Wszyscy kłamali?! Skruszony oficer BOR zmienił wersję ws. wypadku z udziałem Beaty Szydło. „Nie mogłem dłużej z tym żyć”

Rozbity samochód rządowy odwożony na lawecie / Fot. PAP
Rozbity samochód rządowy odwożony na lawecie / Fot. PAP
REKLAMA
Oficer BOR, który w 2017 r. brał udział w wypadku kolumny wiozącej ówczesną premier Beatę Szydło, wyznał, że zarówno on, jak i reszta funkcjonariuszy składali w śledztwie w tej sprawie fałszywe zeznania. Skruszony oficer postanowił zmienić wersję wydarzeń dopiero, gdy przeszedł na emeryturę.

„Gazeta Wyborcza” rozmawiała z Piotrem Piątkiem, emerytowanym od marca 2021 roku funkcjonariuszem Służby Ochrony Państwa, która w 2018 roku zastąpiła Biuro Ochrony Rządu.

Piotr Piątek twierdzi, że w lutym 2017 roku był w grupie funkcjonariuszy rządowej kolumny wiozącej premier Beatę Szydło, gdy jedna z limuzyn kolumny zderzyła się z seicento kierowanym przez 20-letniego Sebastiana Kościelnika.

REKLAMA

Sumienie każe mi wyznać prawdę o wypadku premier Beaty Szydło. (…) Są ludzie, którzy chcą, by prawda nie przedostała się do opinii publicznej. Fatalnie się z tym czuję, nie mogłem dłużej z tym żyć – mówi w rozmowie z „GW” emerytowany oficer.

Według jego relacji, strona rządowa wspierana przez policję i prokuraturę od początku robiła wszystko, by zdjąć odpowiedzialność z funkcjonariuszy i ich szefów, a obciążyć kierowcę seicento. W śledztwie okazało się, że tajemniczo zostały uszkodzone nagrania z monitoringu, a wszyscy BOR-owcy zapewniali, że kolumna jechała prawidłowo, używając sygnałów świetlnych i dźwiękowych.

Emerytowany oficer Piątek twierdzi teraz, że to ostatnie było nieprawdą – kolumna nie używała sygnałów dźwiękowych.

Biegli, którzy rekonstruowali przebieg wypadku w Oświęcimiu, nie byli w stanie potwierdzić, czy kolumna jechała z włączonymi sygnałami dźwiękowymi, czy też nie. A to był kluczowy aspekt w sprawie. Prokuratura zdecydowała się oprzeć całą sprawę na zeznaniach funkcjonariuszy BOR i oskarżyła o spowodowanie wypadku Kościelnika

Za każdym razem, gdy jeździłem do domu pani premier, nie włączaliśmy syren. Jechaliśmy po cichu, żeby nie wzbudzać sensacji. Chodziło o to, żeby ludzie nie widzieli, że władza „się wozi i panoszy”. Przed przesłuchaniem usłyszałem tylko: „Piotrek, wiesz, jak było…”. Ja sobie zdawałem sprawę, że chcąc dalej pracować i awansować, musiałem mówić to, co reszta – mówi po blisko pięciu latach od wypadku.

Do zeznań na łamach „GW” emerytowanego oficera odniósł się Sebastian Kościelnik.

„Przełom, który mógłby zaoszczędzić prawie 5 lat życia, ale lepiej późno niż wcale” – napisał na Twitterze.

Wypadek z udziałem Beaty Szydło. Na jakim etapie jest postępowanie sądowe?

Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Policja podała, że trzy rządowe samochody z ówczesną premier Szydło (jej pojazd był w środku) wymijały fiata seicento. Jego kierowca przepuścił pierwszy samochód, a następnie zaczął skręcać w lewo i uderzył w auto, którym jechała ówczesna szefowa rządu, a które w konsekwencji uderzyło w drzewo. Poszkodowana została premier oraz funkcjonariusz BOR.

Prokuratura oskarżyła kierowcę fiata o nieumyślne spowodowanie wypadku. Sąd w Oświęcimiu w 2020 r. wydał wyrok, zgodnie z którym jest on winny nieumyślnego spowodowania wypadku. Zarazem warunkowo umorzył postępowanie na rok. Sąd uznał także, że za wypadek odpowiada też kierowca BOR.

Z taką decyzją sądu nie zgodziła się ani prokuratura, ani obrona Kościelnika. W marcu tego roku ruszył proces odwoławczy w tej sprawie.

REKLAMA