Kapłani nowej religii. Łukasz Warzecha prześwietla zjawisko ekspertozy

Łukasz Warzecha. Foto: YouTube
Łukasz Warzecha. Foto: YouTube
REKLAMA

Mamy twierdzenia podawane przez osoby, które zostały mianowane na ekspertów przez elity. Tych twierdzeń nie można podważać, bo jeśli to robimy, jesteśmy winni zbrodni. Jesteśmy – jak to się mówi – negacjonistami – mówi w rozmowie z „Najwyższym Czasem!” publicysta Łukasz Warzecha.

Jakub Zgierski: Już w 2019 roku opisał Pan zjawisko tzw. ekspertozy. Czy mógłby Pan objaśnić, jak narodził się ten niepokojący trend?

REKLAMA

Łukasz Warzecha: Pierwsze poważne objawy ekspertozy pojawiły się w ciągu ostatnich kilkunastu lat, co nie znaczy, że nie istniały wcześniej. Ale dopiero teraz to zjawisko zaczęło rujnować nasze życie. Trwa dziś epoka, w której mamy do czynienia z paradoksalnym zabobonem. Mówię „paradoksalnym”, ponieważ zabobon nie kojarzy się z nauką czy wiedzą ekspercką – a widzimy, że coraz więcej osób traktuje naukę, jakby to była religia, do tego bardzo prymitywna. Nie zadaje się pytań, chociaż w poważnych systemach religijnych pytania padają i tworzy się wokół nich całą doktrynę. Tutaj natomiast mamy twierdzenia podawane przez osoby, które zostały mianowane na ekspertów przez elity. Tych twierdzeń nie można podważać, bo jeśli to robimy, jesteśmy winni zbrodni. Jesteśmy – jak to się mówi – negacjonistami.

Termin „negacjonista” pojawia się w tym kontekście nie bez przyczyny. Pierwotnie używano go na określenie osób zaprzeczających Holokaustowi, ale z czasem został celowo rozciągnięty na inne sfery, np. na osoby kwestionujące decydujący wpływ człowieka na zmianę klimatu. Chodzi o to, żeby stworzyć wrażenie, że ci, którzy nie zgadzają się z odgórnie przyjętą linią, są tak samo winni jak ci, którzy zaprzeczają Zagładzie. Ekspertoza i takie podejście są z gruntu antynaukowe. Nauka polega bowiem na ciągłym kwestionowaniu twierdzeń, testowaniu hipotez i przeprowadzaniu eksperymentów. Człowiek w zasadzie nigdy nie powinien być zadowolony z rezultatów. Przyjęte od razu może być tylko to, co jest skutkiem bezpośredniej obserwacji. Natomiast hipotezy i wnioski powinny podlegać stałej i gruntownej weryfikacji. Obecnie wymaga się od nas, abyśmy nie sprawdzali, nie wątpili i nie stawiali znaków zapytania.

Czy mógłby Pan podać przykłady międzynarodowych organizacji eksperckich, których autorytet jest traktowany niczym wyrocznia?

Takich organizacji mamy mnóstwo. Jedna z nich to WHO, czyli Światowa Organizacja Zdrowia, inna to Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC). Wszystkie twory tego typu mają jedną wspólną cechę – są posadowione na politycznym gruncie. Ekspertów zasiadających w tych instytucjach nie wybiera świat nauki. Zresztą nawet taki mechanizm nie dawałby gwarancji uczciwych dyskusji. Ale o kształcie WHO czy IPCC decydują politycy. Zachodzi tu zależność między ich członkami a politykami, którzy wzajemnie się wspierają w swoich narracjach. Obie instytucje mają gigantyczny wpływ na nasze codzienne życie. Eksperci Międzyrządowego Panelu ds. Zmian Klimatu wpłynęli na politykę klimatyczną Unii Europejskiej, a jej skutki odczuwamy w naszych portfelach. Specjaliści z WHO odpowiadają za to, jak rządy państw walczyły przez ostatnie dwa lata z pandemią. Możemy wymienić konkretne skutki tych działań: bankructwa firm, zwolnienia pracowników czy wzrost problemów psychicznych. W tym miejscu pojawia się kolejny mit ekspertozy, jakoby naukowcy zawsze byli bezwzględnie uczciwi i rzetelni.

Skoro coś o zdrowiu mówią eksperci z WHO, to są wręcz nieomylni – przekazują nam prawdę absolutną.

Gdyby tak było, oznaczałoby to, że są nadludźmi. Są jednak jak my wszyscy, czyli występują u nich cechy jak u każdego człowieka: oportunizm, skłonność do wygody, obawa przed odrzuceniem i ostracyzmem, podatność na korupcję itd. Często strona przeciwna próbuje poprzez chwyt erystyczny ustawić sobie chochoła: tak, jasne, Warzecha wykrył wielki spisek naukowców. Nikt jednak nie mówi o wielkim spisku w takim rozumieniu, że siada grupa panów i stwierdza: robimy tak i tak. Nie można natomiast zaprzeczyć, że istnieje gra interesów, bo widać ją jak na dłoni. W przypadku pandemii toczy się wokół firm farmaceutycznych, a jeśli chodzi o klimat – wokół korporacji produkujących technologie do pozyskiwania zielonej energii. Są też w grze interesy geopolityczne, np. Nord Stream 2, który w przyszłości ma służyć przesyłowi wodoru z Rosji do Europy. Partykularne interesy samych naukowców to też żaden spisek. Ludzie mają naturalną tendencję, aby iść w stadzie. Jeśli jakiś ekspert zakwestionuje dominującą narrację, to straci granty, będzie mu trudniej publikować, a koledzy zaczną się od niego dystansować. Stanie się swego rodzaju dysydentem. W związku z tym często dokonuje prostego wyboru – robi badanie, którego wynik jest oczekiwany, albo przynajmniej wstrzymuje się przed poruszaniem drażliwych tematów. Taka jest ludzka natura, nie ma tu żadnego spisku.

Dlaczego tak popularne stało się podejście technokratyczne, tzn. stawiające na rządy ekspertów, którzy dzięki swojej wiedzy z pewnością poprowadzą nas ku świetlanej przyszłości?

Odpowiadając na to pytanie, można skierować czytelnika do książki „Tyrania ekspertów”, którą niedawno wydało Wydawnictwo Warsaw Enterprise Institute (WEI). Praca Williama Easterly’ego bardzo dobrze opisuje to zjawisko. Jeżeli można zrzucić jakąś sprawę na ekspertów, to polityk czuje się poniekąd uwolniony od odpowiedzialności. To nie on podjął arbitralną decyzję, tylko tak doradzili eksperci. Albo jeszcze lepiej: tak mówi nauka. To też bardzo popularne stwierdzenie. Zrobił, jak mówi nauka… W tym zdaniu kryje się ogromne fałszerstwo. Nie ma jakiejś jednej nauki, która zajmuje jednolite stanowisko. Są setki tysięcy naukowców, którzy mogą mieć różne zdania, odmienne badania i sprzeczne wnioski. Przede wszystkim jednak nauka nie jest od tego, aby politykowi powiedzieć, co jest politycznie czy etycznie właściwe. Naukowcy mogą tylko wskazać, jakie będą skutki danej decyzji, a nawet tutaj mogą dochodzić do różnych wniosków.

Spróbujmy to jakoś zobrazować.

Podam konkretny przykład z polityki miejskiej. Naukowcy mogą próbować przewidzieć rezultaty pozostawienia miasta w obecnym kształcie. Przestoje w ruchu będą takie i takie, koszty wyniosą tyle i tyle – w porządku. Nauka nie może jednak powiedzieć, że w związku z tym trzeba zwężać ulice i zmuszać ludzi do rezygnowania z samochodów. To polityk musi podjąć decyzję samodzielnie i stwierdzić np., że ludzie nie chcą mieszkać na wielkiej wsi, tylko normalnie żyć – zostawiamy, jak jest. Polityczna decyzja należy do niego, tak samo jak odpowiedzialność, której by się zrzekł, cedując wszystko na „naukę”.

Czy możemy w jakiś sposób przeciwdziałać ekspertozie, aby to zjawisko nie narastało?

Jest kilka sposobów, ale żaden z nich nie okaże się cudowny. Każdy wymaga długiej i żmudnej pracy. Po pierwsze, należy przywrócić odpowiedzialność politykom. Przypominajmy, że to polityk podejmuje decyzję, a nie jakaś nauka. Po drugie, musimy wykazywać, jak zmanipulowane lub bezpodstawne bywają twierdzenia naukowców, które trafiają do opinii publicznej. Przykładowo Rada Medyczna, która była organem pomocniczym premiera Mateusza Morawieckiego, nigdy nie powoływała się na badania. Jeśli ktoś był zorientowany w zakresie działań, które można było podjąć w stanie epidemii, to widział, że dało się łatwo zaprzeczyć słowom prof. Horbana czy prof. Simona powołując się, o ironio, właśnie na badania, których tamci dwaj zwyczajnie nie znali. Rezultaty prowadzonej polityki pandemicznej okazały się inne, niż próbowali nam wmówić. Jeśli chodzi o manipulacje, to jedną z nich, bardzo popularną, rozkładałem już na czynniki pierwsze w moich tekstach. Chodzi o tzw. konsensus ws. przyczyn globalnego ocieplenia.

Nie będę wchodził w detale, bo kto ciekawy, ten poszuka moich artykułów. Mówiąc w skrócie, twierdzenie, jakoby 99% naukowców miało to samo zdanie w kwestii odpowiedzialności człowieka za zmiany klimatyczne, jest ordynarną manipulacją. Jednak aby ją wykryć, trzeba wgryźć się w metodologię badań, a to zajmuje dużo czasu. Inna sprawa, że prawdy w ogóle nie ustala się poprzez konsensus. Podsumowując – walka z ekspertozą to praca organiczna, którą powinien wykonywać każdy, kto zauważa zagrożenia płynące z tego zabobonu.

rozmawiał Jakub Zgierski


REKLAMA