
Ostatnie głośne przypadki świadczą o tym, że narastający terror ze strony skrajnej lewicy na uczelniach nie oszczędzi również tych bardziej umiarkowanych zwolenników postępu.
W czasie chińskiej rewolucji kulturalnej najradykalniejszymi działaniami odznaczali się członkowie Czerwonej Gwardii, czyli tzw. hunwejbini – młodzi, fanatyczni i w pełni oddani ideologicznym celom komuniści, którzy nie mieli skrupułów w rozprawianiu się z „wrogami ludu”, także we własnym obozie politycznym.
Odchylenie terfistowskie
Jak pokazuje historia, nierzadko większym wrogiem od reakcjonisty okazuje się odchyleniec, z którym jeszcze niedawno walczyło się ramię w ramię w imię rewolucji. W „dyskursie” (ideologiczna przestrzeń wymiany poglądów, która nie jest tym samym co dyskusja!) polskiej lewicy problematyka tzw. terfizmu pojawiła się dopiero w 2020 roku. TERF to angielski akronim zwrotu „trans-exclusionary radical feminism”, który oznacza, w dosłownym tłumaczeniu, trans-wykluczający radykalny feminizm. Spokojnie! Śpieszę z odpowiedzią. Otóż według nowej mądrości etapu feministki, które nie uważają transseksualistów za kobiety, odrzucając w ten sposób literkę „T”, popełniają zbrodnię transfobii. Dopuszczają się odchylenia terfistowskiego.
W pierwszej połowie grudnia ofiarą „cancel culture”, czyli starej poczciwej poprawności politycznej, względnie lewicowego terroru ideologicznego, padła dr Magdalena Grzyb, doktor nauk prawnych z Katedry Kryminologii WPiA UJ. W ramach „Kampanii 16 Dni Przeciwko Przemocy ze względu na płeć” Sekcja Psychologii Sądowej, należąca do Koła Naukowego Studentów Psychologii Uniwersytetu Jagiellońskiego, zorganizowała szereg paneli dyskusyjnych. Ze swoim wykładem o kryminalistycznych aspektach zabójstw kobiet i mężczyzn miała wystąpić wspomniana badaczka, jednak wokół jej „kontrowersyjnych” wypowiedzi niespodziewanie narosła atmosfera prawdziwej nienawiści. Nasza kryminolog (kryminolożka?) odważyła się na coś niewybaczalnego:
„Zastąpienie w przepisach prawa kategorii płci biologicznej «płcią odczuwaną» jest dla kobiet niekorzystne i szkodliwe. A to dlatego, że dyskryminacja prawna i społeczna kobiet ma swoje źródła właśnie w tym, co Stanisław Krawczyk ironicznie nazywa «genitalną wspólnotą losów»” – stwierdziła publicystka na łamach Kultury Liberalnej w artykule „Transpłciowość, kapitalizm i ostracyzm. Odpowiedź Stanisławowi Krawczykowi”.
Powyższa wypowiedź jest najczęściej przytaczana w kontekście oskarżenia dr Grzyb o transfobię, czyli stanowisko sprzeczne z obecnie wyznaczonym kierunkiem rewolucji. Zwrócę w tym miejscu uwagę na kwestię języka – to terfizm ma być radykalny, bo nie zalicza mężczyzn do kategorii „kobiety”, a nie – jak wskazywałaby logika – transgenderowy feminizm, stanowiący de facto kolejny etap rozwoju tej szkodliwej ideologii. Mimowolnie nasuwa mi się na myśl nawiązanie historyczne do bolszewików Lenina (bolszynstwo, czyli „większość”), którzy w rzeczywistości w obozie rosyjskich socjalistów byli grupą marginalną. Za pomocą odpowiedniego doboru pojęć zdołali wykreować narrację sprzeczną ze stanem faktycznym.
Wróćmy jednak do śmiałych tez dr Grzyb:
„Teoria queer i związany z nią koncept niebinarności są tworami myśli postmodernistycznej, które być może brzmią atrakcyjnie intelektualnie i może są kuszące dla młodych wykształconych z wielkich miast, ale w praktyce rodzą trudne do zaakceptowania społecznie konsekwencje i w niewielkim stopniu mogą poprawić sytuację zmarginalizowanych grup społecznych” – napisała z kolei w artykule „Margot a sprawa kobiet” dla Kultury Liberalnej.
Tego było już za wiele. Liberalna feministka porwała się na zanegowanie zdobyczy 3 fali feminizmu, czyli przede wszystkim teorii queer, która stanowi jedną ze składowych gender studies. Bez ogródek zmisgenderowała Margota, nie przyjmując do wiadomości jego (ups) niebinarności. A na deser udowodniono jej, że nie pieje z zachwytu nad realizacją zawodową tzw. sexworkerek, czyli prostytutek, ewentualnie… (tu pada słowo, o którym pomyślałem).
„Czy prostytutki są ofiarami handlu ludźmi? Nie, bo nie. Czy Nigeryjka prostytuowana przez nigeryjskiego sutenera z Wielkiej Brytanii czy Hiszpanii, któremu winna jest 60 tys. euro za przeszmuglowanie jej do Europy, jest «prostytutką dobrowolną»? Oczywiście – ich zdaniem – tak” – pisała Grzyb, komentując zażartą dyskusję, która rozpętała się w czasie jej prelekcji.
Zgadza się! Wykład finalnie się odbył, ponieważ władze uczelni pragnęły zadbać o zachowanie bezpiecznej możliwości wymiany poglądów w przestrzeni uniwersyteckiej… A tak serio to raczej jestem skłonny uznać, że po prostu rektor nie chciał dalszego rozdmuchiwania sprawy, która i tak trafiła na celownik mediów. W tym momencie transaktywiści są wciąż zbyt słabi, aby skutecznie wywierać wpływ na decydentów. Biorąc pod uwagę fakt, że do akcji wkroczył jeszcze sam minister Przemysław Czarnek wraz ze swoim „Pakietem Wolności Akademickiej”, trzeba było zgodzić się na jako taki kompromis.
(Anty)faszyści szukają faszystów
Źle się dzieje na Uniwersytecie Jagiellońskim. W ostatnich tygodniach poważne problemy dotknęły również Łucję Dzidek, doktorantkę astrofizyki, która dodatkowo prowadzi Akademickie Towarzystwo Myśli Konserwatywnej. W jej przypadku katalog oskarżeń okazał się niepomiernie większy, ponieważ uwzględniał – jak udało mi się sprawdzić – m.in.: nazizm, faszyzm, fanatyzm, fundamentalizm, rasizm, homofobię czy transfobię. Chciałoby się powiedzieć, że to piękne portfolio, prawda? Chociaż ja sobie ironizuję, rozmaite lewicowe stowarzyszenia postanowiły podejść do sprawy nadzwyczaj poważnie. Przykładowo „Czerwona Młodzież – OM PPS Małopolska”, czyli młodzieżówka Polskiej Partii Socjalistycznej, zapragnęła arbitralnie wskazać, kto może, a kto nie może wypowiadać się publicznie:
„Jako Czerwona Młodzież mówimy głośne NIE faszyzmowi i mowie nienawiści w przestrzeni publicznej! Nie ma naszej zgody na antynaukowe, nienawistne poglądy w przestrzeni Uniwersytetu, który powinien być ostoją takich wartości jak inkluzywność, tolerancja i wiedza oparta na rzetelnych badaniach naukowych. Poglądy Łucji Dzidek godzą w ład społeczny i zagrażają wspólnocie Uniwersytetu Jagiellońskiego. Doktorantka sama wyklucza się ze społeczności akademickiej atakując ją i nie uznając egzystencji osób, które do niej należą. Nie kieruje się faktami naukowymi, ale własnymi uprzedzeniami, które śmie wypowiadać publicznie i zamieszczać w Internecie” – deklarują młodzi lewicowcy na swoim profilu na Facebooku.
„Studencki Komitet Antyfaszystowski Kraków” poszedł o krok dalej, uznając, że taka persona powinna zostać niezwłocznie usunięta z uczelni. Powodem są nieodpowiednie poglądy, które uderzają w zasadzie we wszystkie dogmaty współczesnej lewicy (multikulti, LGBT, feminizm):
„Reagujemy na faszyzm! Sprawa Łucji Dzidek wciąż jest głośna, zaś sama doktorantka nie zauważa swoich błędów. Wciąż szkodzi i jeśli nic z tym nie zrobimy to wciąż szkodzić będzie. Naszym zadaniem, jako Studenckiego Komitetu Antyfaszystowskiego, jest zatrzymanie tego typu działań. Uważamy, że jeśli ktoś jawnie i bez mrugnięcia okiem głosi poglądy nazistowskie, to mamy prawo domagać się usunięcia go z uczelni” – czytamy we wpisie.
Chociaż Internet aż pęka od ataków i bluzgów pod adresem Łucji Dzidek (oczywiście kultura wypowiedzi nie obowiązuje przedstawicieli obozu postępu), władze uczelni nie mają raczej podstaw do tego, aby ją ukarać czy potraktować zarzuty poważnie. Przyznała to sama „oskarżona” w wywiadzie udzielonym portalowi „Myśl Konserwatywna”:
„Takie zarzuty zostały mi już postawione. Konkretnie jeden – naruszenie kultury wypowiedzi i powszechnie aprobowanego sposobu prowadzenia dyskursu. Wyjaśniłam rzecznikowi dyscyplinarnemu, że nie użyłam żadnych słów wulgarnych ani pogardliwie nacechowanych, a moim celem nie było obrażenie kogokolwiek. Proszę zauważyć, że postawiony mi zarzut odnosi się wyłącznie do formy moich wypowiedzi, nie do ich treści. Rzecznik dyscyplinarny, dr Paweł Czarnecki, specjalista w zakresie prawa karnego, dokładnie przeanalizował wszystkie materiały zgłoszone mu przez studentów i stwierdził, że nie dostrzega w nich znieważenia jakiegokolwiek człowieka czy grupy ludzi, nawoływania do łamania prawa, promowania ustroju faszystowskiego ani jakichkolwiek działań, które wykraczałyby poza dopuszczaną prawem wolność słowa. Na oficjalny werdykt jeszcze czekam” – twierdzi doktorantka w rozmowie zatytułowanej „Kultura ostracyzmu”.
Jako że sprawa jest rozwojowa, na pewno jeszcze do niej wrócimy. Jedno nie ulega bowiem wątpliwości – lewicowi hunwejbini tak łatwo nie odpuszczą.
Jakub Zgierski
-
Odwiedź Bibliotekę Wolności i sprawdź interesujące pozycje!
-
Chcesz nas wspomóc? Możesz wpłacić dobrowolną kwotę na naszą fundację
-
Najnowsze e-wydanie „Najwyższego Czasu!” »»