Ofiary lockdownu. Firma z Lublina kontra państwo. Odłączyli im prąd, ale dalej walczą

Zdjęcie ilustracyjne, lockdown zatopi gospodarkę. / foto: Pixabay (kolaż)
REKLAMA
Margomed to firma założona w 1993 roku. Z początku małe przedsiębiorstwo rozrosło się i stało jedynym w Polsce producentem podstawowych wyrobów medycznych dla szpitali. Wprowadzony przez pisowski rząd lockdown wystawił jednak firmę na ciężką próbę. Obecnie Margomed jest na krawędzi upadku.

60 proc. „rurek” do kroplówek, strzykawek i wyrobów do diagnostyki laboratoryjnej wykorzystywanych w szpitalach w całej Polsce powstaje w Lublinie, produkowane przez firmę Margomed.

Ogromny na 10 tys. mkw. zakład wyposażony jest w supernowoczesne, warte miliony złotych maszyny. Wydawać by się mogło, że takiego giganta nic nie jest w stanie ruszyć.

REKLAMA

I rzeczywiście – gdyby zależało to jedynie od zasad panujących na wolnym rynku, to Margomed zapewne dalej działałby prężnie.

Do gry wkroczyło jednak państwo. Pisowski rząd kolejnymi lockdownami niszczył zarówno te małe firmy, jak i te duże. Odbierał możliwość zarabiania przedsiębiorcom i pracownikom. Choć wydawało się to niemożliwe, to dziś Margomed jest w fatalnej sytuacji. W nowoczesnych halach produkcyjnych jest ciemno, bo firmie odcięto prąd.

– Nasze olbrzymie problemy finansowe przyszły z koronawirusem. Budowa nowego zakładu opóźniła się o ponad pół roku. Z opóźnieniem dotarły linie produkcyjne. Mieliśmy też do czynienia z gigantyczną absencją pracowników – wspomina Beata Pytka-Sochal, dyrektor ds. ekonomiczno-handlowych Margomedu. – Kiedy wszystko zaczęło się układać, ceny podstawowych surowców do naszej produkcji wzrosły, nie tak jak było dotychczas o ok. 5 proc. rocznie, a o ponad 100 proc. To był dla nas dramat, bo koszty te stanowią 60 proc. wartości każdego wytworzonego przez nas produktu.

A że Margomed zajmuje się wyrobami medycznymi i brał udział w przetargach, to nie mógł podnieść cen. Tak więc firma musiała zacząć dopłacać do interesu.

– Wysyłaliśmy tysiące pism informując o naszej sytuacji i konieczności wzrostu cen, ale odpowiedzi praktycznie zawsze były negatywne – przyznaje Pytka-Sochal. – Zrywać kontraktów też nie mogliśmy, bo to wiązałoby się z surowymi karami.

W Margomedzie zakasano więc rękawy, wzięto na siebie dużo więcej pracy i w końcu udało się jakoś wyjść na prostą.

I ktoś mógłby stwierdzić, że tak jak Margomed walczył o to, żeby przetrwać, z taką samą zaciętością państwo walczyło o to, żeby firmę zniszczyć. Bo gdy tylko sytuacja się polepszyła, w życie weszły podwyżki prądu.

Rachunek za styczeń opiewał na 300 tys. zł. Ten kwietniowy to już 700 tys. zł. Tu zaczęła się już równia pochyła, bo niedługo później zaczęła się wojna na Ukrainie i wzrost cen materiałów.

Właściciele – rodzina, bo Margomed wciąż jest rodzinną firmą – musieli wysłać pracowników na zaległe urlopy. Nie mają z czego płacić im za pracę.

Sami pracownicy zaczęli wątpić w to, że firma się podniesie i przyznają, że składają CV gdzie indziej. Właściciele Margomedu nie chcą się jednak jeszcze poddawać.

Źródło: Dziennik Wschodni

REKLAMA