
Do 47 godzin czekają kierowcy na wjazd z Ukrainy do Polski przez przejście w Dorohusku (Lubelskie). Na pozostałych przejściach w regionie czas oczekiwania na przekroczenie granicy jest krótszy, np. w Hrebennem wynosi 15 godzin. Pociągi przyjeżdżające z Ukrainy mają duże opóźnienia.
Rzecznik Nadbużańskiego Oddziału Straży Granicznej kpt. Dariusz Sienicki poinformował w sobotę rano, że czas oczekiwania na wjazd z Ukrainy do Polski przez przejście w Hrebennem wynosi 15 godzin, w Dołhobyczowie – 20 godzin, w Zosinie – 24 godziny. Najdłużej czekają kierowcy w Dorohusku – 47 godzin.
Jak przekazał rzecznik, minionej doby na wjeździe do Polski z Ukrainy odprawiono 35 tys. osób. – Na wszystkich przejściach granicznych jest umożliwione piesze przekraczanie granicy – dodał kpt. Sienicki.
Polsko-ukraińska granica w województwie lubelskim liczy 296 km. W regionie funkcjonują cztery przejścia graniczne z Ukrainą: w Dorohusku, Hrebennem, Dołhobyczowie i Zosinie. Pojazdy ciężarowe odprawiane są na dwóch: w Hrebennem i Dorohusku. Do tego jeszcze funkcjonują dwa przejścia kolejowe (Dorohusk, Hrubieszów).
Mieszkający w Polsce Ukraińcy przyjmują swoich bliskich
Mieszkający w Lublinie Ukraińcy czekają na uciekających przed wojną bliskich. Są gotowi od zaraz przyjąć ich w Polsce, jednak – jak mówią – dotarcie do granicy jest teraz bardzo utrudnione i niebezpieczne. Niektórzy z ich krewnych sami postanowili zostać, by walczyć na Ukrainie.
– Najważniejsza jest dla mnie mama, którą staram się teraz jakoś ściągnąć do Polski, ale jest bardzo ciężko, bo znajduje się w Dnieprze, tj. około tysiąca kilometrów od granicy. Próbowała wyjechać w czwartek rano samochodem ze znajomymi, ale nie udało się im nawet opuścić obwodu dniepropietrowskiego. Czekali długo w korkach i potem musieli zawrócić z powrotem do domu – relacjonuje Anna Strashkeva mieszkająca od kilku lat w Lublinie.
Jak zaznaczyła, wyjazd w stronę polskiej granicy jest teraz bardzo utrudniony ze względu na ogromne korki na drogach, brak benzyny na stacjach, wykupione bilety na pociąg, a także obowiązywanie godzin policyjnych. – Czuje się bezradna i nie wiem, co mam zrobić. Nie mogę pracować, bo wykonuję tatuaże, a cały czas ręce mi się trzęsą – dodaje.
– Mama mówi, żebym się uspokoiła; że może trzeba poczekać jeden-dwa dni. Boję się, że to wszystko się nie skończy. Że jej nie zobaczę – mówi ze wzruszeniem Anna.
Do mieszkającej od 2005 r. w Lublinie Wiktorii Herun zdążyła już dołączyć z Łucka siostra z dwójką dzieci. – W czwartek szybko się spakowała i wyjechała samochodem. Opowiadała, że na ulicach trwa pełna mobilizacja, że Ukraińcy chcą bronić swojej ziemi. Jest też pełna podziwu – tak jak chyba cały świat – dla zbrojnych sił Ukrainy. Jednocześnie widziała też przerażenie w oczach starszych osób, dzieci, zwierząt – opowiada Herun która pracuje w Urzędzie Miasta w Lublinie.
Dodała, że dzieci jej siostry po raz pierwszy w życiu usłyszały wybuchu, bo w Łucku zostało zaatakowane lotnisko wojskowe i wieża telewizyjna. – To jest kilka kilometrów od mojego domu. Cały budynek się podobno zatrząsnął – mówi. Na Ukrainie znajduje się wciąż reszta jej rodziny. – Tata został walczyć. W przypadku moich bliskich, to była ich decyzja, żeby zostać i walczyć – powiedziała Herun.
Pracująca w Lublinie jako dziennikarka Inna Yasnitska opowiada, że na Ukrainie jest wciąż „najważniejsza dla niej osoba” czyli siostra z mężem i 4-letnią córeczką. Jak mówi, zostali wyłącznie przez to, że ogłoszono pełną mobilizację i mąż siostry nie mógł już wyjechać.
– Ostatecznie podjęli decyzję, że na razie wyprowadzą na wieś do mniejszego budynku, bo w mieście Chmielnicki mieszkają w centrum na dziesiątym piętrze, więc może być niebezpiecznie. Cały czas będą śledzić sytuację. Jeśli inwazja będzie trwać dalej, to siostra sama przyjedzie do mnie z córką – dodała Inna.
Na Ukrainie są jeszcze jej dziadkowie, ale – jak przypuszcza – raczej nie zdecydują się na wyjazd. Natomiast bliskie koleżanki znajdują się we Lwowie. – Relacjonują, że tam sytuacja jest gorsza, bo w mieście znajdują się tłumy ludzi, ciągle wyją syreny, słychać wybuchy. Koleżanki częściowo są w mieszkaniu, ale czasem muszą uciekać do schronów. Planują wyjechać w stronę przejścia granicznego w Medyce. Szacują, że będą stać dobę w kolejce. Mam po nich wyjechać w niedzielę – podkreśliła Inna Yasnitska.
23-letnia studentka psychologii na KUL Anna Shymańska pochodzi z obwodu żytomierskiego. Jak wspomina, w czwartek rano obudził ją telefon taty. – Relacjonował, że wyszedł o piątej rano i usłyszał wybuchy. Nie wiedzieli, jak reagować. Okazało się, że zostało zaatakowane lotnisko w miejscowości Jeziorne. Babcia myślała, że to grzmot; później dowiedziała się, że zaczęła się wojna – opowiada studentka.
Przyznaje, że bardzo się martwi o bliskich, bo w domu na Ukrainie jest jeszcze dwójka jej młodszego rodzeństwa: 12-letnia siostra i 6-letni brat. – Moja mama na szczęście chwilę wcześniej przyjechała do pracy w Lublinie. Teraz już trudno wyjechać z Ukrainy. Poza tym, jest to bardzo niebezpieczne. Na miejscu został także mój starszy brat z żoną, która jest w szóstym miesiącu ciąży – dodała Shymańska.
Jak podkreśla, najgorsze jest to, że z ust swoich bliskich na Ukrainie słyszy coraz częściej pokorę. – Jak dzwonił tata, to powiedział, że „co będzie, to będzie z nami”. Jest gotowy nawet na to, żeby dostać broń, stanąć i walczyć, bo – jak mówi – nie mogą dłużej siedzieć w miejscu i czekać, bo nie ma już na co czekać – relacjonuje studentka KUL.
Awarie i opóźnienia
Pociąg ze Lwowa, którym w sobotę rano przyjechało około tysiąca Ukraińców, jechał do Przemyśla około 11 godzin. Powodem opóźnienia była najpierw awaria składu, a następnie uszkodzenie trakcji po stronie polskiej.
Jak poinformował jeden ze strażaków pomagający uchodźcom w punkcie recepcyjnym na dworcu PKP w Przemyślu, trwa naprawa uszkodzonej trakcji, w związku z tym utrudnień można spodziewać się co najmniej przez pięć godzin. Zwykle pociągi pokonują trasę Lwów-Przemyśl około 2-3 godzin.
Wśród uchodźców, którzy przybyli do Przemyśla pociągiem ze Lwowa znalazły się trzy młode kobiety, kilkoro dzieci, w tym jedno niespełna roczne. Na parkingu przed dworcem wsiedli do busa, na szczecińskich numerach rejestracyjnych. Przyjechał po nich mąż jednej z kobiet – około 30-letni Andriej, Ukrainiec. Powiedział, że pracuje w Szczecinie i tam zabiera rodzinę. Czeka tam na wszystkich dom.
Tatiana, jedna z kobiet, dodała, w drodze są od ponad 24 godzin. Wyjechali z Równego na zachodniej Ukrainie w piątek o wczesnych godzinach porannych. Podróżowali samochodem i później pociągiem. Przyznała, że na razie w mieście jest spokojnie. – Miasto nie zostało zniszczone, ale zbombardowane zostało lotnisko i skład broni. Nie wiemy, co będzie dalej – dodała.
Wśród oczekujących na dworcu PKP w Przemyślu krążą osoby informujące o podstawionych pojazdach, którymi uchodźcy mogą udać się w głąb kraju i Europy, np. do Włoch.
Na parkingu przed dworcem oraz na drodze dojazdowej do Przemyśla widać samochody z rejestracjami z całej Polski. Nie brakuje też europejskich numerów rejestracyjnych.
Został podstawiony także przez czeskie linie kolejowe specjalnie dla uciekających przed wojną bezpłatny pociąg do Czech, do miejscowości Bohumin.
Źródło: PAP