Chaos i bajzel z testami. Zapowiedzi kontra rzeczywistość

Test na koronawirusa.
Zdjęcie ilustracyjne. / foto: Pixabay
REKLAMA
Od czwartku, 27 stycznia test na koronawirusa będzie można bezpłatnie i bez skierowania wykonać w aptece. Tak przynajmniej zapowiadali Mateusz Morawiecki, Adam Niedzielski i ich świta. Pojawiają się jednak – cóż za zaskoczenie – problemy.

Jak podaje radio RMF FM, w rzeczywistości testy na COVID-19, bez skierowania, będzie można wykonać w około 100 aptekach na terenie kraju.

Jak się okazuje, zdecydowana większość aptek nie jest przystosowana do wymogów. Placówki dostały także ekstremalnie mało czasu.

REKLAMA

Po pierwsze, aby móc wykonywać testy na koronawirusa, z których potem apteki finansowo rozliczą się z odpowiednimi urzędami, trzeba najpierw złożyć wniosek do Narodowego Funduszu Zdrowia. Wnioski te można składać dopiero od dzisiaj, 26 stycznia, a powszechne testowanie w aptekach ma wystartować 27 stycznia.

Po drugie, nie wystarczy spełnić tylko wymogów formalno-prawnych. Na wyposażeniu należy mieć np. specjalną lampę UV, która ogranicza transmisję wirusa. Mało która apteka takie urządzenie ma.

Po trzecie, farmaceuci muszą zostać przeszkoleni w kierunku prawidłowego wykonywania testów. Dotychczas takie szkolenie przeszło ok. 2 tys. osób pracujących w aptekach. Szacuje się, że ogólne zatrudnienie w aptekach i punktach aptecznych oscyluje w granicach 64,8 tys. osób.

To wszystko sprawia, że w rzeczywistości testy na koronawirusa bez skierowania będzie można na początku przeprowadzić w około 100 placówkach w Polsce.

Dla skali – w samej Warszawie znajduje się ok. 650 aptek, a w całym kraju na koniec 2020 roku było ich 13 353.

Źródło: RMF FM

REKLAMA