Czy Polska jest gotowa? Kluczowe pytania i odpowiedzi. Analiza majora

Polscy i amerykańscy żołnierze na poligonie w Drawsko. Amerykanie zapowiadają wycofanie 12,5 tysiąca swych żołnierzy z Niemiec. Zdjęcie: PAP/Marcin Bielecki
Polscy i amerykańscy żołnierze na poligonie w Drawsku. Zdjęcie: PAP/Marcin Bielecki
REKLAMA

W nocy z 8 na 9 lutego 2022 roku rosyjskie okręty desantowe Floty Bałtyckiej właśnie przeszły cieśninę Bosfor i są już na Morzu Czarnym, kierują się tu też okręty desantowe Floty Północnej oraz zespół okrętów z Floty Oceanu Spokojnego, w tym krążownik rakietowy i duża fregata. Cały czas trwa też przerzut wojsk na granicę z Ukrainą, a w pobliżu pojawiło się całkiem spore zgrupowanie rosyjskich wojsk powietrzno-desantowych. Amerykanie ostrzegają, że rozwija się też szpitale polowe, gromadzi się krew i środki opatrunkowe w polowych magazynach w pobliżu Ukrainy. Mówią też o możliwej prowokacji, mającej uzasadnić akcję zbrojną. A czy my jesteśmy gotowi na to, co może nastąpić?

Wspomniane okręty desantowe najprawdopodobniej transportowały część dwóch brygad piechoty morskiej, pozostała część dotarła zapewne na Krym lub do Noworosyjska na pokładzie statków handlowych, nie zwracając niczyjej uwagi.

REKLAMA

Obawiam się mocno, że Władimir Putin przekroczył pewien Rubikon. Jako żywa staje mi słynna, choć nieprawdziwa, legenda 28 Panfiłowców (żołnierzy 316. Dywizji Strzeleckiej gen. mjr. Iwana Panfiłowa), którymi miał dowodzić porucznik, polityczny komisarz, zwracając się do swojego pododdziału następującymi słowami: „kraj jest wielki, ale cofać się nie ma gdzie. Za plecami Moskwa!”. I polegli bohaterowie, powstrzymując Niemców pod Gusieniewem, na linii obrony 316. Dywizji. Nawet fajna opowieść, choć kompletnie wyssana z palca, ku pokrzepieniu serc, ale Stalinowi rzekome słowa komisarza bardzo się spodobały. W języku rosyjskim powiedzenie „kraj jest wielki, ale cofać się nie ma gdzie” weszło do obiegu jako tzw. kultowy tekst, coś w rodzaju naszego „no, ładne cacko!”.

I właśnie prezydent Putin znalazł się w bardzo podobnej sytuacji, która zawiera się w powyższym stwierdzeniu. On naprawdę nie ma się już gdzie cofnąć. W kraju coraz większy kryzys, oligarchowie podnoszą głowy, państwo zżera wszechobecna korupcja, pandemia też odcisnęła na nich swoje piętno. Rośnie niezadowolenie. Dlatego ucieczka do przodu, czyli scalenie społeczeństwa wokół idei świętej wojny z podstępnym Zachodem, który chce Ukrainę zgarnąć i do wrót Moskwy w końcu zapukać, jest całkiem kusząca.

Nie rozumie putinowskiej logiki Zachód. Nie wiedzą, o czym gada moskiewska ulica. Na razie szeptem, ale z tych szeptów… A w Rosji tak po prostu władzy się nie traci. Tacy ludzie jak Putin nie przechodzą na spokojną emeryturę w swojej podmoskiewskiej daczy… Dlatego muszą myśleć całkiem inaczej. Dla rosyjskiego kierownictwa liczą się inne wartości, inaczej niż na Zachodzie ważą argumenty.

Mam nadzieję, że moje kasandryczne przepowiednie się nie sprawdzą. Ale nikła to nadzieja, bowiem Putin po prostu musi coś zrobić. Nie jest już w stanie tak po prostu zabrać wojska do koszar, wyczyścić całą kupę sprzętu, która od blisko roku stoi gdzieś w polu pod chmurką, a którego się tak trzymać w nieskończoność nie da, bo w końcu będzie można wszystko oddać na złom.

Moim zdaniem czeka na koniec przedwiosennych roztopów, odrobinę dłuższy dzień, by można było skutecznie wspierać wojska swoim lotnictwem. A ukraińskie lotnictwo jest dość słabe. Kraj ten niestety przez cały okres swojego istnienia zaniedbywał własne siły powietrzne. W uzbrojeniu są wyłącznie samoloty bojowe przejęte po Związku Radzieckim, a zatem mają one dziś co najmniej 30 lat. Za ich modernizację Ukraina wzięła się dopiero całkiem niedawno, głównie w obliczu rosyjskiej agresji w 2014 roku. Nie mówiąc już o tym, że z dawnej wielkiej floty zostały nędzne resztki, na przykład z 83 Su-25 zostały 33, ze 182 MiG-29 – 59, a z 239 Su-24 – jedynie 24. Tylko Su-27 w większości zachowano, bowiem z 55 nadal jest 41. Pozostałe samoloty w znacznym stopniu sprzedano za granicę, ale też rozebrano niektóre na części zamienne, wycofano z powodu wyczerpania resursów lub stracono w wypadkach. Kilka padło ofiarą walk na wschodzie Ukrainy.

Jeśli jednak wojska rosyjskie ruszą na Ukrainę, rozwój wypadków nadal jest wielką zagadką. Czy ukraińskie wojska staną na wysokości zadania? Na ziemi są całkiem silne, mają blisko 800 czołgów w służbie (mniej więcej tyle co my), dużą ilość sprzętu artyleryjskiego, no i całkiem sporo broni przeciwpancernej i przeciwlotniczej. Morale też wydaje się wysokie, jest też doświadczenie bojowe zdobyte przez lata konfliktu w Donbasie. Ale czy nie zabraknie determinacji w kierownictwie? I czy cała ludność wschodniej Ukrainy będzie ochoczo popierała wysiłki obronne państwa? Wiele jest niestety niewiadomych… Znając życie, będzie spory bardach, być może nawet po obu stronach. Ale ludzie będą ginąć i to jest niestety najsmutniejsze.

Sytuacja Polski

Jeszcze nigdy nie było tak źle, jak obecnie. Najgorsze, co może się stać, to rozłam w gronie sojuszników z NATO. Amerykanie na szczęście pokazali się z jak najlepszej strony. Kwestie naruszeń praworządności w Polsce odłożyli chwilowo na bok i ruszyli z wojskami do naszego kraju, wzmocnić obronę od strony Podkarpacia. Oczywiście wzmocniony batalion powietrzno-desantowy czy nawet dwa to nie jest realne wzmocnienie na wypadek faktycznej agresji, ale niezwykle silny czynnik odstraszania. Bo z Polakami to sobie Rosjanie mogą śmiało powalczyć, ale wdawać się w zwarcie z Amerykanami to już nie takie proste. Pod warunkiem, że Amerykanie nie wycofają się jak z Wietnamu czy Afganistanu, na co być może liczy nieobliczalny rosyjski przywódca.

Najgorszym jednocześnie scenariuszem byłaby jednoczesna awantura Chin z Tajwanem i Rosji z Ukrainą. Amerykanie nie mają dość sił na poważniejszy konflikt na obu odległych końcach świata. Zwłaszcza że biorąc pod uwagę konwencjonalne uzbrojenie, to Chiny są dziś realnie silniejsze od Rosji, na pewno ilościowo, a i coraz częściej też i jakościowo, jeśli mówimy o sprzęcie i uzbrojeniu.

A nawet jeśli Rosjanie nas nie zaatakują. Ale zajmą znaczną część Ukrainy. I jeszcze wykorzystają do tego terytorium Białorusi, na co się niestety zanosi. Białoruś jest im potrzebna z dwóch powodów. Oczywiście najważniejszy jest powód polityczny. Atak wojsk rosyjskich z Białorusi oznaczałby sankcje na oba te kraje, a wówczas uzależnienie Białorusi od Rosji było już niemal całkowite. Z Łukaszenką bowiem nikt poza Putinem nie chciałby gadać. Drugi powód jest czysto militarny. Chodzi o to, by móc wysłać zagon pancerny na Kijów od strony północno-zachodniej, po zachodniej stronie Dniepru i jeszcze z ominięciem strefy wykluczenia Czarnobyla. Nie żeby się ktoś bał promieniowania. Ale tu są po prostu świetne warunki do zorganizowania trwałej obrony…

Dla nas jednak takie zniewolenie Białorusi oznaczałoby jedno – granica do realnej obrony rozciągałaby się od Włodawy po Elbląg. W dodatku nasze wojska broniące podejść do stolicy od północy i od wschodu od razu znalazłyby się w swoistym półkotle, gdzie dwa zbieżne uderzenia zamykają je w pułapce. Ot, zwykła geografia. A kto wie, czy w ostatecznym rozrachunku nie dojdzie nam jeszcze granica z Ukrainą, jakby tych nieszczęść mało było.

A jak my przygotowani jesteśmy?

A my, to gdyby nie sojusznicy, wypadamy na razie bardzo blado. W zasadzie, wbrew szumnym zapowiedziom, to zakupy dla Wojska w okresie rządów PiS wcale jakieś rewelacyjne nie były. Szczerze mówiąc, dokonywano ich dość chaotycznie. Na przykład takie Patrioty. Pierwsze w Polsce systemy przeciwrakietowe, potrzebne i wybór całkiem dobry. Ale z jakiego powodu zażądaliśmy najbardziej wypasionej wersji z systemem dowodzenia, który dopiero wchodzi do uzbrojenia US Army, tego pojąć nie mogę. A w ten sposób za jeden dywizjon płacimy niesamowicie wielkie pieniądze, 23 miliardy zł. I pewnie skończy się na tym jednym dywizjonie, który obroni Warszawę, ale nic już więcej. A tymczasem przydałyby się ze dwa kolejne do osłony wojsk. Warto by zatem dokupić starszy nieco sprzęt dla dwóch kolejnych, choćby używany, za dużo mniejszą cenę. Poza tym Patriotem w imponującej ilości dywizjon sztuk raz mamy do obrony przeciwlotniczej same zabytki ery Związku Radzieckiego, choć w Polsce zmodernizowane. Dopiero na najniższym szczeblu przenośnych zestawów przeciwlotniczych (odpalanych z rury opartej na ramieniu) widnieje jasny punkt w postaci świetnych zestawów PPZR Grom i nowszych PPZR Piorun, są one też montowane na samobieżnych zestawach Poprad.

Duża luka polskiego systemu obronnego, poza opisaną wyżej „dziurą” w naszym systemie obrony przeciwlotniczej, to systemy obrony przeciwpancernej. Podstawowym środkiem bojowym naszej piechoty zmechanizowanej, głównego rodzaju wojsk, są stareńkie bojowe wozy piechoty BWP-1, dla których nie mamy już rakiet przeciwpancernych 9M14 Malutka. W sumie niewielka to strata, jako że rakiety tego typu, skuteczne w latach siedemdziesiątych, dziś byłyby już zupełnie bezużyteczne wobec współczesnych czołgów. Kolejny, kołowy transporter opancerzony Rosomak, został wdrożony z ciężką załogową wieżą, pozbawioną wyrzutni rakiet przeciwpancernych. Bezzałogowa wieża ZSSW-30, sterowana z wnętrza wozu i uzbrojona w pociski przeciwpancerne Spike, od niedawna jest montowana na nowo produkowanych Rosomakach, które mają dopiero trafić do wojska. Do tego momentu całe nasze wojsko musi polegać na przenośnych wyrzutniach rakiet Spike, co jest półśrodkiem. Na wsparcie ze strony śmigłowców też nie ma co liczyć, bo na naszych Mi-24 resursy rakiet się skończyły i obecnie nie mają one żadnego uzbrojenia przeciwpancernego.

Zakup F-35A też jest dość kontrowersyjny. Samoloty te miały być w Polsce w 2028 roku, ale już wiadomo, że będzie przypuszczalnie dwuletni poślizg, do 2030 roku. Mimo dwuletniego szkolenia w USA, miną zapewne kolejne dwa-trzy lata, nim zostanie on w pełni opanowany, umożliwiając jego optymalne wykorzystanie. A co do tej pory? Nasze bojowe lotnictwo pilnie wymaga uzupełnienia, postradzieckie Su-22 i MiG-29 muszą zostać wymienione, choćby na używane F-16, odkupione z drugiej ręki. Nawet takie samoloty po remontach i modernizacjach będą o niebo skuteczniejsze niż ponad 30-letnie samoloty bojowe wymienionych typów, które przeszły naprawdę kosmetyczne modernizacje.

Szykujmy się

Białoruski kryzys z uchodźcami pokazał nam, że zorganizowanie pobytu wojsk w warunkach polowych jest niezwykle trudne, a w działania trzeba było zaangażować zadziwiająco znaczący potencjał naszych sił zbrojnych. Zwykły cykl szkolenia został w wojsku zakłócony, co z pewnością osłabia nasze zdolności obronne, bo nieustanne łażenie po lasach i bagnach czy wpatrywanie się przez lornetkę w krzaki nie zastąpi strzelań z broni indywidualnej i zespołowej oraz typowego szkolenia poligonowego, z manewrami na pojazdach i w szyku pieszym (rozwinięcie kontrataku, marsz ubezpieczony, reakcja na kontakt, organizowanie obrony, organizowanie zasadzek itd.). Okazało się też, że stacjonowanie wojsk w prowizorycznych bazach wymaga niesamowitego wysiłku logistycznego, jest kosztowne z punktu widzenia dowozu zaopatrzenia (paliwo, żywność, części zamienne) do owych baz polowych, a żołnierzy trzeba okresowo rotować, by mogli oni odpocząć od naprawdę ciężkich warunków w białowieskich chaszczach, pod namiotami, z minimalną możliwością solidnej kąpieli na przykład.

I teraz popatrzmy, co Rosjanie robią na Ukrainie. Trzymają to państwo w niepewności przez rok, zmuszając do wystawiania baz polowych przez niesamowicie długi czas, zmuszając nota bene do tego też własne wojska, które nie mogą przecież tak tkwić w nieskończoność. Wkrótce będą musiały się stamtąd ruszyć – albo do własnych koszar, albo na Ukrainę, cudów nie ma. A gdyby tak pod naszą granicą Rosjanie odstawili podobną szopkę, to co my byśmy zrobili z naszymi garnizonami w Braniewie, Bartoszycach czy w Węgorzewie? Wyrzucimy całą 16. Pomorską Dywizję Zmechanizowaną gdzieś pod Ciechanów i Ostrołękę na cały rok pod namioty? Bo trzymać ich w macierzystych garnizonach to samobójstwo, Rosjanie szybciej dojadą z granicy, niż oni opuszczą własne koszary pobierając amunicję i broń z magazynów.

Czeka nas zatem mnóstwo roboty. Jeśli chcemy być bezpieczni…

Mjr. Michał Fiszer


REKLAMA