Rosja, Zachód i my. „Zachód potrzebuje Rosji i nie zawaha się poświecić Polski”

Władimir Putin i Joe Biden w Genewie. Foto: PAP/EPA
Władimir Putin i Joe Biden w Genewie. Foto: PAP/EPA
REKLAMA

Rosja to od wieków najbardziej użyteczny dla Anglosasów administrator ogromnych połaci Eurazji. Charakterystycznym zjawiskiem towarzyszącym od ponad miesiąca debacie na temat wojny na Ukrainie jest używanie przez rozmaite środowiska słownictwa typowego dla czasów zimnej wojny. Po 33 latach słyszymy znów o „wolnym świecie” mierzącym się z rosyjskim imperium, o „świecie demokratycznym” przeciwstawiającym się tyranii, a wiele osób chce nas przekonać do tezy, że „kapitalistyczny” Zachód jest w stanie ponownie naprężyć swoje gospodarcze muskuły i zmusić „nieliberalną” Rosję do upadku.

Odwoływanie się do tego rodzaju retoryki świadczy przede wszystkim o tym, że wiele osób w ramach całkowicie zrozumiałej obawy o los Polski szuka odwołania do mechanizmu, który już raz spowodował upadek władzy na Kremlu.

Na dodatek, w przeciwieństwie do epoki po 1945 roku, tym razem nasz kraj nie leży już w strefie wpływów Rosji i dlatego może aktywnie przeciwdziałać wzrostowi jej potęgi, zanim zostanie ona skierowana przeciwko Polsce.

REKLAMA

Trudno zaprzeczyć temu, że uderzanie w Rosję sankcjami i odcinanie się od niej gospodarczo stanowi stosunkowo najlepszy możliwy zestaw środków do podjęcia w sytuacji, gdy nasz kraj reprezentuje tak niewielką siłę militarną.

Sojusz z liberałami

Szukanie dla Polski ratunku przed Rosją w zbiorowym wysiłku liberalnych demokracji całego świata wiąże się jednak z wieloma problemami. Po pierwsze: już dzisiaj widać, że wiele krajów zachodnich w sposób mniej lub bardziej jawny nie chce nakładać zbyt daleko idących sankcji, a część z nich zachowuje się wobec Rosji zastanawiająco spolegliwie.

Zachód nie jest monolitem i w zasadzie gdyby nie zdecydowana postawa Stanów Zjednoczonych, wypracowanie względnie wspólnego stanowiska względem agresji na Ukrainę wcale nie byłoby takie oczywiste.

Po drugie: zachodni kapitał zwyczajnie nie wie, co to zasady moralne – i wbrew całej retoryce przywódców o walce z dopuszczającym się ludobójstwa reżimem Putina i tak będzie aktywny na terenie Rosji. Rząd PiS zapomina o podstawowym fakcie, że jeżeli sankcje ekonomiczne mają Rosję zaboleć, to cios muszą wyprowadzać zawodnicy wagi ciężkiej, a nie lekkopółśredniej. Zachodnie firmy i banki współpracowały ze Związkiem Sowieckim nawet w czasach Lenina.

Sprzeczne dążenia

I – co najważniejsze – Polska tak naprawdę nigdy nie miała zasadniczo tych samych, wspólnych dążeń politycznych z krajami zachodnimi, które zdominowały światową politykę w oparciu o Atlantyk.

Mało tego – jak wielokrotnie pouczyła nas o tym boleśnie nasza własna historia, kraje zachodnie mają tak naprawdę wielki interes w tym, aby Rosja panowała na ogromnym terytorium i blokowała tym samym rozwój innej, konkurencyjnej dla niej potęgi lub cywilizacji na obszarze, na którym znajduje się Polska.

Nie jest absolutnie przesadą stwierdzenie, że współczesna Rosja to w znacznej mierze kreacja Zachodu. Po najazdach mongolskich cała Ruś przez wiele lat nie mogła dźwignąć się z upadku. W 1547 roku Iwan IV Groźny ogłosił się carem, ale nie potrafił nawet na trwałe uzyskać dostępu do morza, a po jego śmierci nastał okres Wielkiej Smuty.

Król Zygmunt III Waza miał wielki plan, aby podporządkować sobie carski tron i stworzyć wspólnie ze Szwecją wielki blok państw zdolnych przeciwstawić się protestanckim potęgom morskim na Zachodzie. Anglia i Holandia, które później stworzyły system atlantycki, zrobiły jednak przy pomocy subsydiowanej przez siebie Szwecji wszystko, aby ten plan nie został nigdy zrealizowany.

Gdy Polacy szli na Moskwę przy różnych okazjach, walczyli nie tylko z samymi Rosjanami, ale także z Niemcami, Holendrami czy Szwedami.

Ogromny wzrost potęgi Rosji wiązany jest najczęściej – i słusznie – z okresem rządów cara Piotra I, który zbudował port w Petersburgu i stworzył od zera rosyjską flotę. Faktycznie jednak już przez większą część XVII wieku zachodnie potęgi dozbrajały Rosję, wysyłając jej inżynierów i przemysłowców. W Moskwie istniało nawet liczące kilka tysięcy osób tzw. Niemieckie Przedmieście, w którym mieszkali różnego rodzaju fachowcy od metalurgii, górnictwa czy wojskowości.

Nikt nie czynił tego w celach charytatywnych – podstawowym celem udzielanego przez kilka wieków wsparcia dla państwa carów była niezmiennie chęć zaszkodzenia Polsce i zablokowanie jej rozwoju. Dodatkowo kraje zachodnie, dostrzegając wyjątkową nieporadność Rosji w zakresie handlu, szukały zawsze dla siebie sposobu, aby otworzyć nowe drogi handlowe do Persji, Indii czy Chin.

Z perspektywy protestanckich potęg morskich, które w XVII i XVIII wieku uformowały geopolityczny system atlantycki, najważniejsze było zawsze to, aby Rosja nie wychylała się zanadto poza Bałtyk i nie naruszała interesów zachodnich na Bliskim Wschodzie. Imperium Rosyjskie budowało swoją potęgę na władzy absolutnej, która nie pozostawiała zbyt wiele przestrzeni do wzbogacenia dla pozostałych warstw społecznych.

W przeciwieństwie do Zachodu, Rosja nie wykształciła tym samym własnej klasy bankierów, kupców i naprawdę wielkich przemysłowców o globalnym zasięgu. Począwszy od drugiej połowy XVIII wieku, to Rosja pożyczała pieniądze na zachodnich rynkach finansowych (w Amsterdamie i Londynie, a potem w Paryżu czy też Berlinie), a nie Zachód na rynkach finansowych Moskwy czy Petersburga.

Rosja – idealny partner Zachodu

Rosja to wbrew wszelkim pozorom idealny partner dla Zachodu, który przez cały XVIII wiek posłusznie dostarczał mu najważniejszych towarów potrzebnych do budowy okrętów, na których podbijano wszystkie morza świata. Nie potrafiąca pojąć, co to dla niej samej oznacza, Rosja zadowalała się zawsze podbijaniem i wyniszczaniem słabszych od siebie krajów, choć przecież miała w ręku wszystkie możliwości, aby sama mogła stać się największą potęgą handlową na świecie.

Rosja tak naprawdę została współcześnie ośmieszona przez Chiny, które w błyskawicznym tempie stworzyły podstawy do uruchomienia nowego systemu handlowego w oparciu o eurazjatycki ląd. Uznającej przez kilkaset lat dominację krajów zachodnich Rosji nie przeszło to nawet przez myśl.

Polska ma przed sobą od niepamiętnych czasów niezwykle trudne zadanie, ponieważ oprócz zarysowanego tu wzajemnie wspierającego się systemu atlantycko-rosyjskiego musimy mierzyć się dodatkowo z ekspansjonizmem niemieckim. Dopóki jednak nie zrozumiemy, że w interesie Polski nie leży tak naprawdę przynależność do żadnej z trzech wspomnianych stref wpływów, będziemy się wiecznie skazywali na podporządkowanie cudzej woli.

Wojna na Ukrainie to nie starcie „naszej cywilizacji” z Imperium Zła, tylko konflikt dwóch wielkich imperiów o dominację walutową i gospodarczą oraz o wyznaczenie nowych granic stref wpływów. Trzeba zatem pilnie poszukiwać nowej formuły walki o swoje interesy, choćby opierając się na idei Międzymorza.

Zachód potrzebuje rządzonej twardą ręką Rosji i będzie dążył do możliwie jak najszybszej normalizacji stosunków z nią. Jeśli kosztem tej normalizacji będzie oddanie Rosji Polski, to zachodni przywódcy nie zawahają się, aby nas poświęcić.

Zachód kontra my

Najważniejsza lekcja, jaką musi odrobić Polska, to zrozumienie, że współczesny Zachód nie ma tak naprawdę zbyt wiele wspólnego z prawdziwą cywilizacją Zachodu, której filarem było zawsze chrześcijaństwo, rzymskie prawo i grecka filozofia.

Polska była niegdyś mocarstwem i jednym z filarów dawnej cywilizacji chrześcijańskiej, która była jednak oparta na zupełnie innej geopolityce. Od kiedy nad światem dominują potęgi atlantyckie, nasz kraj znajduje się wiecznie na pograniczu, a miejsce idei chrześcijańskiej zajęła idea judeochrześcijańska.

Polska ma wciąż predyspozycje do tego, żeby stać się naprawdę silna, lecz potrzebuje własnego zestawu pojęć i dążeń.

Były nuncjusz apostolski w USA, abp Carlo Maria Viganò, opublikował niedawno głośny list, w którym komentując wojnę na Ukrainie, określił Moskwę mianem „Trzeciego Rzymu”, z którego może nadejść odrodzenie całej cywilizacji. Nad zasadnością tej opinii najlepiej spuścić zasłonę milczenia.

Sam jednak fakt, że osoba tak wpływowa w kręgach konserwatywnych przywołała po raz kolejny nadzieję na odbudowę autentycznego, nieatlantyckiego i nieliberalnego Zachodu, pokazuje wyraźnie, co mogłoby się stać duchowo-polityczną osnową przyszłej Polski.

To, o czym piszę, nie jest żadnym sentymentalizmem ani bujaniem w obłokach, gdyż neomarksistowska rewolucja i islamizacja postępują tak szybko, że już wkrótce potrzeba zdecydowanego sięgnięcia do korzeni będzie odczuwana przez coraz większą liczbę osób.

Jakub Wozinski

Artykuł ukazał się na łamach tygodnika „Najwyższy CZAS!” – zamów prenumeratę, na papierze jeszcze nie ma cenzury!

REKLAMA