke

Tekst archiwalny. Ukazał się kilka lat temu w tygodniku „Najwyższy Czas!”

REKLAMA