Kolejny odcinek rosyjskiej propagandy: „O co Rosja walczy na Ukrainie?”

Władimir Putin. Foto: PAP/EPA
Władimir Putin. Foto: PAP/EPA
REKLAMA

Kilka dni temu przedstawiliśmy tekst rosyjskiej propagandy dotyczący „denazyfikacji” Ukrainy, która ma potrwać 30 lat, czyli jedno pokolenie, a do tego czasu należy wybijać „nazistów” i nie dawać Ukraińcom żadnych praw. Teraz pora na kolejny odcinek tej dość przerażającej „tfu-rczości” rosyjskiej.

Autorką tekstu opublikowanego przez RIA Nowosti pt. „O co Rosja walczy na Ukrainie?” jest niejaka Wiktoria Nikiforowa. Przedstawiana jest jako „rosyjska dramatopisarka i dziennikarką oraz scenarzystka”. Jednym słowem kolejny przykład myślenia rosyjskich „elit”.

Dodajmy, że w maju 2021 roku zasłynęła i zyskała w Rosji rozgłos, dzięki obronie… systemu Gułagów, twierdząc, że odbywało się tam „w miarę normalne życie na tle trudnych warunków bytowych innych i ogólnej biedy”.

REKLAMA

Teraz Nikiforowa krytykuje „narzekania na operację wyzwolenia Ukrainy”. Polemizuje z tezą, że „denazyfikując Ukrainę”, trzeba „nakarmić zdenazyfikowaną ludność jakimś pokarmem duchowym”.

Jej zdaniem, nie trzeba żadnej „strawy”, bo „tak naprawdę dla wszystkich zainteresowanych – zarówno Rosjan, jak i Ukraińców – wszystko jest niezwykle jasne i zrozumiałe. Rosjanie przybyli, aby wyzwolić swoją ziemię od nazistów. Robiliśmy to już w latach 1943-1944, dokładnie na tym samym terenie”.

Pokazuje to kolejny raz, że ta wojna musiała wybuchnąć, bo w świadomości szowinistów wielkoruskich Ukraina jest po prostu „ich ziemią”. Zwolennicy niepodległości tego kraju to właśnie owi „naziści”. Taką samą politykę prowadził i Związek Sowiecki. W latach 70. wpadł mi w ręce numer emigracyjnego „Kontynentu”, w którym opisywano ruch dysydencki na Ukrainie. Zapewne niewiele osób wie, że wówczas walka Ukraińców toczyła się już na poziomie… przetrwania ich języka.

Wracajmy jednak do kremlowskiej propagandzistki. Ta twierdzi, że „Rosja przynosi swoją cywilizację na tereny dawnej Ukrainy i to bardzo różni się od tego, do czego Ukraińcy przyzwyczaili się w swoim domu przez ostatnie trzydzieści lat”. I tutaj wypadałoby się nawet zgodzić. Rzeczywiście, „rosyjska cywilizacja” jest obca, ale chyba chyba prawie wszystkim narodom.

Dalej jest o biciu jeńców rosyjskich przez „nacjonalistów”, gdy tymczasem, „w Rosji nie torturujemy więźniów, a nasi żołnierze nie zabijają własnych obywateli, a potem nie urządzają instalacji ze swoich zwłok dla rozrywki zachodnich dziennikarzy”. Tu pije już do ludobójstwa w Buczy.

Dalej byłoby śmiesznie, gdyby rzecz nie była tragiczna. Nikiforowa pisze: „Nie kłamiemy, chociaż jest to ‘słabość’ naszej propagandy wojskowej. (…) W Rosji nie ma zwyczaju przywiązywania ludzi do słupów, ściągania spodni i bicia ich przed całym światem. To dzikie i krępujące. Nie robimy tego. Nie rzucamy łapówek na prawo i lewo: gliniarzom drogowym, lekarzom, nauczycielom, pielęgniarkom – jak to jest w zwyczaju na Ukrainie.”

Ta „wysoka cywilizacja” rosyjska jakoś dziwnie nie współbrzmi z obrazkami żołnierzy okradających sklepy na Ukrainie i nawet zdając sobie sprawę z tego, że obydwie strony uprawiają jakoś propagandę, ta rosyjska jest znacznie mniej niestrawna.

Zwłaszcza kiedy, Nikiforowa dodaje: „Nawiasem mówiąc, mamy wolność myśli i słowa, zupełnie nieosiągalną dla krajów zachodnich, do których tak żarliwie modlą się Ukraińcy. W Rosji ludzie myślący inaczej nie są więzieni, torturowani ani zabijani”.

Dowiemy się także, że od trzydziestu lat Rosja „rozwija się” na miarę, na którą nie ma nawet odpowiedniej skali. „Rosjanie poszli w przyszłość, Ukraińcy w przeszłość. Teraz dzieli nas sto lat”.

Ukraina karmi się „nienawiścią”, ale „to nie działa na długo, a na dłuższym dystansie kończy się to ruinami Reichstagu i trupami w bunkrze, wieczną winą, wstydem i hańbą”.

Zdaje się, że autorka zupełnie odleciała i w rosyjskiej agresji widzi już niemal kolejną „wojnę ojczyźnianą”. Dowiemy się jeszcze, że „państwo rosyjskie istnieje od ponad tysiąca lat i bez względu na to, jak się nazywa, zawsze opierało się nie na nienawiści, ale na miłości do ludzi”. O Katyniu pewnie nie słyszała, ale skoro potrafi bronić Gułagu, to i ten mord by wytłumaczyła.

Poza tym wszystko w Rosji idzie dobrze. Rosja „zaskakuje światową społeczność na wiele sposobów”. „Armia pracuje jak w zegarku, odbicie rubla bardzo wszystkich zaskoczyło, ale najbardziej zaskakującą rzeczą dla przeciwników była spójność naszego społeczeństwa. (…) Ludzie trzymali się i trzymają, a ocena aprobaty operacji specjalnej rośnie niemal w tym samym tempie, co rubel”.

Podobno „w miłości do ludzi tkwi sekret” ich „cywilizacji, rosyjskiej, czy sowieckiej, jakkolwiek to nazwiesz”. Nikiforowa dodaje, że właśnie dlatego Rosja widzi na „Ukrainie ludzi”, a „dla zachodnich panów są to tylko materiały eksploatacyjne, biośmieci, świnki morskie”. To „nowa wersja faszyzmu”, którą „Zachód praktykuje na współczesnych Ukraińcach”.

Taką dawkę szowinizmu trudno przełknąć. Jednak nawet, gdyby odpowiednio zapić to i tak odruch wymiotny wydaje się zagwarantowany… Nasza dramatopisarka okazuje się za to całkiem niezła w tragifarsie.

REKLAMA