Korwin-Mikke: Ja i kobiety [FELIETON]

Poseł Konfederacji Janusz Korwin-Mikke podczas konferencji prasowej w Sejmie, 10 bm. (rg/doro) PAP/Rafał Guz
Janusz Korwin-Mikke podczas konferencji prasowej w Sejmie. (rg/doro) PAP/Rafał Guz
REKLAMA

O tym, co najprawdopodobniej zajdzie w przyszłym roku, mówiłem już i pisałem – więc może pora o tym, co JA mam zamiar robić Anno Domini MMXXII.

Oczywiście nadal walczyć będę z socjalizmem. Mam jednak wrażenie, że w umysłach ludzi myślących socjalizm jest już totalnie skompromitowany – a innych nie ma co przekonywać, bo idioty nikt nie przekona.

REKLAMA

Natomiast socjalizm nie pojawił się znikąd. Ma swojego ojca i matkę – a są nimi: równouprawnienie kobiet i d***kracja.

Socjalizm tylko w Związku Sowieckim i w Kambodży pojawił się nagle; wszędzie indziej rozwijał się stopniowo, obdarowując coraz więcej ludzi „zdobyczami socjalnymi”. Jak słusznie zauważył p.Eryk Hobsbawn w książce: „Wiek kapitału. 1848-1875”, w tym ćwierćwieczu panował dziki, drapieżny kapitalizm – czyli kapitaliści żyli w nieustannej obawie przed bankructwem… – i to powodowało postęp. Fin de siècle to już była piękna epoka konsumpcji zdobyczy poprzedniego ćwierćwiecza. Jednak już wszyscy mieli dość „wyścigu szczurów” – pragnęli bezpieczeństwa, które jest zabójcze dla rozwoju.

D***kracja też rozwijała się stopniowo. Gdy raz obalono ideę rządów jednostki, rozszerzanie praw wyborczych było konsekwencją nieuniknioną – co zauważył już Platon. W CK Monarchii było pięć klas wyborców – i każda miała równą siłę głosu… z tym, że pierwsza liczyła kilkanaście tysięcy wyborców, a ostatnia kilkadziesiąt milionów… Jednak stopniowo to rozszerzano i można śmiało zakładać, że gdyby Cesarstwo i Królestwo nie rozpadło się po wojnie światowej, to dziś panowałaby w nim taka sama d***kracja jak w USA.

Z tym, że nie jest to ostatnie słowo d***kracji. Najpierw prawo głosu uzyskali wszyscy mężczyźni (w USA nawet Murzyni), potem kobiety, potem urzędnicy państwowi, potem wariaci i przestępcy… Dotyczyło to również wieku: początkowo by głosować trzeba było mieć 35 lat, potem 23, 21, 19, 18… Obecnie w niektórych państwach w niektórych wyborach obniżono to do lat 16.

Dlaczego tak się dzieje? Mechanizm jest prosty. Jeśli jest w społeczeństwie kilka konkurujących partyj, to jedna proponuje rozszerzenie liczby wyborców. Jeśli kiedyś przypadkiem wygra – realizuje swoją obietnicę w nadziei (bynajmniej nie płonnej), że nowi elektorzy zagłosują na nią, utrwalając jej rządy.

A potem nie ma jak tego cofnąć…

Czy niedługo prawo głosu uzyskają goryle i 13-latkowie? Sądzę, że nie – a to dlatego, że zanim to nastąpi, d***kracja padnie. Ale gdyby nie padła – to nastąpi to jak dwa a dwa daje cztery.

Zobaczmy, jak to działało w przypadku prawa wyborczego kobiet. Lewica używa tu słów: „Kobiety wywalczyły sobie prawa wyborcze”. Jest to totalne kłamstwo. Owszem, były demonstracje sufrażystek – ale traktowane były przez kobiety jako dziwactwo; coś jak demonstracje p.Marty Lempart.

Wszyscy mówiący o zdobyczach kobiet zapominają o jednym: ani jedna kobieta nie głosowała za przyznaniem praw wyborczych kobietom – z tej prostej przyczyny, że sufrażystki nie miały prawa głosu. Prawo głosu narzucili kobietom „postępowi mężczyźni” – czyli Lewica, mająca nadzieję, że kobiety na nią zagłosują.

A jakie było stanowisko kobiet? Pomińmy szarą masę kobiet, która miała to w nosie (a potem, jak to szara masa, glosowała na Lewicę…) – i popatrzmy na niewielką elitę sufrażystek – i znacznie większą elitę konserwatystek. Woman’s Anti-Suffrage Association (powstała już w 1870 roku!) ogłosiła, że „Prawo głosu dla kobiet zredukuje specjalną ochronę oraz metody wpływu dostępne kobietom, zniszczy rodzinę i zwiększy liczbę wyborców skłaniających się ku socjalizmowi”.

Jak dziś, po 150 latach, widzimy: kobiety miały rację.

Niestety, postępowym mężczyznom chodziło właśnie dokładnie o to: by zmusić kobiety do pracy w przemyśle, by zlikwidować wpływy konserwatystek, by rozwalić rodzinę i mieć pod ręką dostępne młode wolne kobiety – i zwiększyć liczbę lewicowych wyborców.

Co ciekawe: „The New York Times” początkowo popierał to „prawo kobiet”  – ale potem zmienił stanowisko i zaczął winić brak męskości, wskutek którego mężczyźni nie potrafili się przeciwstawić sufrażystkom; „kobiety otrzymają prawo głosu, jeśli mężczyźni nie okażą się dostatecznie silni i mądrzy oraz, można śmiało powiedzieć: dostatecznie męscy, by temu zapobiec”.

Jak wiadomo, mężczyzna jest leniem i perspektywa, że będzie mógł rządzić stadkiem kobiet pracujących za niego, była, jak widać, bardzo ponętna… O wszystkim jednak zdecydowała wojna światowa: mężczyźni poszli na front i rzeczywiście na wielu stanowiskach zastąpiły ich kobiety. Ten przykład przekonał każdego leniucha!

Od stu więc lat kobiety w USA głosują – i w efekcie mają to, co mają.

Dopóki nie zlikwidujemy d***kracji i równouprawnienia kobiet, nie zlikwidujemy socjalizmu – bo kobiety nawykły do tego, że ktoś się nimi opiekuje – i zawsze będą głosowały za bezpieczeństwem i państwem opiekuńczym. Jeśli mamy zlikwidować socjalizm, musimy zlikwidować wpływ kobiet na politykę. Wpływ poprzez głosowanie – bo wpływ elity, czyli konserwatystek, jest oczywiście korzystny. Zwracam tu uwagę, że np. w sprawie aborcji nie tylko elity: większość kobiet jest przeciwko aborcji (i znów: za aborcją są mężczyźni, pragnący łatwo „pozbyć się kłopotu”).

Pozbawienie kobiet (czynnego!) prawa głosu jest najłatwiejszym sposobem dokonania wyłomu w murze d***kracji. Należy zastosować metody Lewicy: odwołać się do ludzi skrzywdzonych i poniżonych. I właśnie obecnie mężczyźni są taką „klasą”: są wyzyskiwani i poniżani, już sam ZUS daje wielomiliardowe przelewy od mężczyzn do kobiet. Specjalne przepisy narzucające numerus clausus dla mężczyzn w wielu branżach, narzucanie niemęskich wartości, jako to bezpieczeństwo zamiast ryzyka – to wszystko jest przez mężczyzn boleśnie odczuwane.

I trzeba zdecydowanie temu się przeciwstawić.

Z drugiej strony konserwatyści powinni wspierać konserwatywne ruchy kobiet, jak w USA tradwife – czyli żona tradycyjna. Kobiet, które nie są idiotkami, by harować na trzech etatach (praca zawodowa, zaopatrzeniowiec i dom), tylko chcą być paniami. Paniami w swoim domu. Na który ochoczo haruje pracowity mężczyzna.

Janusz Korwin-Mikke


REKLAMA