
Już dzień po katastrofie smoleńskiej Dobromir Sośnierz wypowiedział słowa, które z perspektywy czasu okazały się prorocze.
10 kwietnia 2010 r. w katastrofie samolotu Tu-154, wiozącego delegację na uroczystości 70. rocznicy zbrodni katyńskiej, zginęło 96 osób, w tym prezydent Lech Kaczyński i jego żona Maria, najwyżsi dowódcy wojska i ostatni prezydent RP na uchodźstwie Ryszard Kaczorowski.
W kraju ogłoszono narodową żałobę, tysiące osób gromadziły się na ulicach wielu polskich miast, by oddać hołd ofiarom katastrofy. Modlono się, śpiewano pieśni, ustawiano setki zniczy.
Ucichły też polityczne swary, politycy różnych opcji zdawali się zawrzeć między sobą pokój. Wielu zastanawiało się, czy tak może polityka wyglądać w przyszłości. O wątpliwościach w powodzenie takiego scenariusza wtedy nikt raczej głośno nie mówił, bo zostałoby to źle odebrane.
W nieistniejącym już programie „Młodzież Kontra” poruszono temat narodowej zgody. Audycja odbyła się dzień po katastrofie smoleńskiej. Jednym z wypowiadających się był Dobromir Sośnierz, dziś poseł Konfederacji.
W swej wypowiedzi poszedł mocno pod prąd. Nie owijał w bawełnę i wprost powiedział, że zgoda nie potrwa zbyt długo.
– Możemy być pewni, że polska polityka nie ulegnie żadnej radykalnej zmianie. Przez tydzień albo dwa potrwa festiwal hipokryzji między politykami. Wszyscy będą dla siebie sztucznie mili – mówił Sośnierz.
– Po czym wszystko wróci do dawnego tonu. Wszyscy będą nawzajem skakać sobie do gardeł. I wydzierać sobie nasze pieniądze. System wyzysku, który w naszym kraju zbudowano, jest odporny na takie zawirowania. Jedni politycy zastąpią drugich, ale sprawy potoczą się dotychczasowym torem – podkreślił Sośnierz 11 kwietnia 2010 roku.
Czas pokazał, że miał rację.
Dobromir Sośnierz, 11 kwietnia 2010.
"Wszyscy będą sobie skakać nawzajem do gardeł"
1/2 pic.twitter.com/AxHsqv4cQ2— Szczepan Czarnik (@szczczarnik) April 9, 2022