W Belgii martwią się „rasistowską instrumentalizacją feminizmu”. Czy słyszeliście o „feminacjonalizmie”?

Zdjęcie ilustracyjne. / fot. PAP/Darek Delmanowicz
REKLAMA
Belgijski nadawca publiczny RTBF popularyzuje książkę Sary R. Farris „W imię kobiet”, w której rzuca rzuca wyzwanie kobietom w ogóle, a feministkom w szczególności, o „instrumentalizację ich walki w usprawiedliwieniu polityki rasistowskiej”.

Okazuje się, że feminizm daje „podkładkę” rozmaitym „rasistom”. Farris jest neo-marksistką. RTBF na kanwie jej teorii „feminacjonalizmu”, przypomina, że „już w 2001 r. wojna z Afganistanem została rozpoczęta „w imię kobiet”, chociaż potępiały ją niektóre feministki”. „Ten sam pretekst do obrony praw kobiet służy w naszych krajach zachodnich jako alibi” m.in. w krytyce imigracji.

W genderowym aspekcie mężczyzn z krajów islamskich uważa się np. za „prześladowców” i „niebezpiecznych”, podczas gdy kobiety są „ofiarami”. Rozciąga się to na stygmatyzację imigrantów muzułmańskich, ale można podobno teorię rozszerzyć na populacje Europy Wschodniej, gdzie mężczyźni są stereotypowo traktowani jako „mafiosi”, a kobiety jako „ofiary handlu ludźmi”.

REKLAMA

Sara Farris nie neguje istnienia takich relacji dominacji męskiej w populacjach migrantów, ale zauważa tu „dziwną zbieżność stanowisk partii nacjonalistycznych, neoliberałów i organizacji feministycznych w stosunku do migrantów”. Chodzi więc o wykorzystywanie haseł feminizmu do ideologii nacjonalistycznych.

Ciekawe, że jej teoria „feminacjonalizmu” z góry zakłada, że migracja nie może być sama w sobie zła i że właśnie stąd może pochodzić owa „dziwna zbieżność” poglądów prawicy i feministek, których poglądy wyrastają przecież z tego samego pnia cywilizacyjnego.

Farris upatruje „spisek” i twierdzi, że walka o prawa kobiet, staje się pożywką dla „partii prawicowych, a nawet skrajnie prawicowych”, które „z jednej strony stygmatyzują te populacje”, a z drugiej strony przykrywają własną „przemoc i nierówności w naszych rzekomo wyższych społeczeństwach”.

Uważa, że to „nagłe zainteresowanie tych partii prawami kobiet zasługuje na przeanalizowanie”, bo zdaniem autorki, prawicowe partie instrumentalizują do swoich celów hasła organizacji feministycznych i zarazem tuszują „inne występki systemu patriarchalnego”. Tak tworzy się ów „femonacjonalizm”. Ze strony autorki jest to czujność iście rewolucyjna…

Podsumowując, Farris uważa, że niektórzy politycy dopasowują się do postulatów ruchu feministycznego w celu usprawiedliwiania własnych postaw rasistowskich i ksenofobicznych, argumentując, że imigranci są seksistami i zakładając wyższość społeczeństw zachodnich. Autorka broni prawdziwego feminizmu, wskazując na sekciarskie wykorzystywanie tego ruchu do niecnych celów własnych, opartych na nietolerancji, ignorujących seksizm i brak rzeczywistej równości płci także na Zachodzie.

Bzdury i wielopiętrowe konstrukcje myślowe pogrobowców Marksa ciągle mogą jeszcze zadziwiać. Dodajmy, że Sara Harris jest członkiem Rady Redakcyjnej „Materializmu Historycznego” i redaktorem recenzji w „Socjologii Krytycznej”. Zajmuje się gender studies i tematami migracji, płci i „rasy”. Jednak to, że te lewackie bzdury popularyzuje publiczny nadawca Królestwa Belgii świadczy już tylko o masochizmie lub idiotyzmie tubylców.

W tle jest jednak polityka. Na poparcie swojej tezy Sara S. Farris skupiła się na trzech krajach: Francji, Włoszech i Holandii. Analizuje rzecz jasna wypowiedzi polityków partii narodowych z tych krajów. RTBF znajduje tu łatwo odniesienia do sukcesów we Flandrii podobnego ugrupowania Vlaams Belang… Analiza marksistki okazuje się więc przydatna. Twierdzą nawet, że „autorka przekonująco demaskuje” antyimigracyjne hasła.

REKLAMA